Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zycie w szwajcarii. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zycie w szwajcarii. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 23 października 2018

System ubezpieczeń w Szwajcarii: Czy faktycznie jest taki straszny? | Koszty | Wskazówki

System szwajcarskich ubezpieczeń jest jedną z bardziej mistycznych i niezrozumiałych rzeczy, z jakimi trzeba zmierzyć się, żyjąc w tym kraju. Pomimo wieloletniego pobytu często spotykam ludzi, którzy niewiele wiedzą na ten temat, poza tym, że trzeba płacić. Tak naprawdę nie mają pojęcia, co obejmuje płacona przez nich kwota i czy w ogóle to wszystko ma sens. Mi również kwestia zrozumienia tego zagadnienia zajęła sporo czasu, lecz należę do osób, które szukają informacji i edukują się, zwłaszcza jeśli w grę wchodzi wydanie pieniędzy.

Czy szwajcarski system ubezpieczeń ma jakiś sens?




Od momentu przyjazdu do Szwajcarii należy w ciągu trzech miesięcy wybrać ubezpieczalnię, której co miesiąc będziemy wpłacać pieniądze na konto. W tym celu warto odwiedzić porównywarki cenowe oraz odezwać się do kilku firm, które online mogą przygotować dla nas wycenę. Moja wskazówka: Z doświadczenia powiedzieć mogę, że proces zawierania umów drogą elektroniczną jest tańszy niż w przypadku bezpośrednich odwiedzin konsultanta w domu – co jest dość logiczne. Po co jednak płacić przez kolejne miesiące większą sumę tylko dlatego, że gościliśmy u siebie przez godzinę konsultanta. W przypadku ubezpieczenia się w trzecim miesiącu swojego pobytu możesz zostać zwolniony z wcześniejszych opłat lub musieć zapłacić wstecz w zależności od polityki danej firmy.

Cena naszej miesięcznej stawki ubezpieczeniowej zależy od różnych czynników: miejsca zamieszkania, wieku, płci, stanu cywilnego i ilości dzieci, a nawet ogólnego stanu zdrowia. Firmy ubezpieczeniowe przedstawić mogą kwoty zupełnie różne od siebie, nawet gdy w grę wchodzi ten sam rodzaj ubezpieczenia. Ubezpieczenie jest w Szwajcarii obowiązkowe i nielegalnym jest niezameldowanie się w żadnej firmie ubezpieczeniowej.




Bardzo ważny podczas podpisywania umowy jest wybór franszyzy (Franchise). W skrócie franszyza (nie mylić z franczyzą) to klauzula, którą stosują firmy ubezpieczeniowe, dzięki której są one w stanie przenieść część kosztów po poniesionej szkodzie na osobę ubezpieczoną. Jak wygląda to w praktyce? Przy podpisaniu umowy wybrać należy pułap franszyzy: 300, 500, 1000, 1500, 2000 lub 2500 franków. Jest to tym samym kwota, którą zobowiązujemy się zapłacić z własnej kieszeni za wszelką pomoc medyczną w ciągu roku. Jeśli zatem wybiorę franszyzę wysokości 2500 fr. mój miesięczny rachunek do ubezpieczalni będzie niższy, a ja w ciągu roku będę musiała uregulować wszystkie rachunki do kwoty 2500 fr. Analogicznie: jeśli wybiorę franszyzę 300 fr., otrzymam dużo wyższy rachunek miesięczny, lecz osobiście będę musiała pokryć zaledwie rachunki na sumę 300 fr. w ciągu 12 miesięcy. Pozostałą część zapłaci za mnie ubezpieczalnia.

