środa, 2 września 2020

Nasze eLTorado #1 - Początki budowy kampervana

W dzisiejszym wpisie chciałabym opisać pierwsze punkty naszej produkcji kampervana. Plan działania przygotowaliśmy naturalnie o wiele wcześniej, a rozpoczęcie pracy wiązało się z dużą dozą ekscytacji. W końcu to, co przez długi czas było tylko w naszych głowach, mogło się urzeczywistnić.

Pierwszym punktem było naturalnie opróżnienie całego wnętrza. Ściągnęliśmy sufit, podłogę i „boczki” auta, by ocenić jego ogólny stan i doprowadzić do porządku. Całe szczęście nie napotkaliśmy nigdzie rdzy. Ponadto auto pod zakrytymi częściami skrywało nawet czystą blachę, więc wystarczyło jedynie wszystko umyć i mogliśmy przechodzić do dalszych działań.




Na początku powstał sam projekt. Wymierzyliśmy dokładnie każdy fragment auta, by stworzyć obraz naszego wymarzonego miejsca do odpoczynku. Następnie zaplanowaną zabudowę przenieśliśmy z kartki do wnętrza, rysując w środku wymierzone szafki, łóżko, prysznic i inne elementy.

Jako że nasze eLTorado nie stoi bezczynnie, a jest cały czas w użytku, musieliśmy zająć się także radiem, którego brak nam bardzo doskwierał. Już od pierwszej jazdy nie mogliśmy go uruchomić. Powód był banalny: jeden z kabli nie był prawidłowo podłączony. Po kilku minutach mogliśmy już cieszyć się tym umilaczem podróży.

Pierwszym krokiem, który wykonaliśmy z kolei po przyjeździe do Polski, było przyciemnienie tylnych szyb. Nasze eLTorado posiada na całej długości okna. Był to dla nas także istotny punkt podczas samego zakupu. Nie chcieliśmy bawić się w wycinanie okien, co w Szwajcarii może rodzić pewne problemy przy zarejestrowaniu auta. Nie wszystkie one są nam jednak potrzebne, więc dwie tylne, boczne szyby zostały w całości przyciemnione. Jest to również konieczne posunięcie, jeśli chce się pozostawić okna, ale nie używać ich według swojego przeznaczenia. Na tylne okna naklejaliśmy matę izolacyjną i mimo że jest ona czarna, szyby nie wyglądałyby dobrze bez ich wcześniejszego przyciemnienia.













Kupiona przez nas wersja LT posiadała podwójne siedzenie pasażera. Takie rozwiązanie zupełnie nie było nam potrzebne, dlatego od początku wiedzieliśmy, że musimy zamienić je na pojedynczy fotel. Szybko udało nam się znaleźć dokładnie to, czego potrzebujemy w identycznym wzorze. Z kolei nasz podwójny fotel sprzedaliśmy pewnej Niemce, która w tym samym czasie rozpoczęła budowę kampervana na tej samej podstawie. Z tej międzynarodowej kooperacji wyszedł jeszcze jeden pożytek: mogliśmy wymienić się z nią matami podłogowymi. Do siedzeń dokupiliśmy obrotnice, by nasze fotele mogły obracać się o 360 stopni.

Przed rozpoczęciem prac zrobiliśmy jeszcze wstępny plan położenia elektryki. Na projekcie umieściliśmy wszystkie przełączniki, kontakty i przewody, które potrzebujemy w konkretnym miejscu. Następnie prowizorycznie położyliśmy rurki na kable i rozpoczęliśmy akcje Ocieplanie.

Zdecydowaliśmy się na dwa produkty: izolację natryskową – piankę Polynor oraz matę Armaflex. Na początek poszła pianka, która trafiła we wszystkie zagłębienia we wnętrzu. Nałożenie tego produktu zajęło nam trzy dni (po każdym natryśnięciu odczekaliśmy około doby przed położeniem kolejnej warstwy). Na pokrycie całego busa wykorzystaliśmy 12 pianek. Do nich musieliśmy dokupić pistolet do nakładania produktu oraz czyścik.




