poniedziałek, 24 października 2016

Co (nie)warto przeczytać? #1

Jeszcze nigdy na blogu nie pojawiła się żadna książkowa recenzja. Dziś postanowiłam zrobić mały wyjątek i przedstawić Wam 3 dość znane pozycje czytelnicze, które w ostatnim czasie przeczytałam. Muszę Wam się przyznać, że kiedyś czytałam o wiele częściej i ilość książek, która przewijała się przez moje ręce była naprawdę imponująca. Obecnie brak czasu i wiele zajęć, które muszę wykonać w konkretnym czasie, powodują, że rzadziej sięgam po lekturę. Staram się jednak w miarę możliwości mieć nadal kontakt z książką. By nie poświęcać jednej recenzji całego wpisu, zdecydowałam się na umieszczenie w dzisiejszym poście trzech pozycji. Mam nadzieję, że post będzie dla Was pomocny.

Zapraszam Was na krótką recenzję trzech książek!

1) Lekcje Mademe Chic
Autor: Jennifer L. Scoot
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Liczba stron: 296
Cena: 32,90 zł


Przyjemna lektura, która łączy w sobie elementy opowieści i poradnika. Młoda Amerykanka wyjeżdża do Francji i zamieszkuje z rodziną Chic. Owa rodzina reprezentuje styl francuskiej elegancji nie tylko w ubiorze, ale przede wszystkim w swym zachowaniu, a bohaterka rozpoczyna naukę dobrych manier. Książka zawiera jej wspomnienia z okresu pobytu we Francji, pisane przez dorosłą już kobietę.

Lektura podzielona jest na rozdziały, z których każdy dotyczy innej sfery życia codziennego. Serię porad autorki dopełniają historie popełnianych przez nią gaf, czy zaobserwowanych (nietypowych według niej) zachowań Francuzów. Każdy rozdział kończy się podsumowaniem w formie punktów z najważniejszymi radami do zapamiętania.

Książka napisana jest bardzo prostym i przyjemnym językiem. Osobiście nieco przeszkadzały mi francuskie wtrącenia, które nie zostały przetłumaczone – Jak dla mnie powinna być do nich adnotacja na dole strony. Podzielenie treści na rozdziały, a następnie na krótkie podrozdziały oraz wyodrębnienie najważniejszych informacji na końcu (do których można powracać po skończeniu czytania książki) uważam za udane. Tematy, których można spodziewać się w książce to: kwestie jedzenia, a przede wszystkim podjadania, aktywność fizyczna, odnalezienie własnego stylu, sztuka, a także obowiązki i przyjemności w życiu. W książce przeczytacie również porady, dotyczące pielęgnacji cery, ogólnego wyglądu i szeroko pojętej kobiecości. Za przykład niech posłuży poradnik, jak stworzyć niewidoczny makijaż.

Choć nie ze wszystkimi radami, zamieszczonymi w książce zgadzam się w 100%, to ciekawymi tematami były dla mnie: stworzenie dziesięcioelementowej garderoby, porady dotyczące przyjmowania gości oraz sposoby walki z konsumpcjonizmem.

Szczerze mówiąc, wiele z tych rad stosowałam już wcześniej i książka nie zmieniła mojego podejścia do życia, czy też dzięki niej nie przekształciłam się z bałaganiary w osobę perfekcyjnie zorganizowaną, ale była to przyjemna i lekka książka, która zachęciła mnie do przeczytania kolejnych części.


2) Aleja Chanel N 5
Autor: Daniela Farnese
Wydawnictwo: Ole
Liczba stron: 352
Cena: 39,99 zł



Opowieść o 30-letniej kobiecie, Rebecce, która przeprowadza się do Mediolanu w pogoni za ukochanym. Niestety, jak to często bywa w takich sytuacjach, okazuje się, że mężczyzna jej życia wymienił ją już na lepszy model, a kobiecie ze złamanym sercem przychodzi pracować przy organizacji ślubów. W świecie fikcji literackiej każda bohaterka jest jednak łamaczką męskich serc, tak więc również w otoczeniu Rebeccy zaczynają się pojawiać co rusz nowi partnerzy. Jej życie zamienia się w ciąg randek i rozpaczy: „Chcę z nim być” - „Rozstaję się z nim” i tak w kółko.

