Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Z archiwum. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Z archiwum. Pokaż wszystkie posty

środa, 19 grudnia 2018

Z archiwum #7: Mix zimowych zdjęć

Święta zbliżają się wielkimi krokami. Nie wiem jak Wy, ale ja w tym roku nie odczuwam tej magicznej, świątecznej atmosfery. Mimo że spadł pierwszy śnieg, sklepy są pełne ludzi szukających prezentów dla najbliższych, dookoła słychać świąteczne melodie, a w moim domu pojawiła się już choinka, tegoroczny grudzień nie jest dla mnie tak świąteczny jak co roku. Wpływ na to może mieć wiele czynników. Praktycznie cały miesiąc jestem zawaloną pracą i wręcz brak mi czasu na odpoczynek. Nie przygotowuję w tym roku również Świąt, ponieważ na ten czas wyjeżdżamy. Skupiam się zatem bardziej na organizowaniu naszej świątecznej wycieczki, niż gromadzeniu zapasów jedzenia czy dekorowaniu domu. Niemniej jednak chciałam wywołać u siebie nieco pozytywnych świątecznych emocji i odkopałam zeszłoroczne zdjęcia świąteczne, których zapewne nie widzieliście, a ja z chęcią się nimi z Wami podzielę i może uda mi się wprowadzić również w Wasze życia odrobinę wyjątkowej atmosfery.


Do miejscowości Einsiedeln wybraliśmy się wraz z moją rodziną podczas zeszłorocznych Świąt. Moi rodzice oraz siostra odwiedzili mnie po raz drugi, tym razem w grudniu, by zobaczyć śnieżną Szwajcarię. Doskonale się złożyło, bo naszą okolicę świetnie zasypało śniegiem, a podążając w głąb kraju trafiliśmy do tego miasteczka, gdzie mieliśmy do czynienia z prawdziwymi zaspami śnieżnymi.



 Einsiedeln to jedno z piękniejszych miast w Szwajcarii, do którego ja mam ogromny sentyment. Choć nie lubię jeździć kilkukrotnie do tych samych miejsc, to tam jest tak magiczna atmosfera o każdej porze roku, że aż odlicza się dni do kolejnego wyjazdu. 



Byliśmy tam już wiele razy, a co więcej nawet mieliśmy mieszkać w samym centrum. Los chciał jednak inaczej, a ja do dziś żałuję, że nie było mi dane wpisywać nazwy tego miasteczka jako moje miejsce zamieszkania. 

Einsiedeln jest znane głównie z kompleksu skoczni narciarskich, więc wielbiciele tego zimowego sportu powinni na pewno je kojarzyć. Poza tym w mieście znajduje się znany klasztor, a w nim postać Czarnej Madonny. Do tego miejsca wędruje wielu pielgrzymów z różnych zakątków świata. Można śmiało powiedzieć, że jest to taki odpowiednik polskiej Częstochowy.


W zeszłym roku pod naszą choinką było pełno prezentów. Święta spędzaliśmy w piątkę i wymyśliliśmy, że na tak wyjątkową okazję (pierwszy raz organizowałam Święta w moim mieszkaniu dla większej ilości osób) warto przygotować coś specjalnego. Każda osoba przygotowała osobny prezent dla każdego. Do tej pory często królowała u nas zasada „prezentów łączonych” lub wspólnych. W dodatku postanowiliśmy spędzić ten czas na wesoło i stworzyć świąteczne zabawy. Był zatem quiz z pytaniami dotyczącymi naszej rodziny, w którym nagrodami były prezenty, a nawet odpowiednik starego teleturnieju „Idź na całość” w wersji świątecznej. Mieliśmy ogromny ubaw, a ten wspólny czas w wesołej atmosferze, bez myślenia o stresie i problemach był nawet cenniejszy od wszystkich materialnych podarunków.


Zeszłoroczny czas w oczekiwaniu na Święta upłynął mi na pieczeniu przeróżnych ciasteczek świątecznych.


Pierwszy śnieg zawsze wywołuje uśmiech na mojej twarzy.


Widok na ośnieżone ulice mojego miasta.



Ostatni wyjazd w roku odbył się do Graubünden. Był to również czas pożegnań. Spotkaliśmy się z naszym znajomym, z którym poszliśmy na pyszną kawę do klimatycznej knajpki. Wtedy też po raz ostatni widzieliśmy się z moimi teściami, którzy na dobre wyprowadzali się ze Szwajcarii.