Pewnie część z Was pomyśli, że wybór w tym przypadku jest oczywisty: należy wybrać jak najniższą franszyzę. Nic bardziej mylnego. Warto jest przeliczyć sobie przeciętne koszty i na trzeźwo ocenić sytuację. Naturalnie każdy konsultant i doradca będzie chciał przekonać do wyboru niskiej franszyzy, lecz nie dajmy się zwariować. Pułap wysokości 300 fr. zalecany jest osobom, których roczne koszty lekarskie przekraczają grubo ponad 2000 fr. Zazwyczaj korzystają z niego osoby starsze, które wymagają częstych interwencji lekarskich bądź trafiają systematycznie do szpitala i tylko w tym przypadku mogę one wyjść na plus. Osobom młodym, które rzadko chorują i nie lubią chodzić po lekarzach zalecałabym wybór franszyzy 2500. Nawet jeśli zdarzy się tak, że trzeba będzie odwiedzić lekarza, znajdą się na to pieniądze z tego, co zaoszczędzimy z różnicy na miesięcznym rachunku. W przypadku najniższej i najwyższej franszyzy może to być minimum 100 fr. na każdym rachunku, co daje nam w ciągu roku co najmniej 1200 fr. pozostających na naszym koncie. Za taką kwotę można się już nieźle pochorować.




Ważna informacja dla rodziców: dzieci oraz młodzież do 18 roku życia nie posiadają żadnej franszyzy. W uproszczeniu mówi się, że po osiągnięciu wybranej przez siebie magicznej liczby rachunki lekarskie opłaca ubezpieczalnia. Tak faktycznie jest, lecz jedynie w 90%. Z naszego portfela w dalszym ciągu znika jednak 10% poniesionych kosztów. W przypadku dzieci rodzice także ponoszą koszt 10% z każdego wystawionego rachunku. Taka sytuacja utrzymuje się do momentu zapłacenia przez osobę dorosłą 700 fr. ponad kwotę franszyzy, w przypadku dzieci do 350 fr. Naturalnie nadal mowa tutaj o roku kalendarzowym.

Umowy z firmami ubezpieczeniowymi podpisuje się zazwyczaj na dłuższy czas. Minimum to jeden rok. W tym czasie można podwyższyć stopień franszyzy na własne życzenie.

Wróćmy jednak do podpisania samej umowy. Nie tylko wybór franszyzy ma bowiem znaczenie. Do naszego rachunku może zostać doliczona kwota za ubezpieczenie od wypadku (niem. Unfalldeckung). Zdarzyć może się tak, że zostanie ono dodane automatycznie, jeśli nie wspomnimy o braku chęci korzystania z niego. Często ubezpieczenie od wypadków odciągane jest przez pracodawcę z pensji. Można to sprawdzić na miesięcznym rozliczeniu, które każdy pracownik powinien otrzymać (skrót: NBUV). Warto zainteresować się tą informacją, by nie płacić podwójnie za tą samą rzecz.




Kolejnym czynnikiem, który należy wybrać przy podpisaniu umowy, jest zdecydowanie się na konkretny model leczenia. Dostępne są cztery modele:

-> Standard – to standardowy model ubezpieczenia, który jest również najdroższy. Zakłada on, że pacjent w każdym momencie może udać się do każdego dowolnego lekarza lub specjalisty.

-> Hausarzt – to model, w którym wybieramy jednego lekarza rodzinnego z najbliższego otoczenia i zobowiązujemy się w każdym przypadku udać najpierw do niego, niezależnie od tego co nam dolega. Dopiero lekarz rodzinny może skierować nas na dalsze wizyty do specjalisty. Wybierając ten model, można zaoszczędzić 15 – 20% na miesięcznym rachunku.

-> HMO – w przypadku zachorowania pacjent zobowiązuje się do odwiedzenia konkretnego lekarza/przychodni. Najczęściej listę z nazwiskami otrzymuje się od ubezpieczalni. Nie jest jednak powiedziane, że lekarz musi znajdować się w naszej okolicy ani że będzie mieć wolny termin. W przypadku gdy nie można udać się do nikogo z listy, należy udać się na pogotowie, co w ostateczności jest bardziej kosztowne niż wizyta lekarska. Na tym modelu można zaoszczędzić do 25%.

-> Telemed – to rodzaj telefonicznej porady medycznej. W przypadku jakiegokolwiek zachorowania pacjent powinien najpierw zadzwonić pod wskazany numer i opisać swój problem. Doradca może udzielić wskazówek, co do dalszego działania bez interwencji lekarskiej bądź wskazać nazwisko lekarza, do którego należy się udać. Koszt rachunku w tym przypadku może zmniejszyć się od 15 – 20%.