Wyrośniętą piankę należało następnie wyrównać, co było chyba najbardziej czasochłonną pracą, którą do tej pory wykonaliśmy. Następnie na ściany oraz podłogę położyliśmy maty Armaflex (polski odpowiednik to Alufox). Jest to rodzaj elastycznej izolacji, która zapobiega kondensacji pary wodnej. Całe szczęście wybraliśmy wersję samoprzylepną, która była bardzo wygodna w położeniu i zaoszczędziła nam mnóstwo czasu. Niedługo później wnętrze eLTorado było już czarne.


Jeśli chodzi o podłogę, to wykorzystaliśmy tą, która już znajdowała się w busie. Był to drewniany parkiet, który podkleiliśmy od wewnętrznej strony matą. Nie chcieliśmy kleić Armaflexa bezpośrednio do blachy auta, żeby w razie czego mieć możliwość zdjęcia podłogi. W późniejszym etapie powtórzyliśmy wszystkie nasze działania w szoferce. Tutaj także ocieplony został sufit (w tym przypadku wykorzystaliśmy matę izolacyjną, która już się tam znajdowała oraz dołożyliśmy własną warstwę), jak i również podłogę. Jako że zostało nam jeszcze sporo Armaflexu, wykleiliśmy nim jeszcze wgłębienia w drzwiach. Teraz nocowanie w nim nam nie straszne.


Na nasze potrzeby zakupiliśmy dwie wykładziny PCV Lentex. Pierwszą z nich przykleiliśmy bezpośrednio do naszej podłogi z LT z dodatkowym rantem. W zamyśle miała to być wewnętrzna warstwa, która będzie położona w trakcie trwania dalszych prac. W dodatku miała ona chronić przed przedostawaniem się wilgoci do niższych partii.

Na matę mogliśmy już położyć ścianki. I tu wrócić muszę do naszego projektu. W planach mieliśmy wyścielenie wnętrza drewnianą sklejką elastyczną i nie zakładaliśmy nawet innej opcji. Rzeczywistość jednak zweryfikowała nasze możliwości. Po przyjeździe do Polski okazało się bowiem, że w naszym regionie nigdzie nie dostanie się takiego produktu, a na zamawianie czegoś online nie mieliśmy już czasu. Zaczęły się gorączkowe poszukiwania zastępstwa. W końcu zdecydowaliśmy się na położenie płyt spienionego PCV o grubości 6 mm. Jest ono na tyle giętkie, że mogliśmy dostosować je do zagięć karoserii. Płyty zostały przykręcone, a my zamiast drewnianego wnętrza, mamy białe ściany. Z czego i tak jesteśmy zadowoleni!


Te wszystkie etapy udało nam się wykonać podczas naszego urlopu w Polsce, gdzie zakupiliśmy także mnóstwo rzeczy do naszego kampervana, które przydadzą nam się nie tylko w jego budowie. Po tym czasie musieliśmy zrobić sobie trochę przerwy od naszego planu. Powrót do pracy i „normalnej” rzeczywistości dość mocno ograniczył nas czasowo. Zamiast codziennej pracy przy eLTorado przerzucić musieliśmy się na tryb „1 dzień w tygodniu”. Mimo to działamy dalej i nie poddajemy się. W końcu mamy jeszcze czas!

poniedziałek, 17 sierpnia 2020

Krótka opowieść, jak zmieniam swoje życie.

Hej wszystkim!

Witam ponownie po dłuższej przerwie na blogu. Dzisiaj chciałabym podzielić się z Wami moim życiowym updatem, bo całkiem sporo się u mnie wydarzyło. Można też śmiało powiedzieć, że zaczęłam zmieniać swoje życie i dążyć do spełnienia marzeń. Jeśli jesteście ciekawi, co się wydarzyło w ostatnim czasie, zachęcam do przeczytania wpisu.

Dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem, że podróżowanie jest dla mnie całym życiem. Bez wątpienia największą karą, byłoby zamknięcie mnie w jednym miejscu. Od wielu lat każdą wolną chwilę spędzałam wraz z moim mężem na poznawaniu nowych krajów. Obiektywnie patrząc, udało nam się zwiedzić bardzo dużo ciekawych zakątków, ale mi było ciągle mało.

Przez ostatnie 5 lat byliśmy trochę ograniczeni ze względu na nasze prace i dodatkowe wykształcenie, które pobieraliśmy. Mimo to mieliśmy w głowie pewien plan, cel, który rysował się gdzieś w przyszłości. Chodziło naturalnie o dłuższy wyjazd i życie (chociażby przez jakiś czas) w ciągłej podróży. Nasz pomysł na przełomie lat mocno ewoluował. Początkowo myśleliśmy o przejechaniu całej Europy, następnie skupiliśmy się na planie, który zakładał zwiedzenie europejskich stolic. W końcu doszliśmy do wspólnego porozumienia i najbardziej realnej opcji. Za cel podróżniczy obraliśmy Hiszpanię i Portugalię, na które chcielibyśmy poświęcić 6-8 miesięcy. Wyznaczyliśmy także pierwszy wstępny termin, którego póki co się trzymamy.

Drugą ważną kwestią było oczywiście dostosowanie sposobu podróżowania do naszego budżetu i oczekiwań. Tutaj również mieliśmy sporo pomysłów, by w końcu dotrzeć do naszego ostatecznego projektu.

Przez długi czas naszą myślą było wypożyczenie przyczepy kempingowej, później także kampera na ten okres. Po wielu rozważaniach i rozmowach z Hiszpanami zrezygnowaliśmy jednak z pomysłu podróży przyczepą. Głównym powodem było samo bezpieczeństwo – wszyscy informowali nas, że przyczepy są w Hiszpanii częstym obiektem kradzieży. Wiązało się to zatem z pozostawianiem domu na kółkach na placach kempingowych, co z kolei generowałoby większe koszty. My chcieliśmy być o wiele bardziej niezależni.


Pozostał temat kampera. Przy nim zatrzymaliśmy się na dłużej, bo ta opcja wydawała się całkiem dobra. Wynajem był w granicach naszego budżetu, lecz pojawiał się kolejny problem. Wnętrza zazwyczaj dostosowane są do 4 lub 6 osób i posiadają funkcje, które w ogóle by się nam nie przydały. W zamian za to brakowało nam niezbędników na tak długą podróż (pierwszy z brzegu przykład to chociażby zbyt mało miejsca w szafkach).

Po przeglądnięciu ofert praktycznie wszystkich firm wynajmujących kampery, zaczęliśmy rozglądać się za czymś na własność. I tutaj okazało się, że kamperowanie do tanich sportów nie należy. Nowy kamper (gdzie moglibyśmy dobrać wyposażenie) absolutnie przekroczył nasze możliwości finansowe. Przeglądaliśmy zatem oferty używanych aut. W przeciętnych cenach nie znaleźliśmy nic interesującego. Wnętrza zazwyczaj wyglądają jak sprzed 40 lat. Całość nadaje się do gruntownego remontu (czytaj: wyrzucenie wszystkiego ze środka łącznie z podłogą i ścianami), a w dodatku można nadziać się na kota w worku, bo nigdy nie wiadomo, co znajduje się pod wierzchnią warstwą.

Ponownie zaczęliśmy rozważać opcje podróżowania kamperem. Czy to faktycznie najlepszy pomysł? Z zewnątrz wygląda jak dom na kółkach, więc nie wszędzie można nim zaparkować, opłaty drogowe są także większe. Same gabaryty pojazdu ograniczą naszą podróż.
