Tę książkę męczyłam niemiłosiernie. Być może będąc 15-latką, przeżywającą swe pierwsze miłosne podrygi serca mogłabym uznać, że ta książka jest dobra. Będąc jednak w tym momencie mego życia, uważam, że zmarnowałam na nią czas. Główna bohaterka nie zyskuje sympatii ani przy pierwszym, ani nawet przy ostatnim spotkaniu. Jest płytka i próżna. Ocenia inne kobiety przez pryzmat typowych stereotypów piękna: kobieta nosząca rozmiar 42 jest obleśna i nie może podobać się mężczyznom. Sama upokarza się przed mężczyznami, co u mnie wywołuje chęć stanięcia przed nią i uderzenia w twarz. Być może jest to kwestia mojego podejścia do życia, ale opisów użalania się nad sobą Rebeccy nie mogłam znieść i w połowie książki duże jej fragmenty po prostu omijałam. Jednak nawet przy takiej lekturze naszła mnie refleksja: dlaczego istnieją kobiety, które mają w głowie przekonanie, że bez mężczyzny nic nie znaczą? Dlaczego nie cieszą się wolnością, tylko szukają na siłę faceta, który w ostateczności nie szanuje jej i zdradza za jej plecami? Bohaterka jest właśnie tego typu osobą.




Książka jest okropnie przewidywalna. Przez trzy rozdziały mowa o tajemnicy, która dla mnie jest logiczna już po pierwszym zdaniu, ale oczywiście nikt o tym nie wie i niczego się nie domyśla. W dodatku panuje w niej nadmiar homoseksualizmu. Jestem raczej tolerancyjna i nie przeszkadzają mi tacy ludzie, ale jeśli wśród trójki przyjaciół występuje gej i lesbijka, to dla mnie trochę zbyt duże natężenie.


Książka określana jest jako „Powieść z klasą”. Nawet nie wiem, jak się do tego odnieść. Domyślam się, że miał o tym świadczyć fakt, że Rebecca pachnie i ubiera się jak Chanel. Ostatecznie zamiast myśleć o niej „kobieta z klasą”, wywołuje to raczej porównanie do płytkiej dziewuszki, która stawia dobry wygląd i drogie ciuchy ponad inteligencję. Zdecydowanie nie polecam tej książki inteligentnym kobietom, znającym swoją wartość.

3) Red Lipstick Monster. Tajniki makijażu
Autor: Ewa Grzelakowska-Kostoglu
Wydawnictwo: Flow Books
Liczba stron: 198
Cena: 42,90 zł



Poradnik znanej youtuberki zrobił chyba największy „boom” wśród książkowych nowości minionego roku. Jedna z najbardziej rozpoznawalnych twarzy polskich kanałów beauty, która sama przeszła ogromną metamorfozę, postanowiła wydać książkę (naturalnie o tematyce kosmetycznej). Tajniki makijażu to prawie 200 stron porad Ewy. W książce wyróżnić można 10 głównych tematów, a autorka porusza w niej najbardziej podstawowe błędy i problemy, z którymi spotyka się każda kobieta, rozpoczynająca przygodę z makijażem.

Książka zachęca do wypróbowania trików w praktyce oraz do interakcji z lekturą. Świadczy o tym chociażby pierwsza strona, na której czytelniczka powinna zamieścić swoje problemy i cele makijażowe. Całość przyciąga dużą ilością pięknie wykonanych zdjęć. Nie znajdziemy w niej jednak fotografii czy instrukcji „Krok po kroku”, jak wykonać konkretny make-up. Ewa porusza za to tematy takie jak: trwałość makijażu, wykonywanie makijażu pędzlami, dobór odpowiedniego podkładu, korektora, cieni do powiek czy pomadki i konturowanie twarzy. Z książki dowiedzieć można się, jak stworzyć idealną kreskę na oku, dobrać odpowiedni kształt brwi do twarzy oraz jak powinna malować się okularnica. Każdy rozdział zakończony jest odnośnikiem w postaci linków do filmów youtuberki na jej kanale. Całość kończy słowniczek, zawierający wytłumaczenia kosmetycznych pojęć.




