sobota, 29 lipca 2017

Ballada o ślubnych przygotowaniach #6

W ostatnim ślubnym poście opowiedziałam Wam historię wyboru mojej sukni ślubnej. W tym samym poście planowałam zamieścić również opowieść o mojej fryzurze i makijażu, ale pewnie nikt nie doczytałby wtedy do końca. Zdecydowałam zatem rozdzielić ten wpis na dwie części.

Wydawałoby się, że wybór fryzury i makijażu to pestka przy wybraniu sukni ślubnej. Czy tak jednak jest? Jakie przygody spotkały mnie na tym etapie?

Zacznę może od września tamtego roku, kiedy to wybraliśmy się do znajomych na wesele. Przyjeżdżaliśmy dosłownie na chwilę i nie miałam czasu na wielkie przygotowania do tego wydarzenia, dlatego umówiłam się na szybkie podpięcie włosów u miejscowej fryzjerki. Mieścina, w której odbywał się ślub, była dość mała, tak więc nie powinno nikogo zdziwić, że w okolicy działał jeden salon fryzjerski. Pani właścicielka zajęła się moimi włosami i po pół godzinie wyszłam z efektem „Wow!”.






















Wiedząc już, że i mnie czeka niedługo TEN dzień, zaczynałam powoli rozmyślać nad jak najlepszym zorganizowaniem. Ta fryzurka tak bardzo mi się spodobała, że koniecznie chciałam, by owa pani zjawiła się w Mierzęcinie i uczesała mnie na mój własny ślub. Niestety ze względów logistycznych nie było to możliwe. Obie miejscowości dzieliło ponad 75 km, a pani fryzjerka nie mogła pozwolić sobie na zamknięcie swojego salonu na cały dzień. Z bólem serca zrozumiałam to wytłumaczenie i rozpoczęłam poszukiwania przypadkowego fryzjera.

Jednym z najgorszych minusów organizacji ślubu zza granicy jest właśnie niemożliwość sprawdzenia wszystkiego na własnej skórze oraz fakt, że nie miałam żadnych sprawdzonych typów. Będąc na miejscu pewnie pochodziłabym po fryzjerach, sprawdziła ich możliwości i wybrała najlepszego. Niestety internetowe poszukiwania wypadają dość słabo. Pomimo tego, że obecnie praktycznie każda firma ma swój fanpage czy stronę internetową, wśród fryzjerów z mojej okolicy nie jest to najwidoczniej praktykowane. Szkoda, ponieważ widząc efekty czyjeś pracy, byłoby mi łatwiej podjąć jakąkolwiek decyzję. Jak zatem szukałam fryzjera na tak ważne wydarzenie jak ślub? Losowo, po nazwisku, które wydało mi się przyjemne.


Poszukiwania rozpoczęłam od mojego rodzinnego miasta, które jest największym miastem w regionie, a salony fryzjerskie znajdują się na każdym rogu, więc myślałam, że łatwiej będzie mi znaleźć kogoś, kto przystanie na moją propozycję. Jednak pokonanie 50-cio kilometrowej drogi do miejsca uroczystości, by uczesać mnie na miejscu okazało się być dla wszystkich awykonalne. W dniu ślubu „nie wychodziłam z domu”. W Mierzęcinie byliśmy już dzień wcześniej, by wszystkiego dopilnować, więc stratą czasu byłoby dla mnie jeżdżenie przez całe przedpołudnie od drzwi do drzwi, gdzie mój stres narósłby wtedy do granic wytrzymałości. Tym bardziej, że byliśmy umówieni z fotografem i kamerzystą na reportaż z przygotowań, więc panowie musieliby za nami wszędzie jeździć, co nie miało najmniejszego sensu i trwało by pewnie zdecydowanie zbyt długo. To wszystko spowodowało, że jedyną najlepszą dla wszystkich opcją było sprowadzenie podwykonawców na miejsce.