I w tym momencie przyszedł koronawirus, który uziemił mnie w domu na dwa miesiące. Katorga – to mało powiedziane. Postanowiłam jednak pozytywnie wykorzystać ten czas. Po pierwsze organizowałam nasz wyjazd pod kątem turystycznym. Wybierałam miejsca, które koniecznie musimy zobaczyć, dzieliłam je na kategorie, szacowałam mniej lub bardziej dokładnie czas pobytu. Zapisywałam informacje praktyczne, które pomogą nam w podróżowaniu, wynajdywałam co ciekawsze święta, w których możemy wziąć udział, czy przygotowywałam mapki, dzięki którym powoli rysowała się trasa naszego przejazdu.

Pewnego dnia, przeglądając internet, natrafiłam na kanał Podrożovanie na Youtube. Pierwsza myśl: „Totalni wariaci, porywają się na coś niemożliwego”. Lecz im dalej w las, tym bardziej zachwycał mnie pomysł wykonania własnego kampervana. Gdy mój mąż wrócił do domu, pokazałam mu moje znalezisko, a jego reakcja wbiła mnie w fotel. Stwierdził bowiem, że kilka dni wcześniej trafił na te same filmiki, ale był przekonany, że nie będę chciała się w to bawić i nic mi nie powiedział. W tym momencie moje nastawienie wyglądało już mniej więcej tak: „Boże! To jest przecież genialne! Zróbmy to!”, więc wspólnie podjęliśmy jedną z bardziej szalonych decyzji w życiu. Wybudujemy własnego kampera!


Nie minął tydzień, a my już mieliśmy coś na oku. Ze względu na profesję mojego męża skupiliśmy się na poszukiwaniu pojazdu z grupy Volkswagena. Chcieliśmy także, by auto nie było typowym dostawczakiem, bo wiąże się to zazwyczaj z gorszym stanem technicznym, a także ścianką działową, której i tak nie chcieliśmy mieć. W grę wchodziły zatem małe busy turystyczne. Po tygodniu poszukiwań trafiliśmy na ogłoszenie idealnego samochodu, który znajdował się 250 km od nas.

Rozpoczęliśmy negocjacje przez telefon. Naturalnie wiązało się to z dużym zaufaniem, jakim musieliśmy obdarzyć sprzedawcę, ale całe szczęście mieszkamy w Szwajcarii, gdzie nie dochodzi do przekrętów i sprzedawania na siłę. W tym momencie nadal panowała dość nieprzyjemna sytuacja z koronawirusem, a my musieliśmy jechać prawie pod włoską granicę. Rozpoczęła się zatem cała machina odnalezienia kogoś, kto byłby w stanie z nami pojechać, w razie gdybyśmy zdecydowali się ostatecznie na zakup. W końcu wszystko zostało ustalone i dopięte na ostatni guzik.

Po obejrzeniu auta i jeździe próbnej postanowiliśmy zainwestować w LT 35. Pojazd, który (jak to mawia mój mąż) da się rozkręcić na części przy pomocy jednego śrubokręta. Jak na 20-letnie auto było ono w zadziwiająco dobrym stanie. Naturalnie należało przeprowadzić drobne prace serwisowe typu wymiana oleju i opon. Na wszelki wypadek mąż wymienił także rozrząd (bardziej z powodu naszego bezpieczeństwa niż faktycznej potrzeby). Następnie zajęliśmy się wnętrzem.


Nasze LT, które zyskało już pseudonim eLTorado, było kiedy busem turystycznym przeznaczonym do przewozu 16 osób, który podróżował na trasie pomiędzy Arosą a kantonem Ticino (Szwajcaria). Wiązało się to także z dobrym stanem wizualnym. Widać było gołym okiem, że właściciel dbał o busa i był on nawet bardzo czysty. W środku odkryliśmy jego dodatkowe zalety: przemysłową klimatyzację, którą chcemy wykorzystać czy też nagłośnienie rozprowadzone po całym pojeździe.