Umowa została zatem podpisana. Musimy co miesiąc zapłacić firmie ubezpieczeniowej pewną sumę pieniędzy i przychodzi pójść nam do lekarza. Jak wygląda taka wizyta? W Szwajcarii nie obowiązuje przepis: „Wchodzisz, jesteś”. Przed każdą wizytą należy zadzwonić i umówić się na konkretny termin. Podczas pierwszej wizyty lekarze pobierają najczęściej opłatę wpisową i zakładają kartotekę. Przychodząc do lekarza rodzinnego (z obojętnie jakiej przyczyny), pobierana jest zawsze krew z palca. Następnie następuje wywiad z pacjentem, badanie, analiza wyników, wypisanie recept i ewentualne ustalenie wizyty kontrolnej. Uwaga: czasem wypisanie zaświadczenia o niezdolności do pracy jest dodatkowo płatne.

Recepta jest zawsze imienna, w formie drukowanej z pieczątką lekarza. Zaznaczone jest na niej również dawkowanie leku. Receptę po wykupieniu lekarstwa otrzymujemy z powrotem wraz z paragonem i pieczątką farmaceuty. Taki rachunek należy skopiować i przesłać do ubezpieczalni głównej i/lub dodatkowej, jeśli taką posiadamy.




Po kilku tygodniach/miesiącach od wizyty lekarskiej otrzymujemy do domu rachunek z wyceną lekarza. Często jest on związany z dodatkowym ukłuciem w sercu. Nawet najkrótsza wizyta lekarska (w moim przypadku) nie opiewała na kwotę niższą niż 250 fr. Wraz z rachunkiem otrzymujemy cały ciąg liczb i szlaczków, które informują, jak rozkłada się cena na konkretne czynności. Konsultacja lekarska (czytaj: czas pobytu w gabinecie lekarskim) jest najczęściej naliczana co 5 minut. Kopię rachunku za usługę medyczną (nawet tego zapłaconego samodzielnie, nieprzekraczającego franszyzy) należy przesłać do ubezpieczalni.

Niektóre przychodnie oferują bezpośrednie przekierowanie rachunków do ubezpieczalni. Jeśli nasz pułap roczny nie został przekroczony, rachunek zostanie nam odesłany pocztą w stanie niezmienionym lub pomniejszonym o konkretną kwotę w przypadku przekroczenia tej liczby tudzież leczenia dziecka. Istnieje także druga opcja: firma ubezpieczeniowa poprosi nas o zapłacenie całości rachunku i w późniejszym czasie dokona zwrotu na nasze konto lub potraci daną sumę z następnego rachunku miesięcznego. Jest to zależne od ubezpieczalni.

Pewnie znajdzie się wśród Was osoba, która spyta: dlaczego należy zapłacić za wizytę lekarską, skoro co miesiąc płacę ubezpieczalni określoną kwotę? Przez długi czas mnie również spędzało to sen z powiek, lecz trzeba przyjąć to po prostu do wiadomości i pogodzić się z gospodarką kraju, w którym przyszło nam żyć. Faktem jest, iż w moim przypadku firma ubezpieczeniowa „zarabia” na mnie około 3 tys. franków w ciągu roku. Jednak w tym czasie moja sąsiadka trafi do szpitala, gdzie spędzi tydzień i otrzyma rachunek na 12 tys. fr. Zakładając, że jej franszyza wynosiła również 2500 tys., do zapłaty pozostaje jeszcze 9500. Te pieniądze muszą się skądś wziąć. W ten prosty sposób funduję leczenie innych mieszkańców tego kraju i trzeba się z tym pogodzić. Analogicznie, gdy mi stanie się coś poważnego, skorzystam z tego systemu, nie musząc płacić pełnej sumy.

* Przytoczona kwota 12 tysięcy franków za tygodniowy pobyt w szpitalu nie jest wyssana z palca. Jest to autentyczna historia.