Ten poradnik to dobra pozycja do zaznajomienia się z tematem makijażu. Gdy ja w wieku nastoletnim zaczynałam stawiać swe pierwsze kroki w tej dziedzinie, zdecydowanie brakowało takich pomocy. Życzyłabym sobie wtedy takiej lektury, która wyjaśniłaby pewne kwestie i nie musiałabym wypróbowywać na sobie produktów kosmetycznych na zasadzie prób i błędów. Dzisiaj dostęp do takich informacji jest o wiele bardziej dostępny i wiele kobiet, włączając chociażby wspomniany YouTube, może zasięgnąć wiedzy w temacie make-upu. Ta książka może być rozczarowaniem dla tych, które wiedzą już wystarczająco dużo o makijażu i malują się na co dzień. Uważam jednak, że będzie to świetne wprowadzenie dla nastolatek, by nie robiły sobie krzywdy poprzez chociażby nieodpowiedni dobór kosmetyków. Ja również znalazłam w tej książce kilka trików, które zaczęłam u siebie stosować. W przypadku tego poradnika nie można jednak nastawiać się na długotrwałą lekturę, gdyż czyta się ją bardzo szybko i spokojnie można ją pochłonąć w jedno popołudnie.

Podsumowując, jeśli dopiero zaczynasz się malować i nie masz żadnej wiedzy na ten temat, chcesz przypomnieć sobie postawy makijażu, bądź po prostu uwielbiasz RLM, możesz sięgnąć po ten poradnik.

Znacie którąś z tych książek? Jakie są Wasze opinie na ich temat?

sobota, 22 października 2016

Leksykon kosmetyczny / Kosmetiklexikon - Pielęgnacja ust / Lippenpflege

W Szwajcarii jest 5 marek kosmetycznych, które specjalizują się w pielęgnacji ust. 
In der Schweiz gibt es 5 Kosmetikmarken, die sich für Lippenpflege spezialisieren.

1) Blistex

Blistex to marka, która jest nominowana do szwajcarskiej nagrody Annabelle Prix de Beauté 2016. Firma jest przedsiębiorstwem rodzinnym, które założone zostało w roku 1947 w USA, a obecnie sprzedawane jest w 80 krajach na świecie. Blistex to produkt nr 1 w kategorii pielęgnacji ust w Australii. W Szwajcarii istnieje na rynku kosmetycznym od 25 lat. Można ją kupić w sieci supermarketów Migros, Manor oraz w aptekach. W gamie ich produktów znaleźć można wszystko, co związane jest z pielęgnacją ust. Balsam do suchych ust, sztyft do ust, wymagających specjalnej kuracji, odżywka w słoiczku, nadająca ustom jedwabistą miękkość, ochronna pomadka z SPF 30 czy najnowsza pomadka medyczna, przywracająca nawilżenie ust. To produkty, które produkowane są przez tę markę. Na stronie internetowej blistex.ch można się dowiedzieć, jak zbudowane są usta i co zrobić, by utrzymać je w idealnym stanie. Możesz również przeczytać kilka ciekawostek, np. dlaczego usta stają się niebieskie od zimna.



Blistex ist eine Marke, die für Annabelle Prix de Beauté 2016 nominiert wurde. Die Firma ist ein Familienunternehmen, das 1947 in den USA gegründet wurde. Zurzeit verkauft Blistex seine Produkte weltweit in 80 Länder. Die Marke ist Nr 1 in der Lippenpflege in Australien. In der Schweiz ist sie seit 25 Jahren. Man kann sie in Migros, Manor oder Apotheken kaufen. Alle Produkte von Blistex drehen sich um Lippenpflege. Lippenbalsam, Lippen-Stick, Conditioner, Protect Plus mit LSF 30 oder die Neuheit MedPlus sind von der Marke hergestellt. Auf der Webseite blistex.ch kann man erfahren, welche Bestandteile Lippen haben und was man machen kann, um sie gesund zu halten. Man kann dort auch viele Neuigkeiten finden z.B. warum bekommen Menschen blaue Lippen, wenn es kalt ist.

2) Labello 

Labello to marka kosmetyków pielęgnacyjnych do ust, działająca pod tą nazwą na terenie Niemiec, Szwajcarii i Austrii. W innych krajach europejskich, Japonii i USA ich produkty sprzedawane są pod szyldem Nivea. Firma została utworzona już ponad 100 lat temu przez dr Oscara Troplowitza, a obecnie należy do koncernu Beiersdorf. Słowo „Labello” pochodzi od łacińskiego połączenia nazw „labium” = usta i „bellus” = piękny. Marka Labello oferuje pomadki ochronne w sztyfcie (Original, Hydro Care, Repair, Sun Protect, Milk&Honey, Kamille, Pearly Shine, Care&Color Red, Nude, Neon) oraz masełka do ust (Original, Vanilla&Macadamia, Raspberry Rose, Coconut, Red). Produkty Labello można kupić w każdym supermarkecie. Na stronie de.labello.ch przeczytać można masę artykułów, których tematyka związana jest z ustami i ich pielęgnacją.























