poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Przerwa w blogowaniu i nasza pierwsza rocznica

Witajcie kochani!

Okropnie dawno mnie tu nie było i aż dziwnie mi po takim czasie rozpoczynać pisanie. Mam nadzieję, że chociaż kilkoro z Was zatęskniło za moimi postami i zastanowiło się przez ułamek sekundy, dlaczego od tak dawna nie pojawił się nowy wpis. Byłoby mi niezmiernie miło to usłyszeć. Tak się już przyjęło, że w blogosferze panuje zwyczaj tłumaczenia się z nieobecności. Niczym uczeń przed nauczycielami muszę więc przyznać, że choć moja przerwa pokryła się z urlopem, to nie był to główny powód zastoju na blogu. Szczerze mówiąc, stał się on raczej pretekstem. Po 3,5 roku systematycznego do granic możliwości udostępniania treści poczułam się znużona. Posty musiały pojawiać się o ustalonej porze, a ja czułam się w obowiązku je pisać, mimo że teoretycznie nikt tego ode mnie nie wymagał. Byłam po prostu zmęczona i przytłoczona tym, co sama sobie narzuciłam.Coś, co na początku było dla mnie ogromną radością i przyjemnością, stało się w pewnym momencie odsuwanym obowiązkiem. Nie chciałam w takiej atmosferze publikować postów, tylko po to by były. Mój urlop wydał mi się dobrym pretekstem do zrobienia sobie przerwy.


Czy mogę powiedzieć, że ta przerwa mi pomogła? Poniekąd tak. Czy obiecam, że od tej pory powróci dokładny system udostępniania wpisów z zegarkiem w ręku? Chyba nawet bym tego nie chciała. Być może moje posty będą po prostu niespodzianką, a ja odzywać będę się wtedy, gdy będę mieć coś interesującego do powiedzenia? Czas pokaże. Ukłony dla wszystkich, którzy nie zapomnieli o mnie przez te dwa tygodnie oraz zaglądali na mój Instagram, skąd można było się dowiedzieć, jak spędzam tę przerwę.

Na bloga powracam z kolei z opowieścią, w jaki sposób minęła nam pierwsza rocznica ślubu, którą spędziliśmy w Polsce. Zapraszam!


Naszą rocznicę spędziliśmy w Pałacu Mierzęcin, czyli miejscu, gdzie rok temu zawarliśmy związek małżeński. Samemu Pałacowi i jego pięknej okolicy poświęcę jeszcze osobny post, bo jest to miejsce godne odwiedzenia. Dziś chciałabym skupić się na otoczce naszej rocznicy. Na początek muszę zaznaczyć, że Mierzęcin to jedno z moich ulubionych miejsc, gdzie mogłabym powracać bardzo często, a musicie wiedzieć, że należę do osób, które stokrotnie wolą odkryć nowe miasto czy atrakcje niż odwiedzić już znane. To tam wybrałam się z moim mężem na pierwszy wspólny wyjazd i odtąd zaczęliśmy wspólnie podróżować, więc do Pałacu mamy szczególny sentyment. Z tego też powodu wzięliśmy w nim ślub. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogłoby być inaczej.

Już w momencie przygotowań ślubnych wiedzieliśmy, że pierwsza rocznica ślubu odbędzie się w Mierzęcinie, gdyż przysługiwał nam jako Parze Młodej darmowy nocleg. Sam pomysł jak i propozycja ze strony obsługi wydała nam się bardzo miła i postanowiliśmy z niej skorzystać. Voucher dotarł do nas pocztą i stawiając się wraz z nim w recepcji mogliśmy skorzystać z atrakcji i świętować naszą uroczystość. W Mierzęcinie zatrzymaliśmy się jednak dłużej, bo jedna noc to zdecydowanie za mało, by nacieszyć się tym miejscem i sobą.


Zjawiając się w Pałacu, od razu zaczęły powracać do nas wspomnienia z tamtego wyjątkowego dnia. Już wtedy udało nam się poznać każdy zakamarek i przemieszczaliśmy się po obiekcie, jak gdybyśmy tam mieszkali. Podczas tego pobytu również czuliśmy się dość swobodnie, a jako stali bywalcy z uśmiechem odpowiadaliśmy, że znamy każdy budynek na tym terenie i nie trzeba nam tłumaczyć, gdzie jest chociażby restauracja. Muszę jednak obiektywnie ocenić poziom recepcji i sam proces zameldowania i późniejszego wymeldowania. Jak dla mnie ten pierwszy kontakt z klientem jest ogromnie ważny i jadąc do hotelu, chcę czuć się tam mile widziana. Naszej rezerwacji dokonaliśmy poprzez prywatny kontakt z organizatorką imprez, więc nie należało to do typowych rozwiązań. Po przyjeździe w recepcji powitała nas młodziutka dziewczyna.Musieliśmy wypełnić kartę pobytu i trwało to naprawdę minutę. Osoba z recepcji zawsze informuje o położeniu pokoju, największych atrakcjach oraz w którym budynku można je znaleźć. My tę wiedzę już posiadaliśmy, więc wszystko poszło bardzo sprawnie.