Przykładowa karta ubezpieczeniowa

Ważną informacją jest również fakt, że firma ubezpieczeniowa co roku z automatu będzie przedłużać naszą umowę, o ile jej nie wypowiemy. Na taki krok mamy czas do końca listopada każdego roku. Nie można zmienić Krankenkassy w innym miesiącu. Inną kwestią jest to, że co roku następuje podwyżka miesięcznej ceny rachunku. Zazwyczaj jest to koszt kilku lub kilkunastu franków, co jednak w skali roku daje spory wynik. Znam bardzo dużo osób, które mieszkając od lat w Szwajcarii, co roku wypowiadają umowę dotychczasowej ubezpieczalni i poszukują korzystniejszej ceny. Ja sama skorzystałam z tej opcji trzykrotnie.

Mniej więcej od października rozpoczyna się wciskanie na siłę swoich usług. To znaczy, że o każdej porze dnia można spodziewać się przypadkowych konsultantów pod drzwiami domu, którzy będą chcieli przedstawić swoją ofertę i podpisać umowę niezależnie od wszystkiego. Moja rada: Magiczne zdanie „Nic nie rozumiem” często załatwia sprawę. Ubezpieczeniowi doradcy są zazwyczaj bardzo namolni i to oni nie rozumieją słowa „nie”.

Poza podstawowym rodzajem ubezpieczenia, które (zaznaczę to jeszcze raz) jest obowiązkowe w Szwajcarii, istnieje jeszcze dobrowolne ubezpieczenie dodatkowe, które można wykupić w tej samej lub innej firmie. Jest to opłata dobrowolna, uzależniona od konkretnych opcji, które „wrzucimy do ubezpieczeniowego koszyka”. Wśród nich znaleźć można dodatkowe ubezpieczenie od pobytu w szpitalu czy sam przejazd ambulansem (w takim przypadku nie ponosimy żadnych kosztów). Do wyboru jest również ubezpieczenie od korzystania z medycyny alternatywnej, pomocy psychologa czy psychoterapeuty, pokrycia kosztów lekarstw, korzystania z masaży leczniczych i kuracji zdrowotnych. Do takiego rachunku wliczyć można także koszty poniesione z powodu noszenia okularów lub soczewek czy opłaty za wizyty stomatologiczne (leczenie zębów nie wchodzi w ubezpieczenie podstawowe – trzeba w każdym przypadku opłacać je samodzielnie). Godnym uwagi jest uwzględnienie ubezpieczenia w czasie podróży krajowych i zagranicznych.




Płacąc rachunek za ubezpieczenie, mamy do wyboru opcje płacenia co: miesiąc, kwartał, pół roku i rok. Jest to o tyle godne zainteresowania, że wybierając jednorazowe opłacenie rachunków z kilku miesięcy można nieco zaoszczędzić. Dysponując zatem odpowiednimi środkami, warto jest zastanowić się nad takim rozwiązaniem.

W tym wpisie chciałam jeszcze poruszyć temat zaoszczędzenia na ubezpieczeniu, o którym wiele osób nie wie, lecz ilość tekstu jest na tyle duża, że podzielę go na dwie części. Jeśli po przeczytaniu postu pojawiły się w Twojej głowie jakieś pytania mniej lub bardziej powiązane z tym tematem, zamieść je koniecznie w komentarzu, a z pewnością się do nich odniosę.

czwartek, 31 sierpnia 2017

Kilka luźnych pytań

Moi drodzy!

Ostatnie dni są dla mnie bardzo intensywne i zapracowane, czego skutkiem jest mój totalny brak czasu. Zauważyliście pewnie moją zmniejszoną aktywność chociażby na Instagramie. Nie jestem w stanie powiedzieć, jak długo potrwa taka sytuacja. Na dziś przygotowałam dla Was szybki post, zawierający odpowiedzi na pytania, które pojawiały się zarówno na blogu, jak i innych Social Mediach. Wszystkie dotyczą mojego życia w Szwajcarii. Zdecydowałam się podzielić z Wami kilkoma opowieściami.

Zapraszam do lekturki!




Jak nauczyłam się języka?