Labello ist eine Kosmetikmarke für Lippenpflege, die in Deutschland, Österreich und in der Schweiz unter diesem Namen erhältlich ist. In anderen europäischen Länder, sowie auch in den USA und Japan sind ihre Produkte unter dem Namen Nivea verkauft. Die Geschichte der Firma hat schon über 100 Jahren. Sie wurde von Dr Oscar Troplowitz gegründet und heutzutage gehört sie dem Konzern Beiersdorf. Das Wort Labello kommt von den lateinischen Wörtern „labium“=Lippen und „bellus“=schön. Die Marke Labello bietet Lippenpflegestifte und Lip Butter an. Ihre Produkte kann man in jedem Supermarkt kaufen. Auf der Webseite de.labello.ch kann man viele Artikel über Lippenpflege lesen.

3) Carmex

Carmex to klasyk w dziedzinie pielęgnacji ust. Firma, pochodząca z USA została wybrana numerem 1 wśród Amerykanów. Od 75 lat produkty Carmex produkuje rodzina Woelbing, która zapoczątkowała jej istnienie. Dzięki specjalnym składnikom Carmex nadaje specyficzny, chłodzący efekt. Produkty Carmex dostępne są w sieciach marketów Migros i Coop, a także w Globusie oraz większości aptek. Do wyboru mamy standardową wersję w słoiczku oraz sztyfcie, a także w tubce w wersji Classic i Cherry. Strona internetowa carmex.ch jest bardzo okrojona. Można się z niej dowiedzieć jedynie krótkiej historii powstania marki oraz obejrzeć zdjęcia produktów.




Carmex ist ein Klassiker in Lippenpflege. Die Firma kommt aus den USA und wurde als Nr 1 in diesem Land gewählt. Eine amerikanische Familie Woelbing hat Carmex angefangen zu produzieren und sie macht das bis heute. Die Geschichte dauert schon 75 Jahre. Carmex wurde bekannt, dank der speziellen, erfrischenden Wirkung. Die Produkte von Carmex kann man in Migros, Coop, Globus und Apotheken kaufen. Der Auswahl ist beschränkt: Tiegel, Stick oder Tube (Classic und Cherry). Die Webseite carmex.ch ist nicht so gut entwickelt. Man kann dort über die Geschichte der Entstehung der Marke lesen und Fotos von Produkte anschauen.

 4) Burt's Bees

Burt's Bees to kolejna amerykańska firma, która szturmem podbiła Europę. Historia marki sięga roku 1984, w którym to Roxanne Quimby i Burt Shavitz rozpoczęli sprzedaż świec wykonanych z wosku pszczelego. Po odniesionym sukcesie firma zaczęła się rozwijać, a jej współzałożycielka, posiłkując się książką z XIX w. na temat domowej pielęgnacji, wpadła na pomysł produkcji kosmetyków z wcześniej wspomnianego wosku. Marka Burt's Bees produkuje pomadki ochronne w sztyftach o różnych smakach, które są najbardziej rozpoznawalnym z ich produktów. Poza tym w ich ofercie dostać można błyszczyki i pomadki nadające kolor. Firma rozszerzyła swoją działalność o produkty do pielęgnacji twarzy, ciała, rąk i nóg, a także produkty dla mam i ich pociech. Burt's Bees posiada w Szwajcarii wiele szaf w wielu miejscach sprzedaży. Można ją zauważyć w sieciach Migros, Manor czy Müller. Marka nie posiada strony internetowej, przeznaczonej dla szwajcarskich klientów.























