wtorek, 15 stycznia 2019

Rok 2018 - Dzień po dniu

Mój styczeń co roku naładowany jest dużą dawką podsumowań. Należę do osób, które z ogromną ciekawością tworzą wszelkie zestawienia, z chęcią zapoznaje się zawsze z przeróżnymi statystykami i zawsze wyciągam z nich ciekawe wnioski. Choć wykonywanie takich podsumowań jest niezwykle pracochłonne, wraz z początkiem roku wstępuje we mnie nowa energia, by przyłożyć się do nich i wykonać jak najlepiej. Moje styczniowe wpisy określić mogę już jako „tradycyjne”. Trzeci rok z rzędu opiszę Wam także, jak wyglądał rok 2018 moimi oczami. Nie zabraknie również prywatnych zdjęć.

Zapraszam do zapoznania się z podsumowaniem roku 2018!

STYCZEŃ

Rok 2018 od początku jego trwania nie wydawał się być dla mnie łaskawy. Głównie ze względu na drastyczna zmianę temperatur w Szwajcarii (zima z dnia na dzień ustąpiła miejsca wiosennym temperaturom) nabawiłam się okropnej anginy. Co więcej choroba pierwszy raz od czasu dzieciństwa przykuła mnie do łóżka, gdzie leżałam z wysoką gorączką. W zeszłym roku aż dwukrotnie ciężko chorowałam, ale do tego powrócę później. Pierwszy miesiąc w roku przyniósł nam zakup nowej sofy do salonu. Z okazji imienin otrzymałam od małżonka piękny zegarek, z którym teraz nie rozstaje się na krok. Był to także czas poznawania wielu nowych smaków i uczestniczenia w targach FESPO. W styczniu udało mi się dotrzymać postanowienia dodania codziennie jednego zdjęcia na Instagram i powoli zaczynałam rozkręcać się z Pinterestem. Jak co roku ten miesiąc wiązał się także z dużymi porządkami.





































LUTY

Luty był dość specyficznym miesiącem. Niby najkrótszy w roku, a ciągnął się mi okropnie. Marzyłam tylko o tym, by jak najszybciej się skończył. Przede wszystkim był on dla mnie niezwykle pracowity. Wiązał się też z dużym stresem (kontrole, spotkania z zarządem mojej firmy itp.). W tym czasie mój mąż przejął kontrolę nad ogniskiem domowym, gdyż został wysłany na przymusowy urlop. W tym roku po raz pierwszy celebrowaliśmy Walentynki. Z tej okazji pojechaliśmy do greckiej restauracji, która od razu stała się naszym ulubieńcem i byliśmy tam kilkukrotnie (Ba! Nawet w tym roku zdążyliśmy zaliczyć tam wizytę!). Kosmetycznie był to czas testów. Zachwyciła mnie wtedy marka Rituals oraz Biotherm. Zdarzyło mi się także paść ofiarą kradzieży. Zwędzono mi część jednej z prezentowych paczek.





































MARZEC

Pogoda jeszcze nie sprzyjała wyjazdom, więc większość czasu spędzałam na pieczeniu i wypróbowywaniu nowych przepisów. Dogadzałam sobie także, spędzając długie wieczory w wannie w towarzystwie dodatków do kąpieli z Lusha oraz czytając książki. Poza tym marzec nie wyróżniał się niczym szczególnym.


KWIECIEŃ

Kwiecień w zeszłym roku rozpoczął się od Wielkanocy, którą spędziłam w towarzystwie męża. Poniedziałek Wielkanocny zawiódł nas z kolei na spacer do Neuchatel. Pogoda stawała się coraz bardziej wiosenna i aż miło było w końcu ruszyć się z domu. Był to także czas naszego pierwszego urlopu, który spędziliśmy w Polsce. W Pałacu Mierzęcin przyszło nam celebrować naszą pierwszą rocznicę ślubu. Natrafiliśmy akurat na weekend, w którym temperatury przekraczały 20 stopni, więc dużo czasu spędziliśmy na świeżym powietrzu. Było sentymentalnie, romantycznie i po prostu pięknie. Braliśmy tam także udział w akcji ratowania kota, która przebiegła pomyślnie. Ten wyjazd wykorzystałam również na powiększenie mojej puli książek do czytania. Po powrocie wykonałam mój pierwszy w życiu sernik. Przysłano mi wtedy też nowości od Maggi do przetestowania.





