 A Wy czujecie magię Świąt?

wtorek, 31 października 2017

Z archiwum #5

Na zakończenie miesiąca zdecydowałam się tym razem powrócić do przeszłości i wyciągnąć kilka zdjęć z przeszłości. Jakoś się tak złożyło, że wszystkie one w jakimś stopniu okrążają temat sklepów i zakupów. Oczywiście z każdym z nich wiąże się jakaś historia, którą postanowiłam krótko obrać w słowa w tym poście. Zdjęcia pochodzą z przełomu lat 2011 – 2012.

Zapraszam na dzisiejszy post z serii Z archiwum!

Recycle Art

Dzisiejszy post chciałabym zacząć od pokazania Wam nietypowej sztuki. Z czystą premedytacją nazywam to sztuką, a przedstawione przedmioty dziełami. Ktoś może nazwać to jedynie kupą śmieci i żelastwa, ja jednak odnajduje w tym ogromny talent. Z grupą Recycle Art miałam okazję spotkać się już nie raz. Ich główna siedziba znajdowała się niegdyś niedaleko mojego domu. Twórcy zaszczycają również swoją obecnością przeróżne szwajcarskie eventy, przyjeżdżają na większe jarmarki świąteczne i sprzedają swoje prace.




Grupa Recycle Art tworzy rzeźby z części samochodowych i rowerowych, śrubek czy zębatek. Często odtwarzają również postaci z bajek czy bohaterów filmowych. Ciekawie wyglądają także wykonane w ten sam sposób samochody w oryginalnych rozmiarach. Najwyższe z ich rzeźb mierzą nawet 8 metrów wysokości! Przyznajcie, że wygląda to bardzo oryginalnie. Mieszkając niedaleko, mieliśmy szansę podziwiać zmieniające się figury na zewnątrz ich sklepu.



Fanka Hello Kitty

Gdy przyjechałam do Szwajcarii, moja siostra była jeszcze małym dzieciakiem, przepadającym za różem i postacią Hello Kitty. Znając jej upodobania, bardzo często wyszukiwałam w sklepach rzeczy z tym motywem, by przy nadarzającej się okazji sprezentować jej coś wyjątkowego. Często przesyłałam jej również zdjęcia rzeczy, które wydawały się mnie samej interesujące.



Idąc tym tropem, uchowały się jeszcze zdjęcia z tamtych czasów, przedstawiające między innymi figurkę Hello Kitty w wersji świątecznej. Wypatrzyłam ją na stoisku Swarovskiego podczas zuryskiego jarmarku bożonarodzeniowego. Godna uwagi jest zwłaszcza cena: 165 franków. Być może nie widać tego dokładnie na zdjęciu, ale ta figurka miała raptem wielkość kciuka. Innym przykładem był pokój stworzony właśnie dla wielbicielki tej postaci, który był niewątpliwie marzeniem mojej siostry. Jak to jednak bywa z dziećmi, ich upodobania szybko się zmieniają.



























Co zrobić z podartymi dżinsami?

Pozostając przy sklepowych wystawach i tym, co można na nich wypatrzeć, ciekawy okaz stanął niegdyś w naszym najbliższym centrum handlowym. Był nim fotel obszyty kawałkami dżinsów. Naturalnie była to reklama jednego ze sklepów z odzieżą dżinsową.


Poczucie humoru Francuzow

Na kolejny wystawowy smaczek natrafiliśmy we Francji, a konkretniej w Marsylii. Czy ma być to dowód na nietypowe poczucie humoru tej narodowości? A może raczej spojrzeć na to pod kątem nieznajomości bądź niechęci do nauki języków obcych? Najbardziej prawdopodobne wydaje się wytłumaczenie zwykłego chwytu marketingowego, bo na wszechobecny napis Fucking soldes od razu zwróciliśmy uwagę.