Burt's Bees ist eine amerikanische Marke, die man auch als Kult-Marke nennen kann. Die Geschichte der Marke hat sein Anfang 1984, wenn Roxanne Quimby und Burt Shavitz eine Firma gegründet haben. Zuerst haben sie Kerzen aus Bienenwachs verkauft. Nach einem Erfolg hat sich die Firma sehr schnell entwickelt. Roxanne hat jedoch ein altes Buch (XIX Jh.) über hausgemachte Pflege gefunden und eine Idee bekommen, Lippenpflege aus Bienenwachs zu produzieren. Die Marke Burt's Bees stellt Lippenbalsam in Form von Sticks her. In seinem Angebot kann man auch Lippenfarbe finden. Sie produzieren jedoch nicht nur Lippenpflege, aber auch Gesichts- und Körperpflege, Produkte für Hände und Füsse, sowie auch für Mütter und Babies. Burt's Bees kann man in vielen Verkaufstellen erreichen z.B. in Migros, Manor oder Müller. Die Marke hat keine schweizerische Webseite.

5) Eos

Eos to firma, która pojawiła się w Europie stosunkowo niedawno, ale od razu stała się produktem must have dla wielu kobiet. Charakterystyczne jajeczka o różnych smakach są wygodne w aplikacji. W palecie produktów wyróżnić można gładkie jajeczka (Smooth Sphere) o owocowych odczuciach smakowych, zapewniających odpowiednie nawilżenie ust oraz dwukolorowe jajeczka (Visibly Soft), które nadają ustom aksamitną miękkość. Produkty Eos kupić można w większości sklepów, gdzie dostępne są kosmetyki. Marka nie posiada szwajcarskiej strony internetowej.



Eos ist eine Firma, die nicht so lange Geschichte hat, aber in kurzer Zeit hat sie sehr grossen Erfolg erreicht und jetzt ein Must-Have-Produkt für viele Frauen ist. Mit Eos asoziieren sich die runden, geschmacksvollen Eier, die ganz bequem bei der Anwendung sind. Eos bietet zwei Sorten: Smooth Sphere und Visibly Soft an. Die Produkte kann man in meisten Läden kaufen, wo auch andere Kosmetik vorhanden sind. Die Marke hat keine schweizerische Webseite.

Moim zdaniem.../Meiner Meinung nach...

Spośród tych 5 marek używałam zaledwie dwóch. Masełka Labello są moimi ulubieńcami. Odkąd po raz pierwszy ich wypróbowałam, uznałam, że są one najlepszą pielęgnacją dla moich ust. Obecnie posiadam trzy rodzaje: Raspberry Rose, Coconut oraz Blueberry Blush. Używam ich w zależności od smaku, na który mam w danym momencie ochotę. Nie mam wśród nich ulubieńca. Masełka są bardzo wydajne, dobrze rozsmarowują się na ustach i nadają przyjemną miękkość. 



Drugą marką, na temat której mogę się wypowiedzieć, jest Carmex. Wiem, że jest to specyfik, który wiele osób określa, jako najlepszy produkt do ust. Niestety w moim przypadku nie działa on najlepiej. Mam wersję klasyczną w słoiczku, która jest praktycznie pełna. Nie ciągnie mnie do tego produktu, ponieważ nie znoszę chłodzącego efektu, który daje. Moje usta bardzo nie lubią się z kosmetykami, które mają w składzie mentol. Zamiast „przyjemnego szczypania” czuję raczej niefajne pieczenie, a moje usta powiększają się do rozmiarów żabich. Miałam kiedyś okazję wypróbować Eos, ale nie spowodował u mnie żadnego efektu, więc nie zdecydowałam się na zakup. Marka Burt's Bees kusi, jednak jest ona okropnie droga, a ja mam zapas masełek Labello.




Von allen diesen Marken habe ich nur 2 verwendet. Die Lip Butter von Labello sind meine Lieblingsprodukte für Lippenpflege. Seitdem ich sie erstes Mal benutzt habe, ist es mir schon klar gewesen, dass sie ideal für meine Lippen sind. Zurzeit besitze ich drei Sorten: Raspberry Rose, Coconut und Blueberry Blush. Geschmackliche Vorzüge von Labello gefallen mir sehr. Sie geben auch genug Feuchtigkeit. Die zweite Marke ist Carmex. Viele Menschen sagen, das ist das beste Produkt für Lippenpflege in der Welt. Leider nicht für mich. Die klassische Variante, die ich besitze, wirkt nicht gut für meine Lippen. Ich hasse Produkte, die Menthol einhalten (besonders, wenn ums Lippen geht). Nach der Anwendung fühle ich Brennen und meine Lippen sind extrem grösser. 