W taki sposób rozpoczął się prawdziwy maraton wiszenia na telefonie. Ja – zza granicy, moja mama – w Polsce. Obie obdzwaniałyśmy wszystkie fryzjerki w mieście i praktycznie zawsze słyszałyśmy tę samą odpowiedź: „Nie dojeżdżamy”. Musiałam zawęzić kręgi poszukiwań i znaleźć kogoś, kto będzie bliżej Pałacu i nie miał z tym problemu. Zaczęłam szukać fryzjerów w małych okolicznych mieścinach, co było jeszcze trudniejsze. Próby skontaktowania trwały często kilka dni. Moje nerwy sięgały zenitu, gdy po raz setny słyszałam tekst: „Nie dojeżdżamy”. Salon oddalony jest jedynie 5 minut od tego miejsca! Na dobrą sprawę, nie trzeba dojechać tam, a dojść... Niestety żadne argumenty nie przekonywały pań, z którymi się kontaktowałam. Jedna powiedziała, że w sobotę to ona ma wolne i kropka. Inna była już bliska zgodzenia się, lecz gdy okazało się, że chcę umówić się także na fryzurę próbną, odpowiedziała: „No co Pani! Ja robię raz a dobrze”. Tym razem to ja podziękowałam. W czasie całych poszukiwań zastanawiałam się, czy w Polsce aż tak polepszyła się sytuacja materialna (również ta w małych miasteczkach), że można łatwą ręką odmówić przyjęcia potrójnej zapłaty za wykonaną usługę?



Byłam w totalnej kropce. Wiedziałam, że sama nie zrobię sobie fryzury, bo jestem totalnym beztalenciem w tej dziedzinie. Żaden z moich gości również nie wykonywał takich zajęć, nawet amatorsko. Z pomocą przyszedł mi Pałac Mierzęcin, który podrzucił mi numer do fryzjerki „na telefon”. Jej nazwisko nie pojawiło mi się na żadnej z przeglądanych stron, więc postanowiłam spróbować. O dziwo, udało się! Pani Ania nie miała problemu z dojazdem ani wykonaniem fryzury próbnej. Ba! Nawet umówiłyśmy się na wykonanie fryzury kilku gościom. 

Problem w tym, że ja nadal nie miałam pojęcia, co właściwie chce mieć na głowie. Miałam nie za długie włosy i skomplikowane upięcia nie wchodziły w grę. Poza tym w głowie miałam ciągle moją fryzurę z poprzedniego ślubu, na którym byłam. Dwa miesiące przed ślubem umówiliśmy się na próbną fryzurę, w domu fryzjerki. Domowa, swojska atmosfera. Poczuliśmy się, jak gdybyśmy byli gośćmi, a nie klientami. Zostałam posadzona na krzesło, a pani Ania krzątała się wokół mojej głowy, tworząc trzy różne wersje fryzur (inspirowane poniekąd pokazaną fryzurą z wesela znajomych). Wśród nich wybrałam tę ostateczną i umówiłyśmy się na konkretną godzinę w dniu uroczystości. Takim sposobem znalazłam moją dojezdną fryzjerkę. Byłam uratowana!


Jeśli chodzi o makijaż, to miałam bardzo mieszane uczucia. Początkowo byłam przekonana, że zlecę jego wykonanie komuś, kto się na tym zna. Niestety pierwsze próby wykonania make-upu przez kogoś innego nie wyszły najlepiej. Nie czułam się w tym sobą, a na widok zaproponowanej mi ilości „tapety” mój ukochany błagał mnie, bym nie pokazała się tak na ślubie. Kolejny raz nie wiedziała, co zrobić. Dużo osób przekonywało mnie, bym zajęła się tym sama i tak, jak lubię. Posiadałam kosmetyki, które wiedziałam, że przetrwają na mojej twarzy całą noc, dlatego postanowiłam spróbować. Kilka tygodni przed ślubem zaczęłam wypróbowywać połączenia kolorystyczne, by stworzyć efekt, który mnie zadowoli. W makijażu postanowiłam zawrzeć fiolet, który pojawiał się również w dekoracji ślubnej. Efekt końcowy możecie zobaczyć na zdjęciach.



