Wrocław
to rodzinne miasto mojego męża, więc byliśmy w nim już nie raz.
Zazwyczaj nasz pobyt tam kończy się tak samo: przechadzamy się po
dobrze znanych (nawet mi) uliczkach i wysłuchuję po raz kolejny
opowieści z dzieciństwa, które znam na pamięć. Ten wyjazd miał
być jednak inny. W końcu mieliśmy wybrać się tam jako turyści z
mapą w ręku i planem na odwiedzenie kilkunastu miejsc. Plany
zepsuła nam jednak pogoda, dlatego też musieliśmy bardzo szybko
porzucić nasz harmonogram i stworzyć nowy.
Jak
wyglądał nasz tegoroczny pobyt we Wrocławiu?
Moja
opinia zamieszczona w tym wpisie będzie zupełnie subiektywna, bo
wręcz nie jestem w stanie opisywać tych przeżyć bez emocji. Nawet
dziś gdy wspominam sam hotel dostaje białej gorączki. Na moje
nieszczęście mój mąż zajął się zorganizowaniem noclegu
(przecież to jego rodzinne miasto!) i poinformował mnie, że
zatrzymujemy się niedaleko starówki w hotelu Campanile. Informację
tą przyjęłam do wiadomości, przełknęłam cenę noclegu i
pojechaliśmy. Na wstępie przywitała nas beznadziejna pogoda i
Wrocław od teraz kojarzyć będzie mi się tylko ze strugami
deszczu. Takie rozpoczęcie urlopu totalnie mnie podłamało, a gdy
doszły do tego problemy z hotelem, miałam ochotę uciekać z tego
miasta.
O
samym hotelu mogłabym napisać dramat. Już nawet nie chcę mi się
opisywać wszystkiego, co nas tam spotkało. Musicie mi jednak
uwierzyć na słowo, że moje zażalenie miało długość prawie
dwóch stron A4, a hotel przyznał mi rację, zwracając część
poniesionych kosztów, więc moje roszczenia były uzasadnione.
Głównie uciążliwa była budowa, która odbywa się przy samym
hotelu, o czym nie zostaliśmy ani razu poinformowani, a
kontaktowaliśmy się z hotelem kilkukrotnie. Przez nią mieliśmy
problem z parkowaniem auta czy w ogóle wjazdem, gdyż dochodziło do
sytuacji, w których ciężarówka zajmowała cały wjazd na
prowizoryczny parking i wyładowywała towar, a my musieliśmy czekać
aż panowie skończą, co kosztowało nas czas i nerwy. Eh! Naprawdę
nie polecam!
Tuż
po przyjeździe wybraliśmy się na wrocławski Rynek. We Wrocławiu
w dalszym ciągu towarzyszył nam nasz przyjaciel, którego
gościliśmy w Szwajcarii. Był to jego pierwszy pobyt w tym mieście,
więc nie mogło obejść się bez wizyty na Starym Mieście. Jak
widać pogoda bardzo nie dopisała, lecz nawet w tak pochmurny dzień
wrocławskie kamieniczki prezentowały się pięknie.
Naturalnie
po ponad 10-godzinnej podróży byliśmy bardzo głodni, a wycieczka
do Wrocławia nie może się udać bez odwiedzenia Starego Młyna i
zjedzenia ich wyjątkowych pierogów. Przez cały nasz pobyt byliśmy
tam stałymi klientami, a jeśli będziesz we Wrocławiu koniecznie
skosztuj ich piecuchów. Pierwszego wieczora zamówiliśmy po 5
piecuchów – każdy o innym smaku. Delektowaliśmy się i
odgadywaliśmy który jest który. Do picia z kolei dostaliśmy
przepyszną lemoniadę truskawkową. Następny wieczór w Starym
Młynie spędziliśmy na słodko: w ruch poszły pierogi z owocami,
które również były bardzo dobre.
Spacerując
po uliczkach Wrocławia w mżawce odnajdywaliśmy kolejne krasnale,
kryjące się w różnych zakamarkach. Wszyscy stwierdziliśmy, że
to naprawdę fajny pomysł, a do tego zabawa nie tylko dla maluchów.
Wieczorem
dotarliśmy również pod Pomnik Anonimowego Przechodnia, który
tworzy 14 odlanych z brązu postaci, umiejscowionych na dwóch
chodnikach oddzielonych przejściem dla pieszych. Miejsce to jest
niezwykle ciekawe i pomimo deszczu zatrzymaliśmy się przy nim
dłuższą chwilę i debatowaliśmy nad interpretacją tego dzieła.