Ich konnte einmal Eos probieren, aber er hat bei mir gar nicht gewirkt. Deswegen habe ich kein Bedürfnis ihn zu kaufen. Die Marke Burt's Bees würde ich sehr gerne testen, aber sie ist mir ein bisschen zu teuer.


Znacie te marki? Czego używacie do pielęgnacji Waszych ust?


Kennt ihr diese Marken? Was verwendet ihr für Lippenpflege?

czwartek, 20 października 2016

3 kraje w 2 dni - Colmar, Francja

W październiku po raz raz kolejny ruszyliśmy w drogę. Tym razem mieliśmy zaledwie 2 dni wolnego, które postanowiliśmy jak najbardziej owocnie wykorzystać. Dość spontanicznie zdecydowaliśmy się na małą objazdówkę, której celem było odwiedzenie 4 miast w 3 krajach, w tym jednego, którego jeszcze nie mieliśmy okazji wcześniej zobaczyć. Instagramowicze z pewnością już odgadli, że dotarliśmy do Francji, Luksemburga oraz Niemiec.

Zapraszam Was na pierwszą relację z francuskiego miasteczka Colmar.
























Położone w regionie Alzacji miasto Colmar to malownicze miejsce z licznymi, kolorowymi i pięknie zrekonstruowanymi kamienicami. Od szwajcarskiej Bazylei oddalone jest ono o zaledwie 65 km. Droga na tym odcinku jest całkiem przyjemna i dobra jakościowo. Ominęły nas również opłaty za przejazd.

Po około 1,5 h drogi, wczesnym rankiem byliśmy już na miejscu. W niedalekiej odległości od centrum miasta znajduje się płatny parking na placu Scheurer Kestner. My jednak zostawiliśmy auto na oddalonym od niego o 50 m mniejszym parkingu (plac Haslinger), na którym byliśmy zwolnieni z opłaty parkingowej.




Już po wyjściu z samochodu odczuliśmy dotkliwe zimno i (co tu kryć) konieczność skorzystania z toalety. Tu pomocne okazały się mapki, które ściągnąć można bądź zamówić poprzez stronę internetową (LINK). Na jednej z nich widać plan miasta wraz z rozmieszczeniem publicznych toalet oraz informacją, czy są one płatne. W pewnych sytuacjach może to uratować życie ;) Warto również wspomnieć, że publiczne toalety we Francji są oparte na systemie, który dezynfekuje je po każdym użyciu, a na drzwiach jest podany maksymalny czas, podczas którego można znajdować się w środku.

W niedzielę, o tak wczesnej porze, niewiele osób wychodzi z domu. W dodatku, gdy na zewnątrz panuje paskudny ziąb. Niestety pogoda nie była wymarzona do zwiedzania. Całe szczęście byliśmy bardzo dobrze zabezpieczeni. Niech nie zdziwi Was zatem widok zimowych butów, ciepłych kurtek i czapek. W porównaniu ze szwajcarską jesienią ten wyjazd był niczym odwiedzenie Syberii.




Rozpoczynając zwiedzanie Colmar, trafiliśmy na malutki placyk, przez który przepływała rzeczka. Ciekawym budynkiem był z kolei punkt informacji turystycznej.




























Muzeum Unterlinden (Pod Lipami) zawiera zbiór sztuki regionalnej oraz sakralnej z epoki średniowiecza i renesansu. Obiekt, w którym się ono znajduje, to dawny Klasztor Dominikanów z XIII w.
























Okolica jest bardzo ładna. Widzimy ponownie przepływającą rzeczkę oraz dużo roślinności, która nie zdążyła jeszcze do końca udać się w sen zimowy.
























Kawałek dalej ujrzeliśmy już prześliczne, kolorowe zabudowania. Na ten widok w Colmar czekałam najbardziej. Stare Miasto składa się tu z licznych kamienic szeregowych, których sposób budowy bardzo mnie zaciekawił.



Drewniane belki trzymające całość w ryzach i nadające wrażenie, jakby budynki były krzywe (?). A może faktycznie trochę były? Do tego ta paleta kolorów, która nawet o tej porze roku, powodowała uśmiech na twarzy.
























W tym miejscu jednak pojawił się główny problem, z którym zmagać musiałam się przez cały wyjazd w każdym mieście. Jest to moje turystyczne przeklęcie! Wszędzie, gdzie się udam, zastają mnie miliony prac budowlanych, ustawionych w taki sposób, że nijak można je ominąć na zdjęciu... Przykład poniżej.
