Kilkoro z Was interesowało się moją znajomością języka niemieckiego. Prawdą jest, że wraz z mężem wyjechaliśmy do niemieckojęzycznego regionu Szwajcarii, ponieważ ten język był nam w jakimś stopniu znany. Oczywiście nie będę tutaj twierdzić, że mówię perfekcyjnie w tym obcym języku, bo do perfekcji brakuje mi wiele, ale język ten towarzyszy mi od najmłodszych lat. Naukę zaczęłam w wieku 6 lat i na każdym etapie kształcenia wybierałam klasy z rozszerzonym profilem, właśnie ze względu na język. Nie ukrywam też, że wiązałam z nim przyszłość. Wyjeżdżając do Szwajcarii, znałam zatem o wiele więcej niż zwykłe podstawy komunikacji. Problemem był jednakże dialekt szwajcarski, który brzmi jak zupełnie odrębny język. Do niego przyzwyczajałam się około roku, skrupulatnie informując wszystkich na początku rozmowy, by prowadzili ją ze mną w języku urzędowym-niemieckim. Po roku codziennego kontaktu w pracy, gdzie spędzałam więcej czasu niż w domu, a co za tym idzie ostatecznie miałam większy kontakt z ichnim dialektem niż z językiem ojczystym, stwierdziłam: „Hej! Ja ich już rozumiem!”.




Moje początki w Szwajcarii

Wydaje mi się, że chcąc opisać wszystko bardzo skrupulatnie, musiałabym poświęcić tej historii cały post (jeśli wyrazicie taką chęć, to spróbuję w najbliższym czasie się tego podjąć). Nigdy nie ukrywałam, że wyjechałam za granicę za miłością. Mój mąż wyjechał wcześniej, a po jakiś 6 miesiącach dołączyłam do niego. Początki były dla mnie bardzo trudne, gdyż sporo czasu zajęła mi aklimatyzacja, przyjęcie nowych warunków i rezygnacja z dotychczasowych przyzwyczajeń. Przez pierwsze trzy miesiące byłam zarejestrowana w urzędzie jako turystka i tak się mniej więcej czułam. Po tym czasie i zmianie mieszkania rozpoczęłam poszukiwania pracy i tak już się potoczyło.



Czy w Szwajcarii mają pralki?

Odwieczne pytanie i największa ciekawostka najbogatszego kraju Europy. Odsyłam tutaj do mojego pierwszego postu o Szwajcarii, gdzie opisuję jak wyglądają pralnie (LINK). Zazwyczaj w bloku pojawia się pralnia w piwnicy, gdzie stoją pralki – ilość zależna jest od ilości mieszkań. U mnie na 40 mieszkań przysługują 3 pralki, w tym każdy mieszkaniec ma wyznaczony grafik, w którym może używać tego sprzętu, np. my możemy zrobić pranie w każdą sobotę od 6 – 15. Zazwyczaj w mieszkaniach, które wynajmuje się przez biura nieruchomości jest zakaz posiadania własnej pralki w łazience (u nas niestety on obowiązuje). Drugą kwestią jest też fakt, że szwajcarskie łazienki są małe i zupełnie niedostosowane do ustawienia tak dużego wielkościowo sprzętu. Słyszałam jednak, że Szwajcaria idzie już z duchem czasu i w nowo wybudowanych blokach, pralki są w standardowym wyposażeniu mieszkania.




*Anegdotka: Kiedyś poruszałam temat pralek ze starszym Szwajcarem. Swego czasu własna pralka była tu niejako symbolem luksusu. Gdy wypowiedziałam zdanie, że u nas każdy ma w domu pralkę i to nic nadzwyczajnego, zareagował on zdaniem: „A ja myślałem, że Polska jest biednym krajem...”.

Czego unikać w Szwajcarii?

Być może nie o to chodziło pytającemu, ale przede wszystkim: mandatów! ;) I to niezależnie od tego czy jest się mieszkańcem, czy też turystą. Mandaty są okropnie drogie, a nie sądzę, by ktoś przyjeżdżając na wakacje miał przy sobie dodatkowy 1000 franków na zapłacenie ewentualnej kary. 120 na autostradzie to limit i tego każdy powinien się trzymać. Znamy osobiście kogoś, kto dostał mandat za przekroczenie dopuszczalnej granicy prędkości o 1 km/h, a i sami otrzymaliśmy sowity (ponad 1200 fr.) mandat za niedostosowanie prędkości. Z tego samego powodu podczas wakacji najlepiej unikać również chorowania w tym kraju.