W pierwszej kolejności musieliśmy pozbyć się wszystkiego z wnętrza busa. Na pierwszy ogień poszły siedzenia, które następnie udało nam się w całości sprzedać. Po usunięciu podłogi i sufitu okazało się, że auto nie posiada nawet krzty rdzy, co było dla nas dużym zaskoczeniem, bo na taki stan rzeczy byliśmy akurat nastawieni. Wystarczyło po swojemu wyczyścić i planować zabudowę.

Plan wnętrza zmieniał się wielokrotnie. Za każdym razem natrafialiśmy na jakiś problem, bądź nasze preferencje zmieniały się pod wpływem jakiś wydarzeń i projekt wchodził w kolejne fazy poprawkowe. Do tej pory opieramy się na głównym planie, lecz detale dopasowujemy do sytuacji, która zastaje nas na bieżąco. Jedno było pewne: w naszym kampervanie musi być wygodne łóżko, prysznic, toaleta i zalążek kuchni, by być jak najbardziej niezależnymi w podróży.
















Jako że zbliżał się nasz wyjazd do Polski, postanowiliśmy z tego skorzystać i zaopatrzyć się w rzeczy, których będziemy potrzebować do budowy eLTorado. Nasza lista ciągnęła się w nieskończoność, a na miejscu spotkaliśmy się z dużymi problemami, które ponownie zweryfikowały nasz projekt. We wszystkim staramy się jednak widzieć pozytywy i powoli pracujemy nad naszym wymarzonym domem na wakacje.

Jeśli jesteście ciekawi, jakie prace poczyniliśmy do tej pory, zmieniając busa w kampera, dajcie koniecznie znać w komentarzach, a chętnie przygotuję na ten temat osobny wpis.

Pozdrawiam gorąco!

czwartek, 2 kwietnia 2020

Rapperswil - odrobina polskości na szwajcarskiej ziemii.

Witajcie moi drodzy!
Mam nadzieję, że jeszcze wytrzymujecie tę kwarantannę. Ja staram się jak mogę, by zorganizować sobie ten czas. Przy okazji nadrabiam dużo zaległości, a nawet udało mi się wyskrobać malutki wpis. Dziś chciałabym przybliżyć Wam miasteczko Rapperswil, które jest ściśle związane z polską historią. W jaki sposób? Zapraszam do przeczytania!

Rapperswil – Jona to miasteczko położone w kantonie St. Gallen nad brzegiem Jeziora Zuryskiego. W herbie miasta widnieje czerwona róża. Ten motyw widoczny jest także na ulicach, toteż Rapperswil nazywane jest także „różanym miastem” (Rosenstadt).

























Pierwsze ogrody powstały w 1913 r. Obecnie na terenie miasteczka znajduje się 15000 krzewów różanych, które pięknie prezentują się turystom w sezonie letnim. Ze względu na swe położenie, Stare Miasto i niedaleką odległość od Knies Kinderzoo jest to cel wielu wycieczek całych rodzin.


Poza tym jest to miejsce, które pięknie łączy miejską architekturę z naturą. Jezioro dodaje z pewnością mnóstwo uroku, a deptaki zachęcają do spacerów. Latem na ulicach Rapperswil spotkać można mnóstwo turystów.

























Historia miasteczka sięga roku 1200. Od tego czasu w źródłach napotkać można wzmianki o starówce, która od tamtej pory dynamicznie zmienia się i rozwija, zachowując jednak swój historyczny klimat.





Nad miastem góruje średniowieczny zamek, zbudowany w latach 1220 – 1230. Dzisiejszy kształt zamku to prawie równoboczny trójkąt, którego każdy wierzchołek uwieńczony jest wieżą. Najwyższa z nich (nosząca nazwę Gügeli) była przez długi czas siedzibą gwardii. W pięciokątnej wieży zegarowej znajdują się 3 dzwony i zegar słoneczny. Trzecia z wież nosi miano wieży prochowej – Pulverturm. 



