Z recepcją mieliśmy do czynienia jeszcze kilka razy, ale nie było to związane z żadnymi problemami, a wręcz przeciwnie – z naszymi nietypowymi życzeniami. Nawet na najbardziej dziwne zachcianki recepcja reagowała naturalnie (chyba że mają już doświadczenie w takich sytuacjach), po czym stawała na głowie, by je spełnić. Zwłaszcza jeden z panów absolutnie mnie zauroczył swoim podejściem do ludzi i własnej pracy. Na nasz widok natychmiast wstawał z miejsca, szeroko się uśmiechał, pytał, czy wszystko w porządku nawet, gdy jedynie przechodziliśmy obok. Ostatecznie załatwił nam nawet wcześniejsze wejście na śniadanie (mimo naszych zapewnień, że nie jest to konieczne, a my możemy na nie poczekać) w dniu wyjazdu do Szwajcarii. Odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu.

Informacja dla przyjezdnych: wjazd na teren Pałacu Mierzęcin jest płatny. Z opłaty wyłączeni są goście hotelowi. Tę informację trzeba podać strażnikowi, by przypadkowo nie zapłacić tych 5 zł za wjazd.


Jeśli chodzi o nasz pokój, to zastanawialiśmy się, czy otrzymamy ten sam, w którym zatrzymaliśmy się podczas naszego ślubu. Tym razem mieliśmy jednak szansę na wypróbowanie innego. Skierowano nas do drugiego reprezentacyjnego pokoju, w którym rok temu zatrzymali się moi teściowe. Pokój był bardzo ładny, przestronny i wpadało do niego sporo światła. Zachowany w nim został drewniany strop, który przypomina o tym, że znajdujemy się jednak w miejscu z historią. W dachu wstawiono również okna, przez co mieliśmy nie tylko ładny widok na niebo, ale również dodatkowe „oświetlenie”. Pokój ten przeznaczony jest dla czterech osób: poza dużym małżeńskim łożem ma pięterko, do którego prowadzą schody, stoją tam jeszcze dwa pojedyncze łóżka.



Jak widać na zdjęciach tuż przed łóżkiem w głównej części pokoju znajduje się mały kącik salonowy z dwoma sofami i stolikiem. Przy ścianie dojrzeć można stolik z krzesłem, nad którym wisi telewizor. Znajduje się tam minibar oraz taca do naszej dyspozycji. Można było samemu przyrządzić sobie kawę, herbatę czy napić się wody. W niesfotografowanej części pokoju mieliśmy do dyspozycji sporej wielkości szafę, wieszak z lustrem oraz naturalnie łazienkę z prysznicem. 



Sam pokój jak i łazienka były nienagannie czyste i nie mogę się doczepić nawet do jednej rzeczy. Na plus ocenić mogę także łóżko (po kilku nieprzespanych nocach w hotelu w moim rodzinnym mieście w końcu zaznałam błogiego snu!). Okna naszego pokoju wychodziły na ogród chiński, skąd rankiem wybudzały nas odgłosy przyrody i zwierząt. 


Po szybkim odświeżeniu wybraliśmy się na spacer, którego nie potrafiliśmy sobie odmówić. Przez cały nasz pobyt mieliśmy tak idealną pogodę, o jakiej tylko można pomarzyć. Naturalnie przeszło mi przez myśl, dlaczego nie mogło być tak rok temu, gdzie w dniu naszego ślubu zaliczyliśmy wszystkie możliwe warunki atmosferyczne, ale nie ma co rozpaczać nad czymś, na co wpływu nie mamy. Podczas spaceru zaszyliśmy się na moment w pobliżu altany, gdzie rozkoszowaliśmy się ostatnimi tego dnia promieniami słońca i zwyczajnie byliśmy razem.

Zrobiliśmy rundę dookoła Pałacu i ogrodu chińskiego, po czym wróciliśmy do pokoju, by przygotować się na kolację. Ta, jak się okazało, była bardzo wyjątkowa, gdyż przygotowana specjalnie dla nas. Dania, które spożywaliśmy, nie były zamieszczone w karcie, więc ponownie mogliśmy poczuć się szczególnie. Trzydaniowa kolacja składała się z sałatki z wędzonym łososiem, który był jednym z lepszych, jakie jadłam w życiu. Danie główne ponownie składało się z ryby (wcześniej otrzymaliśmy zapytanie, czy wolimy mięso czy rybę) – tym razem był to dorsz ze skórką w otoczeniu czarnej soczewicy, szparagów i marchewki. Deser kupił nas już całkowicie! Była nim beza na orzechowym spodzie z sezonowymi owocami i pudrową posypką. Ilość dań i pyszne białe wino spowodowało, że w restauracji Destylarnia spędziliśmy ponad dwie godziny.