Coca-Cola w akcji

Pamiętacie jeszcze akcję Coca-Coli ze znajdowaniem swojego imienia na etykiecie? Z imieniem Angelika w Szwajcarii się nie spotkałam, a jedynie ze skróconą wersją, która odnoszę wrażenie również do popularnych nie należy. Mimo że nie pijam Coca-Coli i nie znoszę, gdy ktoś zwraca się do mnie w ten sposób, poniższa butelka znalazła się również w moich rękach.



wtorek, 26 września 2017

Z archiwum #4 - rejs 2013

Jeśli jeszcze nie widzieliście żadnego postu z serii Z archiwum, spieszę wyjaśnić, że zawiera ona niepublikowane wcześniej zdjęcia, wygrzebane z najdalszych czeluści mojego dysku komputerowego. Jestem ogromną fanką zbierania wspomnień, a jednym z większych i najbardziej zapamiętanych był nasz pierwszy rejs statkiem MSC po Morzu Śródziemnym. Odbył się on na przełomie stycznia i lutego 2013 roku. Na uwagę zasługuje tutaj zdecydowanie pogoda, którą dostrzec możecie na zdjęciach. Gdy w Szwajcarii leżał śnieg po kolana, my natrafiliśmy na pogodę, która w Hiszpanii sięgnęła 26 stopni.

Zapraszam na przegląd niepublikowanych zdjęć z rejsu MSC!

Rejs rozpoczynał się we Włoszech, w miejscowości Genua. By dostać się tam ze Szwajcarii, skorzystaliśmy z transportu, oferowanego przez MSC. Mały bus przewiózł nas spod zuryskiego dworca pod sam port i dostarczył nasze bagaże na statek. Nasza podróż rozpoczęła się o godzinie 23.59 i była to jedna z najdłuższych nocy w moim życiu. Wraz z nami wsiadło również małżeństwo (około lat 45), które przez całą drogę śpiewało, piło alkohol, oglądało głośno filmy. Tamta podróż totalnie zniechęciła mnie do wybierania tego typu wycieczek i nikt nie jest nas w stanie nakłonić na podróżowanie z przypadkowymi osobami jednym środkiem transportu. W dodatku w nocy. Udało nam się wtedy zmrużyć oczy na jakąś godzinę nad ranem. Przed godziną 8.00 byliśmy w mieście Genua, które chcieliśmy jeszcze zwiedzić przed wejściem na statek. Byłam nieprzytomna ze zmęczenia, lecz nagle moi oczom okazał się TEN widok. Słońce akurat wyłoniło się zza chmur, opadając na budynki i ocieplając nasze twarze.


Byliśmy w mieście Krzysztofa Kolumba, gdzie na każdym kroku dostrzec można jego obecność. Pomnik Krzysztofa Kolumba, jego dom, który zwiedziliśmy, czy w końcu sam – swoją drogą przepiękny – port z zacumowanym statkiem pirackim Galeon Neptun.





Słyszeliśmy już wtedy o konflikcie pomiędzy dwoma włoskimi, portowymi miastami: Genuą i Savoną. Po latach i zobaczeniu ich obu, mogę przyznać, że o wiele bardziej podobało mi się właśnie w Genui. Jednym z miejsc, które tam zupełnie przypadkowo zwiedziliśmy, był kompleks pałaców, znajdujących się na liście UNESCO.



Niemałe wrażenie zrobiły na nas również dwie wieże, które stanowią bramę wejściową do historycznej części miasta – Porta Soprana. Rozciągał się stamtąd widok na miasto z góry. Plusem było również to, że byliśmy jedynymi zwiedzającymi.





























Nic nie jest jednak w stanie pobić widoku takiego monstra, wyglądającego niczym blok mieszkalny na wodzie, który już za moment stanie się miejscem zamieszkania przez kolejny tydzień. Mimo że wiedziałam, jakie statek ma wymiary, zobaczenie go na żywo wywołało ogromne emocje, które pamiętam do dziś.

Wnętrze statku również zachwycało. Można było się tam poczuć absolutnie wyjątkowo. W głównym holu siedzieliśmy na sofach, popijaliśmy pyszne koktajle przy dźwiękach fortepianu, ozdobionego pięknymi kryształkami Swarovskiego. Całość sprawiała wrażenie luksusu na wyciągnięcie ręki.





Obsługa statku była na najwyższym poziomie. Próbowała dogodzić w każdej chwili pobytu, a ciepłe noce zachęcały do wieczornych spacerów po pokładzie.








































Baseny i jacuzzi na powietrzu były dopełnieniem naszego szczęścia.

