Tym,
którzy śledzą bloga, nie muszę przypominać, że dwa świąteczne
dni spędziłam na wyjeździe, w kantonie Tessin (Ticiono; CH).
W naszą podróż wybraliśmy się w wielkanocny poranek, około godziny 8.00. Już parę dni wcześniej z uporem godnym zodiakalnego byka co dwie godziny sprawdzałam pogodę, którą tam zastaniemy. Jak na złość pogodynki obwieszczały za każdym razem inną wersję. Tuż przed wyjazdem (wydawałoby się, że prognoza powinna być już prawie 100%-towa) doznałam szoku, widząc temperaturę w wysokości zaledwie 8 stopni, pochmurne niebo, deszcz... Z parasolem w ręku, kurtce przeciwdeszczowej, i kilkoma swetrami w torbie (bo przecież na 2 dni trzeba zabrać 5 swetrów „w razie czego”) wyjechaliśmy w niezbyt dobrych humorach, z nastawieniem: „A może trzeba było zostać w domu?”
W naszą podróż wybraliśmy się w wielkanocny poranek, około godziny 8.00. Już parę dni wcześniej z uporem godnym zodiakalnego byka co dwie godziny sprawdzałam pogodę, którą tam zastaniemy. Jak na złość pogodynki obwieszczały za każdym razem inną wersję. Tuż przed wyjazdem (wydawałoby się, że prognoza powinna być już prawie 100%-towa) doznałam szoku, widząc temperaturę w wysokości zaledwie 8 stopni, pochmurne niebo, deszcz... Z parasolem w ręku, kurtce przeciwdeszczowej, i kilkoma swetrami w torbie (bo przecież na 2 dni trzeba zabrać 5 swetrów „w razie czego”) wyjechaliśmy w niezbyt dobrych humorach, z nastawieniem: „A może trzeba było zostać w domu?”
Szwajcaria
zaskakuje. To wiem nie od dziś. Lecz to, jak wyglądała nasza
podróż przebija wszystko! Po drodze napotkaliśmy wszystkie możliwe
zjawiska pogodowe. Wyjeżdżając z naszego miasta żegnał nas
bardzo pochmurny poranek. Im dalej w głąb kraju, tym bardziej
pochmurno i deszczowo robiło się za oknem. Ową pogodę dobrze
obrazują zdjęcia, które naturalnie dobrą jakością nie grzeszą
(bo jak tu zrobić zdjęcie przy prędkości 120 km/h), ale dają one
namiastkę tego, co przeżyliśmy.
Byłam
już totalnie pozbawiona jakiejkolwiek nadziei na udany wyjazd, gdy
za oknem zobaczyłam nie tylko ośnieżone szczyty, lecz zupełną
biel dookoła. Śnieg, leżący już dosłownie wszędzie, nawet na
autostradzie, zacząć niespodziewanie sypać!
W
tym momencie śmialiśmy się już przez łzy. Przed sobą mieliśmy 17-kilometrowy tunel, wiodący przez
wnętrze jednej z gór. Mój ukochany zażartował, że z pewnością
po drugiej stronie przywita nas lato, bo tylko jego tutaj brakuje.
Uwierzcie mi, dostałam panicznego ataku śmiechu, gdy wyjeżdżając
z tunelu uderzyły nam w oczy ciepłe promienie słońca. Nie było
śladu po śniegu, deszczu, czy nawet zachmurzonego nieba.
Morały
z tej opowieści są dwa: po pierwsze Szwajcaria jest bardzo
nieobliczalna i nigdy nie wiadomo, co dzieje się w miejscowości
obok, a po drugie nigdy nie wierzcie prognozom pogody!
Koniec
końców w samym Lugano pogoda była dobra. Doświadczyliśmy
przyjemnego słoneczka. Minusem był jedynie wiatr, który przynosił
ze sobą odrobinę chłodku, lecz z powodu naszej przezorności
byliśmy dobrze przygotowani (ubranie na cebulkę itp. :)).
W
Lugano zachciało nam się zaparkować w pobliżu starówki, więc
nasz wybór padł na parking przy dworcu. Była to dość kosztowna
zachcianka. Za 4 h postoju zapłaciliśmy 10 franków, mimo iż
cennik mówił zupełnie coś innego :P
Wchodząc
na Stare Miasto, pokonaliśmy kamienne schody, na których widniały
napisy: Salve (ocalenie), Weisses Kreuz (Biały Krzyż), Adler
(orzeł). Schody, dotknięte zębem czasu.
Pierwszym
przystankiem była Cattedrale di San Lorenzo (Katedra
świętego Wawrzyńca), która na nasze
nieszczęście była akurat w remoncie, więc nie mogliśmy jej
dokładnie obejrzeć.
Lugano
posiada przepiękne, kolorowe uliczki na Starym Mieście.
Wiosnę
czuć w powietrzu
Wielkanocno-wiosenny
ryneczek
Ciekawie
wyglądające fontanny na Piazza Alessandro.
Cudna
roślinność
Tuż
przy jeziorze możliwość wypożyczenia samochodzików, pływających
po wodzie.
Parco Civico – jedna z większych atrakcji w Lugano. Osobiście żałuję,
że w mojej okolicy nie ma takich miejsc, bo jest tam po prostu
przepięknie.
Villa Ciani
Brama
donikąd (przepraszam za zepsucie zdjęcia swoją osobą)
Plaża i miłe spotkanie z towarzyskimi łabędziami
Typowa włoska architektura
Na
ryneczku można było kupić produkty typowe dla okolic Lugano i
wytwarzane własnoręcznie przez sprzedawców i ich rodziny.
Oczywiście musiałam się zatrzymać przy stoisku z kawą. Pani,
sprzedająca kawę o nazwie Pausa Caffè, udzieliła nam bardzo
szczegółowych informacji. Była ona córką założyciela całej
wytworni, która znajduje się 10 km od Lugano. Niestety ich kawy nie
da się kupić w żadnym sklepie, a jedynie na takich małych
ryneczkach. Przed zakupem dostałam nawet kubeczek z rozgrzewającą
kawą w ramach degustacji :)
A
Wy mieliście okazję odwiedzić Lugano, bądź jego okolice? Jeśli
nie, to odsyłam Was również do postu, jak podróżować po
kantonie Ticino (LINK). Myślę, ze udało mi się przekazać Wam
nieco piękna tego malowniczego miasta :)