Gdzie jest siedziba firmy Louis Widmer?

Tę markę kosmetyczną opisywałam w Leksykonie Kosmetycznym (LINK). Zamieściłam tam również informację, że siedziba firmy znajduje się w Schlieren – niedaleko mnie ;)

Co grozi za nieoclenie towaru?

Naturalnie kary pieniężne. Zawsze zastanawiam się, dlaczego Polakom jest tak ciężko dostosować się do obowiązujących norm. Wyznam Wam, że tylko raz zdarzyło mi się wwieźć kilka gram więcej mięsa i to dlatego, że źle obliczyłam wagę... Co chwilę słyszę jednak opowieści na temat tego, komu udało się coś przeszmuglować przez granicę, a komu nie i jakie były tego konsekwencje. Dla przykładu podam Wam kilka zasłyszanych historii: papierosy (obok alkoholu najchętniej przemycany towar) można wwieźć w ilości 1 karton i 1 otwarta paczka na osobę. Znajomy wiózł jakieś 20 kartonów marki ukraińskiej (!). Naliczono mu karę za każdy ponadlimitowy papieros z powodu wwiezienia towaru z Unii Europejskiej do Szwajcarii oraz dodatkową karę (również od każdego papierosa), ponieważ nie miał dokumentu, że legalnie wwiózł je do Polski z Ukrainy. Ogólnie suma zamknęła się w kilku tys. fr. 



Do innego znajomego przyjechała rodzina z Polski – łącznie 9 dorosłych osób. Pojechał do Niemiec na zakupy (bo oczywiście taniej), kupił spore ilości mięsa – limit na osobę wynosi 1 kg, on miał ponad 15 kg. Granicę przekraczał w miejscu, gdzie (jak sam mówi) nigdy nikt nie stoi. Miał pecha – tym razem stali. Mandat został wyliczony od mięsa (17 fr. za każdy dodatkowy kg). Musiał zapłacić także dodatkową sumkę za zatajenie faktu przewożenia większej ilości. Znałam kiedyś również osobę, która próbowała wwieźć butelkę wódki na 7-miesięczne dziecko (przepisy mówią wyraźnie, że można przewieźć 1 l ciężkiego alkoholu na osobę, lecz pełnoletnią!).




Na najbardziej upierdliwego strażnika trafił jeden z naszych kolegów, który wiózł domowe słoiki z bigosem, gołąbkami itp. Pan strażnik dopatrzył się, że musi tam być mięso i kazał mu otworzyć każdy słoik oraz wygrzebywał wskaźnikiem kawałki mięsa i kiełbasy z bigosu. Ostatecznie kazał mu zapłacić karę nie za faktyczną wagę mięsa, lecz za wagę słoików w całości! (W tym przypadku akurat sama bym się kłóciła). Skończyło się na wyrzuceniu wszystkich słoików do przygranicznego kosza i mandacie za chęć wwiezienia tychże produktów. Nadgorliwcy na granicy czasem się zdarzają i doświadczył tego również inny kolega, który wracał z żoną i 3-miesięcznym dzieckiem z zakupów z Niemiec. Zostali poddani szczegółowej kontroli, podczas której przez ponad 2 godziny musieli stać przy samochodzie w upale, a pan strażnik wyciągał każdą rzecz. Ba! Nawet zdemontował w połowie siedzenia w samochodzie! Nie zważając na biedne, zmęczone, płaczące w wniebogłosy i głodne dziecię. Ostatecznie nie znalazł niczego, do czego mógłby się przyczepić.

I na tym zakończę dziś tę pytaniową rundę. Jeśli nasunęły Wam się jakiekolwiek pytania, na które mogłabym niedługo ponownie odpowiedzieć, z chęcią przyjmę je w komentarzach pod tym postem. Mam nadzieję, że dzisiejszy post był dla Was ciekawą odskocznią. Dziękuję również za przesłane pytania!


Pozdrawiam Was gorąco!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...