Z przyzamkowych tarasów rozciąga się widok na Stare Miasto, Jezioro Zuryskie i Alpy.


























Rapperswil-Jona to chyba najbardziej znane wśród Polaków miasto. Wszystko to za sprawą utworzonego w zamku Polskiego Muzeum. Jego historia sięga roku 1870, kiedy to hrabia Władysław Plater podpisał umowę na 99-letnią dzierżawę tego miejsca. Do roku 1927 na zamku funkcjonowało zatem Muzeum Narodowe, które mogło się poszczycić największym na obczyźnie zbiorem oryginalnych polskich druków i rękopisów. Hrabia wrócił jednak do Polski, a muzealna biblioteka przeszła w ręce warszawskiego Muzeum Narodowego i Narodowej Biblioteki. Niestety eksponaty zostały zniszczone podczas II wojny światowej.



Zamkowe komnaty w Rapperswil pozostały przez 10 lat puste. Po tym czasie zdecydowano się na ponowne otwarcie muzeum, które przedstawiać miało współczesną historię Polski. Podczas drugiej wojny światowej przejęło ono opiekę nad polskimi żołnierzami internowanymi do Szwajcarii. W latach 50. kolekcja muzealnych eksponatów została przewieziona do Polski, a w zamku zorganizowano międzynarodowy instytut badań nad zamkami. W latach 1962 – 1975 funkcjonowało tam z kolei Muzeum Zamku Szwajcarskiego.




























Dopiero od roku 1975 w zamkowych murach zagościła ponownie polska historia. Od tego czasu działa w nim Muzeum Polskie w Rapperswil, które propaguje wiedzę o Polsce i polskiej kulturze, organizując liczne wystawy okresowe, koncerty, odczyty czy sympozja.

























Bilety wstępu:
dorośli – 5 fr
młodzież (7 – 16 lat) – 3 fr
studenci – 4 fr
dzieci do lat 7 i obywatele Rapperswil – gratis

Godziny otwarcia:
kwiecień-październik
codziennie 13:00-17:00

marzec, listopad, grudzień
weekendy 13:00-17:00

























Z nieoficjalnych źródeł otrzymałam informację, że muzeum funkcjonować będzie w tym miejscu do 2022 r. Po renowacji zamku nie będzie już na nie miejsca. Dalsze losy nie są jednak znane.

Inną atrakcją miasta jest także Hirschpark, czyli park jeleni, który zamieszkuje 10 – 15 danieli. Znajduje się on tuż obok zamku i kontynuuje tradycję od ponad 100 lat.


Rapperswil posiada jeszcze jedną atrakcję. Jest nią najdłuższy w Szwajcarii most drewniany łączący tę miejscowość z położoną po drugiej stronie jeziora – Hurden. Mierzy on 841 m i został otwarty w 2001 r. Poza nielicznymi wyjątkami jest on prawie w całości wykonany z nieobrobionego drewna. Podczas spaceru podziwiać można niezliczone gatunki ptaków i po prostu cieszyć się przyrodą.



* Rapperswil-Jona znajduje się na trasie Grand Tour of Switzerland.

Odwiedzilibyście to miasteczko?

środa, 26 lutego 2020

Pomysł na jednodniową wycieczkę - Solothurn

Po długiej przerwie powracam w końcu (!) z wpisem podróżniczym. Dziś nie będę się za bardzo rozwodzić. Moim celem jest przybliżenie Wam po raz kolejny wyjątkowości Szwajcarii. Przedstawię zatem mój pomysł na jednodniową wycieczkę w regionie Solothurn. Wszystkie cztery miejsca opisane poniżej znajdują się niedaleko siebie i można je zobaczyć podczas jednego dnia spędzonego w zachodniej części Szwajcarii.