MAJ

Początek maja wiąże się z moimi urodzinami i świętowaniem tego wydarzenia. W zeszłym roku wyjątkowo nie był to szczególnie przyjemny dzień. Do tej pory była to świetna okazja do spotkania ze znajomymi i wspólnego spędzenia czasu. Tamten okres był dla mnie jednak bardzo dołujący i nie widziałam sensu w żadnym kroku, który czyniłam. Taki stan rzeczy utrzymywał się przez praktycznie cały miesiąc, w którym znacznie zamknęłam się w sobie. Czas najchętniej spędzałam w samotności. Koniec miesiąca przyniósł nie tylko piękną, letnią pogodę, ale także lepsze samopoczucie, które pozwoliło na pierwsze w tym roku grillowanie.





































CZERWIEC

W czerwcu odżyłam na nowo! Mój mąż otrzymał wtedy informacje o bardzo pozytywnych wynikach, które uzyskał na zakończenie szkoły, a ja pękałam z dumy. Po wielu miesiącach spędzonych w książkach, w końcu mieliśmy czas na wspólne spędzanie czasu. Ten miesiąc wykorzystaliśmy zatem w pełni na cieszeniu się sobą. Korzystając z niezwykle pięknej pogody, która utrzymywała się przez długi czas, rozpoczęliśmy cotygodniowe wędrówki, gdzie na szlaku byliśmy tylko my z naszymi myślami. Na temat naszych wyjazdów przeczytać możecie więcej w Podsumowaniu podróżniczym, gdzie znajdziecie odnośniki do głębszych relacji. W tym miesiącu odwiedziliśmy również region, w którym rozpoczynała się nasza wspólna przygoda w Szwajcarii, co było świetną i niezwykle sentymentalną podróżą. Pod koniec miesiąca wzięliśmy udział w zlocie posiadaczy marki Audi. Widzieliśmy także najpiękniejsze górskie widoki. W ostatnich dniach dotarła do mnie paczka od Neutrogeny, dzięki której mogłam wypróbować jej nowe maski w płachcie.





LIPIEC

Lipiec był absolutnie wymarzonym miesiącem pełnym przeżyć i świetnych wrażeń. Śmiało mogę powiedzieć, że był to dla mnie miesiąc idealny. Uświadomił mi poniekąd jak mogłoby wyglądać życie w ciągłej podróży, co wcale nie byłoby złym pomysłem na życie. Dla mnie – wręcz przeciwnie. Odwiedziliśmy wtedy 22 miejsca, a dom traktowaliśmy nieco jak hotel. W tym czasie gościliśmy także u siebie naszego przyjaciela, dzięki któremu część z tych przeżyć mogła mieć miejsce. Podczas naszych wypraw po raz pierwszy mieliśmy szansę zobaczyć szarotkę alpejską na żywo. Mój mąż z kolei miał uroczystość rozdania dyplomów, gdzie został wyróżniony wieloma nagrodami. Należę do osób, które praktycznie się nie opalają i nawet przy kilkugodzinnym leżeniu plackiem jestem w stanie lekko się zaróżowić, po czym następnego dnia nie ma już śladu po opalaniu. W to lato było jednak inaczej. Najbardziej opaliłam się na lodowcu i moja opalenizna utrzymywała się bardzo długo, co niezwykle mi się podobało. Będąc w Polsce po raz pierwszy odważyłam się wsiąść na rowerek wodny i wypłynąć nim na środek jeziora (mam paniczną fobię przed głęboką wodą). Udało mi się stworzyć kolejną w kolekcji fotoksiążkę, a zaćmienie księżyca podziwiać mogłam z okna samochodu. Na ślubie mojej koleżanki zostaliśmy z kolei okrzyknięciu najbardziej taneczną parą. Doceniono nawet nasze próby odtworzenia tradycyjnego meksykańskiego tańca.






