Bez wątpienia był to wyjątkowy czas spędzony razem. Wiele nowych doświadczeń, wspomnień ciągle jeszcze żywych i nasz pierwszy tego typu wyjazd. 
Co myślicie o takich wspomnieniowych wpisach na blogu? ;)

wtorek, 25 lipca 2017

Z archiwum #3 - Lato 2012

Dawno już nie uraczyłam Was dawką niepublikowanych wcześniej zdjęć. Osobiście bardzo lubię powracać wspomnieniami do fajnych wydarzeń z mojego życia. Jeszcze lepiej, gdy udało mi się tę chwilę uwiecznić na zdjęciu i z uśmiechem przeglądam nawet te nieudane fotografie, gdzie zupełnie nie przejmowałam się kadrowaniem czy prześwietleniem zdjęcia. Dziś chciałabym Wam pokazać kilka fotografii, które wykonane zostały jeszcze w 2012 roku podczas naszych wyjazdów oraz opowiedzieć Wam kilka historii z nimi związanych.

Zapraszam na post!

1) Pierwszy wyjazd do Francji


Ileż na tym zdjęciu dojrzeć można „pierwszych razów”... Pierwszy raz mój ukochany zabrał mnie wtedy w podróż, a ja nie miałam absolutnie żadnego pojęcia, dokąd jedziemy. Moja ekscytacja była tym większa, że PO RAZ PIERWSZY pojechaliśmy do Francji. Przygraniczna miejscowość Mulhouse (pol. Miluza) stała się celem naszego jednodniowego wypadu. Pamiętam, że jedyną myślą, jaką miałam wtedy w głowie, było to, że miasto wygląda raczej jak jedna z dzielnic Bronxu: obdrapane mury, pełno podejrzanych grup murzyńskich... No może poza ścisłym centrum, gdzie faktycznie zobaczyliśmy ładną starówkę i jeden z ładniejszych ratuszy. Nie wiem już nawet, w którym miejscu, ale po drodze natrafiliśmy na ten ciekawy posag , przy którym nie omieszkałam sobie zrobić zdjęcia. Uwaga! Po raz pierwszy od 15 lat w sukience!

2) Zamek Wildegg i przebieranki

W to samo lato wybraliśmy się również do zamku Wildegg. Pamiętam doskonale ten czas, ponieważ dokładnie wtedy mój mąż stracił prawo jazdy za drobne wykroczenie (w Szwajcarii są bardzo kosztowne mandaty). Całe szczęście byłam jeszcze ja, więc dzielnie woziłam nas po kraju, wynajdując nowe miejsca podróży. Któregoś razu trafiłam właśnie ten zamek i od razu palnęłam: „Jedziemy tam!”. Szkoda tylko, że nie zobaczyłam, jak przebiega droga, bo chyba bym się na nią nie porwała. Było na niej tyle ostrych zakrętów i zjazdów w górę i w dół, że na samą myśl dostawałam choroby lokomocyjnej.



























Ale w końcu szczęśliwie dotarliśmy do naszego celu. Byliśmy wtedy jedynymi zwiedzającymi, więc spokojnie mogliśmy obejrzeć sobie każdy zakątek, poza ogrodem. Niestety w przyzamkowej kapliczce odbywał się ślub, a przyjęcie weselne miało miejsce w ogrodzie, przez co był on wyłączony dla zwiedzających. Może kiedyś jeszcze uda nam się tam wrócić, by pobyć chwilę w pięknym, różanym ogródku. Wchodząc do środka zostaliśmy zaproszeni na prywatny seans filmowy na temat zamku i jego historii, by lepiej zrozumieć muzealne ekspozycje. Następnie mogliśmy zwiedzić zamkowe komnaty. Jednym z miejsc, które mnie absolutnie zahipnotyzowało, były widoczne na zdjęciu schody.



Na jednym z pięter znajdowała się sala, w której można było przymierzyć stroje z dawnej epoki. Tej okazji przegapić nie mogliśmy! Była to świetna zabawa, której skutki możecie zobaczyć na załączonych zdjęciach. 

