Jak spędzić jeden dzień w Solothurn?

Na terenie miejscowości Rüttenen znajduje się bardzo uroczy zakątek nazwany pustelnią świętej Wereny (Einsiedelei St. Verena). Składa się ona z dwóch kaplic, Jedna z nich pochodzi z XII w., co pozwala zaliczyć ją do najstarszych budowli kantonu Solothurn. Jest to miejsce o tyle wyjątkowe, że kaplice umieszczone są częściowo w skale. Sprawia to, że cały zakątek ma bardzo idylliczny charakter i bije od niego niezwykła energia. W większej kaplicy (po lewej na zdjęciu) umieszczony jest ołtarz i ławki. Cyklicznie odbywają się tam także msze. Na tyłach (głębiej w ścianie) stworzono z kolei kryptę z nagrobkami. O godzinie 12:00 rozbrzmiewają kapelniane dzwony. Spacer od pustelni do centrum miasta Solothurn trwa zaledwie 30 minut.


























Bezpośrednio przy pustelni znajduje się wejście do Verenaschlucht (wąwozu św. Wereny). Jest to urocza leśna ścieżka prowadząca wzdłuż strumyku, którego piękno wzbogacone jest licznymi wodospadami. Samą drogę urozmaicają kamienne przejścia i mosty. Wiosną i latem jest tam bardzo zielono, a samo miejsce ma niezwykły klimat. Droga jest zupełnie nieskomplikowana i nadaje się także do przejścia z dziećmi (także z wózkami dziecięcymi).































Od tego miejsca dzieli nas już tylko krok od znanego zamku Waldegg. Budowlę tą zbudowano jako letnią rezydencję dla Johanna Viktora I von Besenval. Jest to piękny przykład barokowego pałacu. Charakteru dodaje mu także geometryczny ogródek. Na terenie posiadłości znajduje się również oranżeria. W jego wnętrzu stworzono muzeum mieszkalne, lecz znany jest on także z licznych wystaw i imprez, które są tam organizowane. W zamkowych komnatach obejrzeć można meble i obrazy z przełomu XVII-XIX w. należące do rodu pierwotnych właścicieli, którzy byli swego czasu najbardziej wpływowymi mieszkańcami. 



























Ostatnim punktem wycieczki jest odwiedzenie starówki miasta Solothurn, które określane jest jako najpiękniejsze barokowe miasteczko Szwajcarii. W rzeczywistości stare miasto stworzone zostało w latach 1520 – 1790 i prezentuje wiele stylów architektonicznych. Faktem jest jednak to, że podróżując po uliczkach, można przenieść się w czasie.



























Miasto posiada także polski aspekt, a mianowicie związane jest z postacią Tadeusza Kościuszki. Polski generał, uciekając z ojczyzny trafił do Stanów Zjednoczonych, następnie do Paryża, a ostatecznie osiadł w mieście Solothurn, gdzie pozostał do swej śmierci. W centrum odnaleźć można muzeum poświęcone tej znaczącej postaci oraz jego dwa pomniki.


Co warto zobaczyć w mieście Solothurn? Z pewnością wspomnianą już historyczną starówkę. Brukowe uliczki, romantyczne zakątki, imponujące barokowe budowle oraz 11 charakterystycznych, szwajcarskich fontann. Atmosfera tego miasta jest naprawdę niezwykła.







Symbolem miasta jest Katedra St. Ursen. Klasycystyczna budowla z jasnego marmuru upiększona złotymi detalami prezentuje się szczególnie wyjątkowo.



Bez wątpienia warto także wejść na jedną z wież, by obejrzeć miasto z góry. Ten widok pozostanie w mojej pamięci na bardzo długo. Solothurn widziane z lotu ptaka przywodzi mi na myśl miniaturowe miasteczko z licznymi detalami, które można podziwiać godzinami.






























Czy lubicie jednodniowe wycieczki?

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...