Okropnie żałowałam, że dotarliśmy tam w niedzielę, gdyż niektóre miejsca były tego dnia zamknięte, a wystawy regionalnych sklepików tak kusiły swoimi produktami! Sami zobaczcie na te pyszności! Czekoladowe kasztany mnie zachwyciły.







Ciekawym budynkiem na naszej trasie był Kopfhaus, a ściślej mówiąc Hotel La Maison des Tetes. Swoją nazwę zawdzięcza on 106 głowom (niem. Kopf = głowa), które zdobią jego fasadę. Tu niestety kolejne rozczarowanie: cały dół budynku był zasłonięty z powodu prac renowacyjnych...
























Praktycznie naprzeciwko bardzo łatwo odnaleźć można Muzeum i wioskę Hansi. Wchodząc do budynku, na którego fasadzie widnieje napis Museé Hansi, przenosimy się do baśniowego świata. Ale zacznijmy od początku. Kim był właściwie Hansi, a właściwie Jean-Jacques Waltz, bo to właśnie jego przezwisko. Był on znanym rysownikiem, którego dzieła znajdują się właśnie w tym muzeum. Dodatkowo znajdziemy tam także historię jego życia, przedstawioną na przykładzie eksponatów.
























Tuż po przekroczeniu drzwi wejściowych naszym oczom ukazuje się taki widok:




























Po prawej stronie znajduje się herbaciarnia, a po lewej sklepik z alzackimi produktami i … większości osób, które nie znają nazwiska powyższego pana, polecam zatrzymać się w tym miejscu. Wstęp na pierwsze piętro, czyli do muzeum, to koszt 5 euro, co jest dość wygórowaną sumą za to, co znajdziemy powyżej. My jednak nie do końca świadomi postanowiliśmy tam zawitać.

Już od progu przywitały nas nagrania, które wraz z naszym przemieszczaniem się i przechodzeniem do kolejnych pomieszczeń, dostosowywały się i opowiadały historię życia rysownika. Ilość eksponatów jest dość uboga i w większości są to jedynie jego prace.
























W skrócie mężczyzna już od dziecka wykazywał talent malarski, ale w jego życiu poszło coś nie tak, został wygnany a następnie trafił do wiezienia. Tyle udało mi się zrozumieć, gdyż wszelkie podpisy były jedynie po francusku.

Z tarasu można rzucić okiem na wykonanie całej tej baśniowej otoczki, która zrobiła na mnie o wiele większe wrażenie niż muzealne eksponaty.
 
























Następnie wsiedliśmy do pociągu, którym Hansi udał się na zesłanie i szczerze mówiąc mieliśmy tak niezły ubaw, znajdując klucz i karteczkę z adresem. Do dziś nie wiem, czy może powinniśmy pójść za tym tropem i odkryć nieznany świat? A może po prostu komuś wypadło coś z kieszeni :P
























Symbolem Alzacji jest bocian, toteż w tym miejscu nie zabrakło jego wizerunku, stworzonego z drobnych kryształków.


Na koniec, siedząc w starej szkolnej ławie, obejrzeć można było film o Hansim (oczywiście po francusku), a na zakończenie wpisać się do pamiątkowej księgi gości.


O wiele ciekawsze rzeczy wypatrzyliśmy w sklepiku z pamiątkami. Przykładem są poniższe wina w opakowaniach, które przypominają colmarskie kamienice. My zdecydowaliśmy się na pamiątkowego bociana.































Po wyjściu z muzeum udaliśmy się na spacer wzdłuż uliczek.





Wyjazd do Francji nie może obyć się bez pysznego ciastka francuskiego z czekoladą.

























A odwiedziny Alzacji zawsze kończą się na wyszukiwaniu wszechobecnych bocianów.




























W samym centrum Colmar stoi okazała katedra (Saint Martin). Prezentuje ona gotycki styl. Na uwagę zasługuje portal główny. 





W tym miejscu po raz pierwszy natknęliśmy się na turystyczną grupę Azjatów, która zwiastowała pojawienie się w mieście dużych ilości wycieczek. Szczerze mówiąc, nie zdawałam sobie sprawę, że miasta, które odwiedziliśmy, są tak częstym celem podróżniczym.




Zwróćcie uwagę na gniazdo znajdujące się na dachu kościoła.




























