Wiem,
wiem. Pewnie nadal czekacie na śnieżne zdjęcia i relacje z
bardziej zimowych wyjazdów, ale jak mogę zostawić naszą podróż w
tak niedokończonym stanie? Zauważyłam, że Werona jest bardzo
pozytywnie przez Was odbierana i czytam mnóstwo opinii, że
chcielibyście tam pojechać. Czy jednak uważam, że faktycznie jest
to miejsce, któremu warto poświęcić swój urlop? Odpowiedzi
szukajcie w tym poście!
Jeśli
uważnie śledzicie moje wpisy z Werony, wiecie, że ostatnim
miejscem, przy którym się zatrzymaliśmy był Kościół San Fermo
i pomnik Umberto I, obok którego wkroczyliśmy w rząd typowych dla Włoch,
wąskich uliczek. Część budynków pięknie oświetlały łagodne
promienie słońca. Możecie również zauważyć, że poniedziałkowy
ranek to nie czas na wychodzenie z domów – ulice były zupełnie
wyludnione.
Takim
sposobem dotarliśmy do pozostałości rzymskiej bramy o nazwie Porta
Leoni. Dość łatwo ją pominąć, gdyż stanowi ona jedną ze ścian
budynku. Dzisiejszą nazwę zawdzięcza ona dwom lwom, które niegdyś
znajdowały się w tym miejscu (następnie przeniesiono je w okolice
mostu Navi). W wewnętrznej części bramy znajduje się pierwotny
szkic, z którego możemy się dowiedzieć, jak wyglądała
wcześniej. Miała ona bowiem dwie fasady i wieże. Obecny stan
przedstawia jedynie połowę pierwowzoru.
-> Porta Leoni, Via Leoni 1
Warto
przyjrzeć się również wykopaliskom, które znajdują się tuż
obok, a które obrazują pierwotne podłoże miasta.
Kierując
się dalej tą drogą, kupiliśmy kilka pamiątek w
charakterystycznym, przydrożnym sklepiku o nazwie L'Arena.
Następnie
minęliśmy budynek biblioteki, a przed nim postać mężczyzny,
łapiącego się za kapelusz.
Nie
sposób zwiedzać Weronę i nie zajrzeć pod balkon Julii. To wręcz
przymusowy punkt wycieczki po tym mieście. Ten wyjazd ukazywał
jednak na każdym kroku nasz wrodzony pech. Bo jak inaczej nazwać
sytuację, w której największe atrakcje miast, do których się
wybieramy, są akurat w remoncie?! Moje przeczucia mnie nie myliły...
Wejście
na dziedziniec prowadzi przez wąski tunel, a ten z kolei oblepiony
jest karteczkami i pomazany na całej długości. Wygląda to
niestety dość obskurnie - mimo że są to wyznania miłosne.
Gdy
dotarliśmy pod balkon, naszym oczom ukazało się rozkładane
rusztowanie. No nie! Znowu ta sama historia? Całe szczęście balkon
Julii znajduje się na pewnej wysokości, a postawione barierki nie
utrudniały jego sfotografowania. Oczywiście mogłam wrzucić tylko
te udane zdjęcia i nie wspominać o całej remontowej akcji i pewnie
nikt by tego nawet nie zauważył, ale koniecznie musicie zobaczyć
widok, który nas przywitał (ostatnie zdjęcie).
-> Dom i balkon Julii, Via Cappello 23
Brutalna rzeczywistość
Sam
dziedziniec jest malutki, a praktycznie całą jego połowę zajęły
materiały budowlane. We wczesnych godzinach porannych (stanęliśmy
na nim około godziny 10:00) było tam niewiele osób, więc nawet
nie musieliśmy stać w kolejce, by sfotografować posąg Julii bez
towarzystwa. W poniedziałek również to miejsce otwarte było od
popołudnia, tak więc nie pozostało nam nic innego, jak powrócić
później, by zwiedzić wnętrze budynku.
By
nie wprowadzać zamieszania i nie opisywać kilkukrotnie tych samych
miejsc w kilku postach, chciałabym jednak opisać Wam to miejsce już
dziś.
Godziny
otwarcia:
poniedziałek:
13:30 – 19:30
wtorek
– niedziela: 8:30 – 19:30
Bilety
wstępu:
dorośli
– 6 euro
dzieci
i młodzież: 1 euro
Wolny
wstęp dla posiadaczy VeronaCard, seniorów powyżej 65 roku życia,
mieszkających w Weronie i niepełnosprawnych wraz z opiekunami.
Istnieje
możliwość kupna biletów łączonych i zniżkowych w określonych
miesiącach (do wglądu na stronie internetowej).
Powracając
tam po około 5 godzinach, wręcz zaniemówiliśmy. Z jednej strony
zobaczyliśmy połowę dziedzińca, która była pełna ludzi i
ciężko było przemieszczać się po nim. Z drugiej strony sławny
balkon był w całości zakryty. To było szczęście w nieszczęściu!