SIERPIEŃ

Sierpień musiał jednak uspokoić nasze podróżnicze zapędy. Oboje powróciliśmy po urlopie do pracy i drugą część wakacji spędziliśmy na obowiązkach. W wolnej chwili udało nam się zaledwie kilka razy wyskoczyć nad jezioro. W sierpniu olśniło mnie także i zachciało mi się nauczyć czegoś nowego. Wybór padł na język hiszpański, który brzmi tak pięknie, że przyjemnie byłoby poznać jego podstawy. Był to również czas, w którym zajęłam się moim balkonowym ogródkiem, gdzie wyrosły mi cudowne różyczki. W tamtym czasie adoptowałam także małego fikusa, który był w nieco opłakanym stanie, a dziś prezentuje bujne liście.





































WRZESIEŃ

We wrześniu nie dane było mi się nudzić. Co chwilę działo się coś i ostatecznie wrzesień przeleciał mi przez palce. Był to dla mnie również okres, w którym dużo zastanawiałam się nad moim życiem. Podjęłam także kilka ważnych decyzji. W tym jesiennym miesiącu gościłam u siebie szwagra oraz jego kolegę, którzy wpadli akurat na urlop do Szwajcarii. Poczyniłam także parę zakupów dla mojej osobistej przyjemności. W ostatnich dniach wybrałam się z kolei po raz pierwszy samotnie do Polski, czego wcale miło nie wspominam.




PAŹDZIERNIK

Pierwszy tydzień października spędziłam u moich najbliższych. Zaliczyłam nawet imprezkę urodzinową. Ten wyjazd związany był jednak z obowiązkiem a nie przyjemnością. Głównie spowodowany był względami zdrowotnymi. Z tego też powodu zdecydowałam się na wyjazd bez mojego męża, który już nie dostał więcej urlopu. Odkąd jesteśmy razem jeszcze nigdy nie rozstaliśmy się na tak długi czas, więc była to dla nas próba, która pokazała, że jednak nie nadajemy się do życia z daleka od siebie. W październiku zabrałam się także za uporządkowanie wszystkich książek, które posiadam i przygotowałam dla nich osobne miejsce do przechowywania. Zdecydowałam się powrócić na bloga z wznowieniem serii Jedz, pij, żuj. Z koleżankami z pracy wybrałam się także na After Work Party. W tym miesiącu zabrałam się za poszukiwania mebla kuchennego, który pomieściłby wszystkie moje akcesoria do gotowania i pieczenia i o dziwo udało mi się szybko znaleźć wymarzoną witrynę. Jeszcze przed jej „wprowadzką” musiałam pozbyć się starego mebla, co też całe szczęście poszło dość sprawnie.


































LISTOPAD

Listopad w swej pechowości przebił nawet sierpień, kiedy to wydawało się, że gorzej być już nie może. Ten miesiąc rozpoczęłam na absolutnie nieudanych praktykach. W końcu doczekałam się mojej nowej witryny, z którą jednak również była cała masa problemów. Głównie w związku z tym, że nie dało się jej wnieść do mieszkania i musieliśmy zatrudnić panów, którzy zdołali przetransportować ją przez balkon. Sporo zachodu z powodu jednego mebla. Niestety w tym czasie strasznie się pochorowałam. Pierwszy raz od wielu lat musiałam aż stawić się u lekarza, a diagnoza była najgorsza z możliwych: zapalenie krtani. Złapało mnie w ciągu jednej nocy, a trzymało dobry miesiąc. Praktycznie do końca roku na zmianę czułam się lepiej i gorzej, a ból gardła powracał w najmniej komfortowych sytuacjach. By tego było mało, w naszej piwnicy odnaleźliśmy szczura, który zaczął znosić do niej zimowe zapasy orzechów itp. Mieliśmy zatem dzięki niemu masę sprzątania i poniszczonych rzeczy. Czas spędzony na chorobowym postanowiłam wykorzystać na wstępne porządki komputerowe, co zamierzam dokończyć w ciągu tego roku.





































GRUDZIEŃ

Tegoroczny grudzień nie przyniósł mi świątecznej atmosfery. Można śmiało powiedzieć, że nie zauważyłam nawet Świąt, które przeszły absolutnie bez echa. Chcąc stworzyć zupełnie nowy wygląd choinki, większość grudnia spędziłam na wyszukiwaniu idealnych ozdób i tworzeniu świątecznego miasteczka pod naszym drzewkiem. W odliczaniu do Świąt pomagał mi kalendarz z Kiehl'sa, który niestety nieco mnie zawiódł. Pracy miałam niezwykle dużo i praktycznie nie było w ciągu tego miesiąca dni wolnych, poza naturalnie samymi Świętami. Okres bożonarodzeniowy postanowiliśmy spędzić w Południowym Tyrolu. Być może uda mi się niedługo stworzyć pierwsze relacje z naszego wyjazdu, który wspominam bardzo dobrze i życzę sobie by było więcej takich.