Następnego
dnia mieliśmy zaplanowaną wizytę we wrocławskim zoo. Mieliśmy
nawet myśli, by z niej zrezygnować, ale z braku lepszych opcji
zdecydowaliśmy się na odwiedziny w tym miejscu. Przyznam Wam
szczerze, że od samego początku ten ogród zoologiczny nie przypadł
mi do gustu. Pewnie w jakimś stopniu wpływ na to miały opowieści
zza kulis, których usłyszałam całą masę z pierwszej ręki i
podejście ludzi, których spotkaliśmy.
Nasza
wizyta w zoo była nieco inna, ponieważ wejść mogliśmy od
zaplecza na część wybiegów. Z bliskiej odległości podziwiać
mogliśmy na przykład niedźwiedzia himalajskiego. Nasz „przewodnik”
opowiedział nam nieco o swoich podopiecznych i ciekawostkach z nimi
związanymi.
Ze
względu na okropną ulewę postanowiliśmy wejść do Afrykarium,
którym tak bardzo szczyci się Wrocław. Już od wejścia spotkała
nas niemiła sytuacja. Rozumiem, że w okresie letnim szatnia jest
nieczynna, lecz tego dnia było naprawdę zimno i przeraźliwie
mokro. Ludzie wchodzili do budynku, ociekając wodą. Pierwszą myślą
jest zostawienie mokrego odzienia i parasoli w szatni. Niestety
ochrona tego obiektu nie brała pod uwagę takiej opcji. Na nic zdały
się tłumaczenia, że chcemy pozostawić ubrania na własną
odpowiedzialność. Staliśmy tam dłuższą chwilę, bo autentycznie
z naszych kurtek ciekła woda i nie chcieliśmy poruszać się tak po
obiekcie i rzeczy ludzi, którzy odkładali je na wieszaki były bez
słowa wyrzucane poza szatnię. Dla mnie było to chore zachowanie.
Co
do samego Afrykarium? Cóż mogę powiedzieć. Być może na polskie
realia jest to duże przedsięwzięcie. Nie wiem, jak tego rodzaju
miejsca wyglądają w Polsce. Odwiedzając jednak wiele ogrodów
zoologicznych za granicą mogę powiedzieć, że to mnie nie powaliło
na łopatki. Naturalnie cały obiekt był mocno przeludniony i pełen
wycieczek małych dzieci, co powodowało u nas jedynie chęć
przejścia do kolejnych pawilonów.
W
Afrykarium poza basenami pełnymi ryb i wodnych stworzeń znaleźć
można wybiegi zwierząt znanych z tego regionu świata.
Jednym
z bardziej obleganych miejsc był basen z tunelem podwodnym, który
pozwalał na obserwację ryb przepływających nad naszymi głowami.
Wszystko to jednak w teorii, bo tunel stworzono z takiego materiału,
że praktycznie rozmywał się obraz, patrząc na ryby (a może po
prostu szyby były tak brudne...).
Wizualnie
najbardziej podobał mi się wybieg pingwinów afrykańskich, który
podziwiać można było z różnych perspektyw, w tym z górnego
tarasu widokowego.
Dotarliśmy
również do mini-lasu deszczowego, co ponownie mnie smuciło.
Bywając w takich miejscach, jestem przyzwyczajona, że zwierzęta
poruszają się tam nad głowami. Tu jednak wszystkie (nawet
jaszczurki) zamknięte były w klatkach. Małpy poruszały się
jedynie kratowymi tunelami. Efekt lasu tropikalnego tworzyła zatem
jedynie dekoracja i atmosfera. Uprzedzam pytania: nadal mieliśmy
przy sobie nasze ciepłe ubrania, których nie dało się zostawić w
szatni.
Oglądanie
zwierząt na wybiegach w tak dużej ulewie nawet nie wchodziło w
grę. Postanowiliśmy zatem kierować się do miejsc, które będą
stanowić dla nas ochronę przez doszczętnym przemoczeniem.
Przeskakiwaliśmy zatem pomiędzy pawilonami, które moim zdaniem nie
należą do najlepszych punktów tego zoo. Z żalem opuszczałam
między innymi pawilon z małpami, gdzie zwierzęta ewidentnie były
chore i przykro było patrzeć na ich nienaturalne zachowania.