Dziękowałam sobie, że spodziewając się dużej ilości turystów,
postanowiłam stworzyć trasę w ten sposób, by zajrzeć tam przed
godzinami otwarcia. Gdybym tego nie zrobiłam, nie miałabym szans
uchwycenia na zdjęciu balkonu. Co prawda odczułam mały smutek, bo
jakoś podświadomie marzyło mi się zdjęcie pt: „Wcielam się w
rolę Julii i pozuję z balkonu”, ale umówmy się, że mogło być
o wiele gorzej.
Widok
na zakryty rusztowaniem balkon. Po kilku godzinach był on już
zupełnie niewidoczny.
O
dziwo większość turystów ograniczała się jedynie do potarcia
piersi Julii (co dla mnie, prawdę powiedziawszy, jest dość
obrzydliwe), więc wchodząc do środka budynku, stanowiliśmy
nieliczną grupkę zwiedzających.
Zaraz,
moment! Ale co właściwie znaleźć można we wnętrzach budynku,
nazywanego Domem Julii, skoro sama postać została wymyślona?
Średniowieczny budynek zamieszkiwała rodzina Dal Cappello, od
której nazwiska nazwano całą ulicę, a jej
godło wyryte jest w na dziedzińcu. To właśnie wnętrza domu tej
rodziny podziwiać możemy w środku. W mentalności społeczeństwa
i turystów funkcjonuje jednak mocne przekonanie, że jest to dom
szekspirowskiej Julii.
Samo
wyposażenie pokoi jest bardzo skromnie i zazwyczaj znajdują się w
nim jedynie 2, 3 meble. Parę
krzeseł, stary kominek, obraz na ścianie i okropnie trzeszczące
schody. To całość naszego zwiedzania. A przepraszam! Jeden z pokoi
został ucharakteryzowany na sypialnię Julii, gdzie można było
podziwiać jej suknię i łóżko, w którym baraszkowała z Romeo.
Niezwykle
romantycznym aspektem zwiedzania jest jedno z pięter domu, na którym
istnieje możliwość wyznania uczuć swojemu ukochanemu poprzez
maila bądź listownie.
Tuż przy wyjściu stoi oryginalna statua Julii. Postać z dziedzińca
jest zaledwie reprodukcją, która udostępniona została do macania
przez turystów.
Przyznajcie,
to dość skromnie, jak na tak znaną atrakcję turystyczną.
Wymagający turyści mogą się czuć nieco niepocieszeni, zwłaszcza
jeśli nie mogą zajrzeć na balkon...
Jedną z mniej znanych atrakcji Werony jest nieczynna fontanna, która
stanowiła niegdyś miejsce spotkań zakochanych. Od Domu Julii
znajduje się ona w odległości kilku kroków, lecz trzeba jej nieco
poszukać, gdyż ukryta jest wśród dziedzińców.
-> Pozzo
dell'amore, Vicoletto cieco Pozzo San Marco
Uliczki
Starego miasta Werony są pełne sklepików, lodziarni i miejsc z
pysznościami. Aż momentami trzeba odwracać wzrok, by nie powrócić
z urlopu z 10 kilogramami nadbagażu.
W takim towarzystwie trafiliśmy
na plac Erbe, na który zaproszę Was następnym razem.
Czy
Wy też tak często natrafiacie na rusztowania i inne prace remontowe
na urlopach? Czy tylko ja mam takie szczęście?
Jejku jak tam romantycznie jest :)) Byłam blisko, a do samej Werony nie udało się dojechać, mam nadzieję nadrobić! :) Pięknie, pozdrowienia serdeczne Kochana.
OdpowiedzUsuńO matko co tam się dzieje pod tym balkonem. :D No cóż, typowe dla Włoch.
OdpowiedzUsuńWerone koniecznie musze wpisac na liste miejsc do odwiedzenia ;) Piekne miejsce <3
OdpowiedzUsuńŚwietna relacja! Chciałabym kiedyś zobaczyć Weronę. ;)
OdpowiedzUsuńMimo wszystko dobrze, że udało Ci się choć uchwycić balkon na zdjęciu :D
OdpowiedzUsuńMi się udało zapozować na balkonie, ale mina mi tak poważna wyszła, że wyglądałam tak z dwadzieścia lat starzej. Krótko mówiąc, zdjęcie zaginęło potem w tajemniczych okolicznościach ^-^
OdpowiedzUsuńChciałabym się tam teraz znaleźć :)
OdpowiedzUsuńChyba mam więcej szczęścia. Tylko lenia dużego, by opisywać nasze liczne wycieczki. Opisałam zaledwie kilka.
OdpowiedzUsuńZapraszam.
Brak mi słów by opisać to jak cudownie jest zwiedzać :)
OdpowiedzUsuńFajny ten blog i super pomysły!
OdpowiedzUsuńMiło poczytać taki fajny blog :)
OdpowiedzUsuńChętnie zaglądam tutaj aby sie dowiedziec czegoś więcej na ten temat
OdpowiedzUsuńale tutaj fajnie u Ciebie!
OdpowiedzUsuń