W zeszłym roku w podobnym podsumowaniu zamieściłam śmieszne teksty i cytaty, które padły w codziennych sytuacjach, a które zapisywałam do mojego Pudełka Wspomnień, by na koniec roku móc pośmiać się także z Wami. Wspominałam już, że czasem mam wrażenie uwstecznienia językowego. Mimo że mój mąż jest Polakiem, to przyznam, że niestety wkradają się do naszego języka neologizmy i obce słowa, które czasem same wchodzą w usta. Mając przez dużą część dni kontakt z językiem niemieckim, podczas naszych „spotkań” dochodzi do niezwykłych wręcz zbitek słownych i zdań, które padają bez większego zastanowienia, co z kolei jest dla nas powodem do wielotygodniowych żartów. By zatem również Wam poprawić humor, przytoczę kilka cenzuralnych anegdot z naszych rozmówek:

Kilka neologizmów: Pszczelodaktyl (określenie dużej, atakującej mnie pszczoły; w domyśle – pszczoła + pterodaktyl), sehr dobry (bo czasem nie można się zdecydować, który język jest lepszy). W naszym języku funkcjonowało także określenie „Kur-kurde”. Podczas rezerwacji hotelu zamawialiśmy „2-pokojowy osób”, co zostało powtórzone trzy razy póki zorientowaliśmy się, co właściwie mówimy. A jeden z naszych kubków „ma inną rozdzielczość” i już!

Przykład nieco czarnego humoru, który powstał zupełnie przypadkowo. Mogę Wam zdradzić, że najbardziej na świecie spośród chorób boję się zapaść na chorobę Alzheimera i możecie wierzyć lub nie, staram się ćwiczyć systematycznie pamięć, rozwiązywać łamigłówki i uczyć się nowych rzeczy, by w przyszłości tego uniknąć. Mało śmieszne, prawda? Ale gdy na pytanie, dlaczego to robię, odpowiadam: „bo nie chce mieć H(tu nastąpiła chwila ciszy, bo zapomniałam jak się nazywała ta choroba), po czym dokańczam „Ajshajmera”. Ostatecznie nie wiadomo, czy nazwa „Hajshajmer” opisuje problemy z pamięcią czy nadmiernym gorącem (heiss=gorąco).

W ciągu tego roku padło kilka kwiatków, które do tej pory stanowią riposty na pewne sytuacje, pokroju: „Po co do mnie mówisz, jak mam to już w d...”, „Bez sensu to jest jedzenie arbuza (w domyśle: ani się nie najesz, ani nie napijesz” czy „Nikt tego nie wie” na pytanie, na które nie znam odpowiedzi. Warta przytoczenia jest historia, gdy na moje pytanie: Gdzie znajduje się kość gnykowa? Mój mąż, nie słuchając mnie (domena mężów) rzucił: „w Afryce”.

Podczas jednego z naszych wyjazdów po Szwajcarii, zostaliśmy zapytani, czy posiadamy Halbtax (rodzaj zniżki na komunikację miejską), jednak nie będąc osłuchanym z walliskim akcentem zrozumieliśmy „hot dogs” . Pech chciał, że byliśmy wtedy na polu kempingowym i wdaliśmy się w dyskusję, o co chodzi z tymi hot dogami, bo może to jakiś rodzaj pożywienia, jakie mają w ofercie... Na koniec historia z serii u fryzjera. Musicie wiedzieć, że ja zawsze palnę jakąś głupotę podczas rozmowy z nieznajomym, dlatego też nie lubię załatwiać urzędowych spraw ani korzystać z lokali usługowych. Będąc w Polsce chciałam w ostatniej chwili załapać się do fryzjera. Naturalnie nie zrobiłam wtedy rezerwacji, bo wcale w planach tego nie miałam i ogólnie próbowałam wbić się na krzywy ryj. Moja fryzjerka nie miała jednak czasu i wracając do domu, weszłam do jedynego fryzjera po drodze, pytając grzecznie czy znalazłby dla mnie czas. Usłyszałam, że dopiero we wtorek, na co bez zastanowienia palnęłam „we wtorek to mnie już nie będzie”. Naturalnie chodziło o to, że wyjeżdżam wcześniej z kraju, ale dopiero po wyjściu zorientowałam się, jak mogły zostać zrozumiane moje słowa.