W dzień naszej rocznicy mieliśmy dość nietypową prośbę. Pogoda była tak letnia, że aż żal byłoby spędzać ten dzień w pomieszczeniach, więc chcieliśmy pobyć na łonie natury. Pomyśleliśmy, że fajnie byłoby zrobić piknik nad pobliskim jeziorem. Obsługa Pałacu została postawiona na równe nogi i w godzinę przygotowała dla nas cały zestaw piknikowy. Dostaliśmy nie tylko koszyk, ale także dwa koce i przygotowane jedzenie. W jego skład wchodziły: różne rodzaje serów i wędlin, pieczywo, wyborne ręcznie wytwarzane masełko, sałatka z warzyw z sosem kiwi (pycha!), a na deser rogaliki migdałowe i owoce. Naturalnie nie zabrakło sztućców, chusteczek, wody i przypraw. 


Wszystko było przepyszne, ładne przygotowane, a ilości na tyle duże, że z drugiego śniadania zrobił się nagle obiad spędzony nad wodą. W tak przyjemnych okolicznościach spędziliśmy ponad 5 h i ani przez moment nie było nam nudno. Przy okazji urządziliśmy sobie zawody w odgadywaniu poszczególnych składników naszego posiłku z zamkniętymi oczami, przy czym mieliśmy mnóstwo śmiechu i zabawy.




Po powrocie ponownie udaliśmy się do chińskiego ogrodu, krocząc tym razem inną ścieżką i odkrywając jak miejsca mogą zmieniać się w zależności od perspektywy, z której się na nie patrzy. Wieczorem stawiliśmy się na kolejnej kolacji i o dziwo okazało się, że jedynie my zostaliśmy w hotelu. Duża część gości kończyła w niedzielę swój pobyt. Byliśmy zatem obsługiwani przez trzy kelnerki i kolejny raz mogliśmy poczuć się wyjątkowo. Tym razem nasza kolacja rozpoczęła się od rosołu, który pojawił się także rok temu podczas naszego obiadu weselnego. Następnie zaserwowano nam risotto grzybowe, które było przepyszne, ale i bardzo sycące. Mając już pełne brzuchy, musieliśmy zmagać się jeszcze z deserem. Postanowiliśmy jednak zrobić przerwę przed ostatnim daniem, którą spędziliśmy na przygotowanych dla nas sofach przy nastrojowym świetle świec.Po 30 minutach kontynuowaliśmy posiłek, a na stole pojawił się pyszny serniczek z gałką lodów i owocami.




By upamiętnić ten dzień, sprezentowaliśmy sobie fotoksiążkę z prywatnymi zdjęciami z roku 2017 (w końcu pierwsza rocznica nosi nazwę papierowej). Na tym zakończyliśmy świętowanie naszej rocznicy. Pozostała część naszego pobytu była już typowo turystyczna. Dużo czasu spędzaliśmy na świeżym powietrzu, co skutkowało powrotem z drobną opalenizną. Zwiedzaliśmy okolicę z aparatem w ręku, starając się uchwycić jak najlepsze kadry. Standardowo powróciłam zatem z setkami zdjęć, które czekają teraz na obróbki i ich pokazanie. Takiego wpisu możecie się spodziewać w niedalekiej przyszłości.


Koniecznie zostawcie po sobie ślad w komentarzu, żebym wiedziała, że jeszcze tu jesteście ;)

czwartek, 19 kwietnia 2018

Szwajcaria w podróży - Starówka Neuchatel

Bez zbędnych słów wstępu chciałabym zabrać Was dziś na dalszą część spaceru po miejscowości Neuchatel. Dziś przejdziemy się uliczkami Starego Miasta.

Wprost z portu wyszliśmy na kwiatowy taras przybrzeżny. Esplanade du Mont-Blanc to geometrycznie stworzona promenada z rzędami kwiatów i widokiem na jezioro. Niestety w momencie naszego przyjazdu rabaty zabezpieczone były w całości niebieską siatką, co zdecydowanie ujmowało uroku temu miejscu. W centralnym punkcie stoi rzeźba autorstwa René Künga.