Zarówno z fryzury, jak i z makijażu byłam zadowolona. Na ślubie zgarnęłam miliony komplementów, mówiących, że wyglądam piękne (na co nie wiedziałam, szczerze mówiąc jak reagować – kompletnie nie umiem przyjmować komplementów). Cieszę się, że wszystko skończyło się dobrze. Nawet jeśli musiałam najeść się tyle strachu i nerwów!

A czy Wy mieliście problem ze znalezieniem fryzjerki i makijażystki? A może zdecydowałyście się wykonać wszystko same?

wtorek, 25 lipca 2017

Z archiwum #3 - Lato 2012

Dawno już nie uraczyłam Was dawką niepublikowanych wcześniej zdjęć. Osobiście bardzo lubię powracać wspomnieniami do fajnych wydarzeń z mojego życia. Jeszcze lepiej, gdy udało mi się tę chwilę uwiecznić na zdjęciu i z uśmiechem przeglądam nawet te nieudane fotografie, gdzie zupełnie nie przejmowałam się kadrowaniem czy prześwietleniem zdjęcia. Dziś chciałabym Wam pokazać kilka fotografii, które wykonane zostały jeszcze w 2012 roku podczas naszych wyjazdów oraz opowiedzieć Wam kilka historii z nimi związanych.

Zapraszam na post!

1) Pierwszy wyjazd do Francji


Ileż na tym zdjęciu dojrzeć można „pierwszych razów”... Pierwszy raz mój ukochany zabrał mnie wtedy w podróż, a ja nie miałam absolutnie żadnego pojęcia, dokąd jedziemy. Moja ekscytacja była tym większa, że PO RAZ PIERWSZY pojechaliśmy do Francji. Przygraniczna miejscowość Mulhouse (pol. Miluza) stała się celem naszego jednodniowego wypadu. Pamiętam, że jedyną myślą, jaką miałam wtedy w głowie, było to, że miasto wygląda raczej jak jedna z dzielnic Bronxu: obdrapane mury, pełno podejrzanych grup murzyńskich... No może poza ścisłym centrum, gdzie faktycznie zobaczyliśmy ładną starówkę i jeden z ładniejszych ratuszy. Nie wiem już nawet, w którym miejscu, ale po drodze natrafiliśmy na ten ciekawy posag , przy którym nie omieszkałam sobie zrobić zdjęcia. Uwaga! Po raz pierwszy od 15 lat w sukience!

2) Zamek Wildegg i przebieranki

W to samo lato wybraliśmy się również do zamku Wildegg. Pamiętam doskonale ten czas, ponieważ dokładnie wtedy mój mąż stracił prawo jazdy za drobne wykroczenie (w Szwajcarii są bardzo kosztowne mandaty). Całe szczęście byłam jeszcze ja, więc dzielnie woziłam nas po kraju, wynajdując nowe miejsca podróży. Któregoś razu trafiłam właśnie ten zamek i od razu palnęłam: „Jedziemy tam!”. Szkoda tylko, że nie zobaczyłam, jak przebiega droga, bo chyba bym się na nią nie porwała. Było na niej tyle ostrych zakrętów i zjazdów w górę i w dół, że na samą myśl dostawałam choroby lokomocyjnej.



























Ale w końcu szczęśliwie dotarliśmy do naszego celu. Byliśmy wtedy jedynymi zwiedzającymi, więc spokojnie mogliśmy obejrzeć sobie każdy zakątek, poza ogrodem. Niestety w przyzamkowej kapliczce odbywał się ślub, a przyjęcie weselne miało miejsce w ogrodzie, przez co był on wyłączony dla zwiedzających. Może kiedyś jeszcze uda nam się tam wrócić, by pobyć chwilę w pięknym, różanym ogródku. Wchodząc do środka zostaliśmy zaproszeni na prywatny seans filmowy na temat zamku i jego historii, by lepiej zrozumieć muzealne ekspozycje. Następnie mogliśmy zwiedzić zamkowe komnaty. Jednym z miejsc, które mnie absolutnie zahipnotyzowało, były widoczne na zdjęciu schody.