3) Wycieczka do starożytnego Rzymu

Trzecim miejscem, które odwiedziliśmy w tamtym czasie było rzymskie miasteczko Augusta Raurica. Jest to zamknięty kompleks, który położony jest niedaleko Basel. W środku znajduje się zbiór wszystkich pozostałości rzymskich z tych terenów. My zdecydowaliśmy się pojechać tam, gdy organizowany był coroczny rzymski fest. Można było tam zobaczyć walczących gladiatorów, podglądnąć kobiety w rzymskich strojach przy „codziennych obowiązkach”, zajrzeć do namiotów legionistów.



Całość była naprawdę bardzo fajnie zorganizowana, ale... kim właściwie był ten mężczyzna? Nasza pierwsza myśl, gdy go zobaczyliśmy: „Co tu robi Gandalf?”. Jeszcze śmieszniej zrobiło się, gdy podleciał do niego mały chłopczyk i spytał go, kim jest, na co pan spojrzał na swój brzuch, na chłopca, po czym odpowiedział: „Sam nie wiem” i odszedł.


4) Granica niemiecko-szwajcarska

Na zakończenie lata pojechaliśmy do przygranicznego miasta Konstanz. Poza wieloma atrakcjami, które skrywa ta miejscowość, istnieje tam także nietypowe przejście graniczne. Na większości szwajcarskich granic stoją zawsze strażnicy, którzy wypytują Cię o przewożone towary. Tutaj otwarta granica przebiega przez … chodnik, a na wodzie w tym miejscu stoi dziwna konstrukcja.



























W centrum miasta można spotkać również sporo dziwnych rzeczy. Za przykład niech posłuży reklama małego sklepu meblowego, na którego drzwiach zawisło krzesło.


Właśnie w Konstanz widzieliśmy najdziwniejszą fontannę. Wyglądało to jak brodzik, w którym główne miejsce zajmowała ogromnych rozmiarów kobieta, której dosłownie wszędzie zwisały fałdy tłuszczu. „W wodzie” siedzieli również starzy, nadzy mężczyźni w czepkach kąpielowych. Dookoła nich były także figury zwierząt z uwzględnieniem ich płci. Do zrobienia zdjęcia zastosowałam cenzurę ;)


Mam nadzieję, że poprawiłam Wam nieco humor dzisiejszym postem i moimi krótkimi opowieściami i z przyjemnością obejrzeliście niepublikowane wcześniej zdjęcia. A Wy pamiętacie co robiliście latem 2012 roku?

sobota, 8 kwietnia 2017

Z archiwum, czyli przegląd niepublikowanych zdjęć #2

Jestem osobą szalenie sentymentalną, która z chęcią powraca pamięcią do wydarzeń sprzed lat. Nieodłącznym elementem są dla mnie fotografie, które pozwalają mi przypomnieć sobie, co działo się w danym miejscu. O dzisiejszych historiach pewnie szybko bym zapomniała, gdybym nie uwieczniła ich na zdjęciach.


Zapraszam na przegląd pięciu historii i niepublikowanych zdjęć z lata 2012 r!

1) Wizyta w zoo

Lato w 2012 roku obfitowało w wiele nowych doświadczeń. Jednym z nich (i tu możecie się śmiać) było moje pierwsze w życiu pójście do zoo. Jakoś wcześniej nigdy nie złożyło się, bym miała okazję odwiedzić to miejsce, a że mieszkaliśmy niedaleko zuryskiego zoo, postanowiliśmy spędzić tam dzień. Już na wstępie przywitały nas towarzyskie pawie, które spacerują po całym terenie ogrodu zoologicznego. Tego dnia mama-paw kręciła się z maluchami w okolicy restauracji. Widok dzieciaków bawiących się z małymi pawiami był przeuroczy!



Zoo w Zurychu skupia same towarzyskie istoty. Oprócz pawi zwróciliśmy też uwagę na małpki pigmejki. Z wzajemnością. Chodząc dookoła ich wybiegu mój ukochany zauważył, że owe małpki ciągle za mną podążają. Śmiał się nawet, że jestem zaklinaczką małp. Okazało się, że taką reakcję powoduje u nich moja kolorowa torebka. Niebieska torba w kwiaty przyciągała ich wzrok i wpatrywały się w nią jak zaczarowane. Na zdjęciu możecie wypatrzeć pigmejki, które spoglądają w kierunku rekwizytu, niezbędnego podczas wizyty w zoo.