Nawet tak zwykłe miejsca jak były posterunek policji są w Colmar warte uwagi.




Pfisterhaus to przykład budowli, która powstała w epoce średniowiecza, lecz wykazywała pierwsze elementy renesansowe, więc na swój sposób była ona awangardowa. 




Dwupiętrowy budynek z drewnianym tarasem i ośmiokątną wieżą zyskał wyjątkowe zdobienie ścian, na którym widnieją sceny biblijne oraz świeckie.



























Na tej ulicy znajdziemy kilka sklepików z pamiątkami, w których my kupiliśmy oczywiście pocztówki.


























Kilka ujęć wprost z ulicy.





































Najważniejszym w czasach średniowiecza miejscem w Colmar musiał być oczywiście Koifhus (niem. Kaufhaus = dom towarowy). Wtedy to miał on 2 funkcje: jego parter służył jako magazyn oraz jako miejsce wymiany produktów importowanych i eksportowanych. Na piętrze odbywały się spotkania deputowanych, przyjeżdżały tutaj również najważniejsze głowy Alzacji.


Fontanna o nazwie Schwendi stoi dokładnie naprzeciwko tego budynku. Przedstawia ona statuę z brązu autorstwa Augusta Bartholdiego.


Budynek sądu przykuł mój wzrok, dzięki swym pięknym kolorom.
























Bardzo prosty kościół św. Mateusza to kolejny zabytek położony przy ulicy Grand Rue.

























Były szpital zajmował bardzo okazały budynek, zbudowany w neoklasycystycznym stylu. Obecnie znajduje się w tym miejscu mediateka. Okolica to przyjemny ogródek z nowoczesnymi elementami.



Rzut okiem na dzielnicę rzemieślniczą, która jak widać nie została jeszcze odnowiona.


























Dochodząc do rzeczki i miejsca zwanego Małą Wenecją, znaleźliśmy się w hali, na typowym targowisku.


Malutka rzeczka i ciąg kolorowych kamienic przypomina włoskie widoki, dlatego Francja ma także swoją Wenecję.



































Możliwe jest także przepłyniecie się łódką wzdłuż rzeki. Nie jest co wprawdzie wenecka gondola, ale atrakcja (zwłaszcza latem) przyciąga sporo turystów.


Roesselmann był pierwszym bohaterem miasta i zyskał swój pomnik na placu 6 Montagnes Noires.



Odchodząc od naszego planu podróży, trafiliśmy do szkoły im. Bartholdiego. Przed jej wejściem stoi pomnik Adolpha Hirna, który był fizykiem, astronomem, matematykiem i filozofem.



 
Trudno nie zauważyć w Colmar budynku rządowego, który jest ogromny!



Kierując się przez park (Champ de Mars) obejrzeliśmy z każdej strony fontannę Bruat (nazwa pochodzi od nazwiska admirała).



























W tym miejscu znaleźć można zabytkową karuzelę, w której można również wypić herbatę.

Przechadzając się przez Colmar, warto jest spojrzeć w górę. Wszystkie tabliczki i szyldy są wspaniałym skokiem w przeszłość. Przy okazji stanowią świetne zetkniecie z nowoczesnością. Przykładem był stary szyld optyka zawieszony nad sklepem z okularami, gdzie na wystawie przedstawiony był najnowszy system szkieł kontaktowych.
 





























Ostatnim miejscem, do którego dotarliśmy było muzeum Bartholdiego. Wcześniej nie udało nam się go znaleźć, a trafiliśmy tam zupełnie przypadkiem w drodze powrotnej. Mieliśmy ochotę wejść do środka, ale odstraszyły nas kolejki przed bramą, dlatego szybko sfotografowałam jedynie statuę, stojącą przed budynkiem.





























Po mieście jeżdżą bardzo często pociągi turystyczne w różnych kolorach.

























Wyjeżdżając z Colmar i jadać w kierunku Nancy, znaleźliśmy się na drodze Route de Strasbourg, gdzie znajduje się Statua Wolności. Spytacie: Skąd wzięła się Statua Wolności we Francji? To proste. Colmar jest rodzinnym miastem projektanta amerykańskiej statuy.




Poniżej: mapka z opisywanymi miejscami:



Byliście w Colmar lub innym mieście w Alzacji? Co najbardziej zwróciło Waszą uwagę w tym regionie?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...