Z
przykrością zamówiliśmy również tam obiad. Podejście pani,
która nas obsługiwała, wołało o pomstę do nieba. Tak
aroganckiej osoby, która z pogardą traktuje własnych klientów
jeszcze nie widziałam. Kobieta obsługiwała nas z założonymi
rękami, a my zapłaciliśmy prawie 100 zł za obiad bardzo wątpliwej
jakości. Niestety wyszliśmy stamtąd ze złymi doświadczeniami.
Nie
mogąc zrealizować naszych planów, wybraliśmy się zatem do kina
na Pasażu Grunwaldzkim, gdzie obejrzeliśmy najnowszą część
Jurassic Park.
Bardzo
chciałam zajrzeć na Stare Jatki i sfotografować Pomnik „ku czci
Zwierząt Rzeźnych”, jak i okolicę, w której się znajduje.
Niestety nawet w deszczu miejsce to było bardzo oblegane, a zwierząt
nie dało się upamiętnić na zdjęciu, gdyż były ciągle
dosiadane przez dzieci.
Wieczorami
pogoda nieco się poprawiała, więc wtedy mogliśmy pospacerować i
podziwiać oświetlone budynki i fontanny. Ze względu na wątpliwą
aurę nie zabierałam nawet aparatu z hotelu, dlatego zdjęcia nie są
wybitnej jakości, zwłaszcza te nocne.
Zaszliśmy
również do Galerii Neonów, która była dość polecaną atrakcją
w godzinach wieczornych. Pomysł wydaje się być całkiem udany,
lecz spodziewałam się czegoś z większym rozmachem.
Ostatni
dzień naszego pobytu zaczął się wyjątkowo dobrze, a to za sprawą
wybornego śniadania, które jedliśmy w restauracji Kurna Chata.
Niby zwykła jajecznica, a dała nam kopa pozytywnej energii na cały
dzień.
Naszego
znajomego odprowadzaliśmy z kolei na Dworzec, ponieważ wybierał
się on już do domu, a nas czekała jeszcze podroż do Krakowa. Tym
samym trafiliśmy właśnie do budynku Głównego Dworca i muszę
przyznać, że byłam faktycznie pod wrażeniem rozmachu, z jakim
stworzono te wnętrza. Wejście na dworzec wiązało się z
odkryciem miasta w mieście. Całość była również na tyle dobrze
zorganizowana, że bez trudu odnaleźliśmy odpowiednie miejsce.
Na
koniec udaliśmy się do Uniwersytetu Wrocławskiego, by na własne
oczy zobaczyć jego piękne sale. Przyzwyczajona do tego, że we
Wrocławiu poruszałam się bez aparatu, tym razem zwyczajnie o nim
zapomniałam i wypominałam to sobie przez całą drogę. Zdjęcia z
tego miejsca również wykonywałam zatem telefonem.
Sama
ekspozycja była dla mnie bardzo ciekawa, a eksponaty świetnie
zaprezentowane. Wśród nich znalazły się takie perełki jak:
zanurzone w formalinie zwierzęta czy tablica przedstawiająca kolory
oczu.
Barokowe
aule zrobiły na mnie również ogromne wrażenie. Zarówno Aula
Leopoldina jak i Oratorium Marianum stanowią istną wędrówkę w
przeszłość. Zdobienia, freski i malunki są tak piękne, że nie
sposób od nich oderwać wzroku. Pierwsza z sal była co prawda w
remoncie, ale to już moje turystyczne szczęście, którego nie
przeskoczę.
Aula Leopoldina
Udaliśmy
się także na Wieżę Matematyczną, z której mogliśmy przyjrzeć
się miastu z pewnej wysokości. Ciekawostką, jaką można tam
spotkać, są statystyki dotyczące temperatur w kolejnych porach
roku i miesiącach. Fascynujące jest to, w jaki sposób zmienił się
klimat na przestrzeni tych dziesięcioleci. Odwiedzenie Muzeum
Uniwersytetu Wrocławskiego uważam za obowiązkowy punkt podczas
zwiedzania Wrocławia.
Na
koniec pragnę zaznaczyć, że post zawiera moją subiektywną
opinię, która powstała na podstawie konkretnych doświadczeń,
które mnie spotkały. Nie uważam, że Wrocław czy Polska nie są
piękne, a moja opinia z pewnością uległaby zmianie, gdyby
czynniki zewnętrzne były bardziej sprzyjające. Z tego zdaję sobie
sprawę.
A
czy Ty odwiedziłeś/-łaś Wrocław? Jakie były Twoje wrażenia z
tego miasta?