Skorzystaliśmy z podziemnego przejścia i znaleźliśmy się na placu Pury. Swoją drogą jest to miejsce z największą ilością kabli, jakie w życiu widziałam. W tym miejscu znajduje się bowiem ostatni przystanek dla miejskich tramwajów. Nad głowami nie widać zatem nic innego jak nieestetyczne kable.


Na placu Pury odnaleźć można robić pomnik przedstawiający Davida de Pury. Był on nie tylko rodowitym mieszkańcem miasta, ale również sponsorem, który swój majątek przekazał w całości rodzinnemu miastu. Równowartość 600 mln franków przeznaczona została na budowę wielu ważnych budowli.


Z tego miejsca weszliśmy w ciąg uliczek Starego Miasta z odrestaurowanymi kamieniczkami w przyciągających wzrok kolorach.



Przez starówkę Neuchatel poprowadzony został ciąg kanalików. Taki widok jest dość typowy dla szwajcarskich miejscowości. Z wody często korzystają gołębie.




Za jednym z zakrętów znajdował się kościół ewangelicko-reformowany Temple du Bas. Tuż przy nim: jedna z wielu fontann w Neuchatel. Na jej szczycie dostrzec można dziwne zwierzę z nienaturalnie otwartą paszczą.




W niedalekiej odległości wypatrzyć można kolejną fontannę - Fontaine de la Justice. Tym razem na podium stoi postać kobieca symbolizująca sprawiedliwość. Jej oczy przepasane są opaską. W jednej ręce trzyma wagę, w drugiej miecz.



Kierując się nadal główną ulicą dotarliśmy do charakterystycznego rozwidlenia dróg. Tuż przed naszymi oczami stał ozdobny budynek hotelu L'aubier. Przed nim z kolei widniała statua fontanny du Banneret.



Widoczna po prawej stronie wieża to Tour de Diesse, budowla wzniesiona w X wieku, a przebudowana w roku 1250. Ta charakterystyczna wieża z zegarem na szczycie rozpoczyna ulicę prowadzącą bezpośrednio do zamku w Neuchatel. Obecnie w tym miejscu znajduje się Galeria Sztuki.



Zamiast skierować się od razu na zamkowy dziedziniec z premedytacją wybraliśmy okrężną drogę i skręciliśmy w lewą uliczkę. Rzędy wąskich uliczek Starego Miasta wyglądają bardzo urokliwie, zwłaszcza oświetlone wiosennym słońcem.




Jak już wspominałam w poprzednim wpisie z Nuechatel, charakterystycznymi detalami miasta są pięknie wymalowane ściany budynków. Każdą gładką ścianę zdobią widoki krajobrazów, baśniowych postaci czy przyrody. Spacer wzdłuż nich jest bardzo miły dla oka.



























Miasto może poszczycić się wieloma ciekawymi pasażami i zakamarkami, w które warto jest zajrzeć. Jednym z bardziej intrygujących miejsc był zaułek z piękną kolumną z okrężnymi schodami. Wchodząc tam mieliśmy wrażenie, jak gdybyśmy cofnęli się w czasie.


Wrażenie cofnięcia się w czasu towarzyszyło nam jednak na każdym kroku. Stare szyldy i sklepowe reklamy, budowle porośnięte winoroślą – wszystko to miało swój specyficzny urok.






Zabudowania starówki mocno rzucają się w oczy z powodu swojego charakterystycznego umalowania. Głównymi odcieniami, które dominują na budynkach, są żółć i czerwień.



Po spacerze przez wąskie dróżki trafiliśmy na nieco większą przestrzeń, ulicę Rue du Coq-d'Inde. Na samym środku znajduje się tam ciąg drzew, a latem (jak mniemam) dołączają do nich rzędy stolików kawiarnianych. Ciekawym punktem jest również małe zabudowanie w formie fontanny.






Wprost ze wspomnianej ulicy przejść można na plac Markt Place des Halles, który jest jednak okropnie zaludniony z powodu obecności restauracji i kawiarni. Tak szybko jak na niego weszliśmy, tak szybko zmieniliśmy kierunek naszej trasy.

Jeden z budynków restauracyjnych przykuł jednak moją szczególną uwagę. Średniowieczne wieżyczki aż proszą się o zaglądnięcie do tego miejsca. Budynek powstał w 1569 roku i aż przykro patrzeć, że znajduje się w nim bar.
























Na tym postanowiłam zakończyć dzisiejszą relację, by ponownie nie zasypać Was potwornie długim postem z milionem zdjęć. W trzeciej odsłonie Neuchatel spodziewać możecie się Głównej Katedry oraz zamku. Spojrzymy również na miasto z nieco wyższej odległości.

Jak podoba Wam się starówka Neuchatel? Czy również uważacie, że ma w sobie „to coś”?

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...