A jaki był Wasz rok 2018? 

19 komentarzy:

  1. "2-pokojowy osób" najlepszy :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałaś naprawdę udany rok! 😉 Jest co wspominać 😀

    OdpowiedzUsuń
  3. Ojjjj dużo się działo :) rok pełen wrażeń :) jest co wspominać o fajnie że można to przelać na "papier" :) piękne przy tym zdjęcia macie :) bardzo fajny wpis :) moje podsumowanie też już gotowe

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspanialy rok mialas kochana, a przez te ciasta to slinka ciagle mi leci <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Podziwiam tych, którzy pamiętają , co się wydarzyło w poprzednich miesiącach. Ja nie pamiętam, co robiłam tydzień temu!

    Mega mnie zaciekawiły zawiłości językowe! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takich wpisach pomaga mi Pudełko Wspomnień, gdzie zapisuje sobie najciekawsze wydarzenia :)

      Usuń
  6. Te bułeczki w kształcie króliczków są boskie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Miałaś wspaniały rok i życzę Tobie, aby 2019 obfitował w wiele wspaniałych chwil :) Moje podsumowanie 2018 mieści się w jednym słowie - MAMA <3

    Pozdrowienia!

    OdpowiedzUsuń
  8. Jaki fajny wpis :) Ja gdybym taki miałam zrobić to musiałabym się bardzo długo zastanawiać. Nie wiem czy pamiętałabym tak miesiąc po miesiącu co się u nas działo. Mogę jedynie powiedzieć o roku 2018, że był bardzo intensywny i przez to szybko nam minął :)
    Piękne zdjęcia :) Życzę samych dobrych chwil w nowym 2019 roku :)
    Obserwuję i pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Sporo się u Ciebie działo :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Mogę sobie przybić piątkę, jeśli chodzi o łamigłówki. Nawet o 4:00 przed pracą jestem w stanie porobić jakieś sudoku, żeby tylko mózg rozkręcić :D Ale to chyba działa, bo im starsza jestem tym łatwiej i na dłużej wszystko zapamiętuję :)

    OdpowiedzUsuń
  11. ale sie dzieje u Ciebie, przy tym mój rok wydaje się jakiś spokojny

    OdpowiedzUsuń
  12. Podziwiam, że tak szczegółowo pamiętasz każdy miesiąc. Może w tym też zacznę notować i za rok zrobię takie podsumowanie.
    Jak przeczytałam, że diagnoza była najgorsza z możliwych to spodziewałam się straszniejszych wieści. Na szczęście to "tylko" zapalenie krtani. Głowa do góry, jest milion gorszych chorób. Np. Alzheimer :).
    Też adoptuję rośliny nie mające rokowań a ich wzrost bardzo mnie cieszy.
    Ciekawy miałaś rok, niech ten również Wam sprzyja a złe momenty omijają szerokim łukiem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie dopiero teraz zauwazylam jak to brzmi! Dla mnie wtedy bylo to najgorsze ze wzgledu na to, ze pracowac musialam duzo glosem, ale fakt. Wyrazilam sie niezbyt dobrze...

      Usuń
  13. Sporo się u Ciebie działo- rok zaczął sie nienajlepiej ale jak widzisz pozytywnie się rozkręcił :-)
    Ha ha zabawne te niektóre okreslenia językowe :-D

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że przyczyniasz się do istnienia tego bloga! ♥

W związku z ustawą RODO o ochronie danych osobowych, informuję, że na tej stronie używane są pliki cookie Google i podobne technologie do ulepszania i dostosowywania treści, analizy ruchu, dostarczania reklam oraz ochrony przed spamem, złośliwym oprogramowaniem i nieuprawnionym dostępem. Komentując, wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych i informacji zawartych w plikach cookies.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...