Ostatnie ze zdjęć z tego miejsca za każdym razem wzbudza u mnie mnóstwo śmiechu. Zebra, która wygląda jakby pchała głową krawędź zdjęcia. Ten efekt wcale nie był zamierzony, ale tak jakoś wyszło ;) 



























2) Zjazd Audi

Tego samego lata pojechaliśmy do miejscowości Grüsch, położonej w kantonie Graubünden, gdzie notabene mieszkali moi teściowie oraz para naszych znajomych. Odbywał się tam zjazd wielbicieli i posiadaczy Audi. My jesteśmy wierni tej marce, dlatego nie mogło nas tam zabraknąć. Furorę wśród wystawionych samochodów zrobił poniższy model, którego wnętrze obszyte było materiałem w cętki. Sam właściciel przyznał, że jego inspiracją był film Madagaskar.



Gdy mieliśmy już wracać do domu, zahaczyliśmy jeszcze o stację benzynową (wskazówka dla podróżujących – w Graubünden jest najtańsza w Szwajcarii benzyna). Tam stały dziesiątki samochodów marki Audi i gdy tylko się zatrzymaliśmy, otoczyło nas kilku kierowców z pytaniem, czy nie wiemy, gdzie odbywa się zjazd. Próbowaliśmy im wytłumaczyć dojazd, ale był on dość skomplikowany i ostatecznie stanęło na tym, że postanowiliśmy pokazać im drogę. Jechaliśmy zatem do miejsca spotkania, prowadząc ponad 20 aut marki Audi. Z boku musiało to świetnie wyglądać.



























3) Złośliwy chochlik

Przeprowadzając się do Szwajcarii zamieszkaliśmy wprawdzie w umeblowanym mieszkaniu, jednak jak każda para chcieliśmy jakoś udekorować nowe wnętrze. Tym samym chodziliśmy po sklepach i szukaliśmy przedmiotów, które upiększyłyby nasz nowy kącik. Jednym z naszych dekoracyjnych marzeń było posiadanie dużej mapy świata, toteż za taką się rozglądaliśmy. Wydawało nam się, że już znaleźliśmy idealną, gdy naszym oczom ukazał się rażący błąd! Mój ukochany dowiedział się, że urodził się w mieście o nazwie Wrockław. Do dziś pamiętam jego oburzenie, gdy zobaczył tę literówkę w nazwie polskiego miasta, a my cóż musieliśmy pożegnać się z posiadaniem mapy w domu.


4) Nie dla wszystkich festiwale muzyczne

W roku 2012 po raz pierwszy wybrałam się na znany festiwal Street Parade, który odbywa się co lato w Zurychu. Nie wiedzieliśmy o nim zbyt wiele, ale wszyscy w naszej okolicy się tam wybierali, więc i my postanowiliśmy pojechać. Okazało się, że Zurych tego dnia zamienia się w istne śmietnisko i wylęgarnię pijanych ludzi, transwestytów i innych grup społecznych... Dookoła pobrzmiewa muzyka techno, a całe miasto jest sparaliżowane. Zdjęciem, które obrazuje ten festiwal, jest poniższa fotografia: panowie chłodzili sobie piwo w jednej z ulicznych fontann. Zaznaczę, że jest to najtańsze dostępne na rynku piwo... Jeśli jesteście ciekawi, czy poszłam ponownie na Street Parade, to z żalem muszę powiedzieć, że byłam tam obecna jeszcze raz, ale bardzo szybko zmyłam się do domu i więcej nie zamierzam.




























5) Podróż w czasie 

Post chciałabym zakończyć poniższym zdjęciem z pięknym ukłonem, które zostało zrobione w zamku przy wodospadzie Rheinfall. To kolejne warte zobaczenia miejsce, które pokazał mi mój ukochany krótko po moim przyjeździe do Szwajcarii. Mogłam się wtedy pochwalić jaszcze tak długimi włosami. No i chyba pierwszy raz w życiu miałam na sobie sukienkę. I pomyśleć, że od tamtego czasu minęło już 5 lat!




























Jako, że to już drugi post z serii Z archiwum (pierwszy znajdziecie TUTAJ) chciałabym poznać Wasze zdanie na ten temat. Czy chętnie czytacie nieopisywane wcześniej historie i powracacie do niepublikowanych zdjęć z mojego życia? Która historia była dla Was tym razem najciekawsza?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...