Na jednym z pięter znajdowała się sala, w której można było przymierzyć stroje z dawnej epoki. Tej okazji przegapić nie mogliśmy! Była to świetna zabawa, której skutki możecie zobaczyć na załączonych zdjęciach. 

























3) Wycieczka do starożytnego Rzymu

Trzecim miejscem, które odwiedziliśmy w tamtym czasie było rzymskie miasteczko Augusta Raurica. Jest to zamknięty kompleks, który położony jest niedaleko Basel. W środku znajduje się zbiór wszystkich pozostałości rzymskich z tych terenów. My zdecydowaliśmy się pojechać tam, gdy organizowany był coroczny rzymski fest. Można było tam zobaczyć walczących gladiatorów, podglądnąć kobiety w rzymskich strojach przy „codziennych obowiązkach”, zajrzeć do namiotów legionistów.



Całość była naprawdę bardzo fajnie zorganizowana, ale... kim właściwie był ten mężczyzna? Nasza pierwsza myśl, gdy go zobaczyliśmy: „Co tu robi Gandalf?”. Jeszcze śmieszniej zrobiło się, gdy podleciał do niego mały chłopczyk i spytał go, kim jest, na co pan spojrzał na swój brzuch, na chłopca, po czym odpowiedział: „Sam nie wiem” i odszedł.


4) Granica niemiecko-szwajcarska

Na zakończenie lata pojechaliśmy do przygranicznego miasta Konstanz. Poza wieloma atrakcjami, które skrywa ta miejscowość, istnieje tam także nietypowe przejście graniczne. Na większości szwajcarskich granic stoją zawsze strażnicy, którzy wypytują Cię o przewożone towary. Tutaj otwarta granica przebiega przez … chodnik, a na wodzie w tym miejscu stoi dziwna konstrukcja.



























W centrum miasta można spotkać również sporo dziwnych rzeczy. Za przykład niech posłuży reklama małego sklepu meblowego, na którego drzwiach zawisło krzesło.


Właśnie w Konstanz widzieliśmy najdziwniejszą fontannę. Wyglądało to jak brodzik, w którym główne miejsce zajmowała ogromnych rozmiarów kobieta, której dosłownie wszędzie zwisały fałdy tłuszczu. „W wodzie” siedzieli również starzy, nadzy mężczyźni w czepkach kąpielowych. Dookoła nich były także figury zwierząt z uwzględnieniem ich płci. Do zrobienia zdjęcia zastosowałam cenzurę ;)


Mam nadzieję, że poprawiłam Wam nieco humor dzisiejszym postem i moimi krótkimi opowieściami i z przyjemnością obejrzeliście niepublikowane wcześniej zdjęcia. A Wy pamiętacie co robiliście latem 2012 roku?

wtorek, 18 lipca 2017

Coś pysznego #32 - Ciasto z brzoskwiniami i budyniem

Po 3-tygodniowej przerwie powróciłam do pieczenia, a mój powrót był bardzo smakowity. Na przyjazd teściów upiekłam ciasto z brzoskwiniami i budyniem, które rozeszło się w mig. Tym chętniej chciałabym podzielić się z Wami przepisem na nie. Ciasto jest lekkie, idealne na upały i przede wszystkim przepyszne!

Ciasto z brzoskwiniami i budyniem

























Składniki:

5 jajek
2 + 2 łyżki cukru
250 g masła
3 szkl. mąki pszennej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
2 opak. budyniu śmietankowego
1/4 szkl. oleju
1 puszka brzoskwiń w syropie
cukier puder do dekoracji – wedle uznania


Wykonanie:

Oddzielić żółtka od białek. Żółtka utrzeć z 2 łyżkami cukru na jasną, puszystą masę.
Do miski wrzucić pokrojone na kawałki, zimne masło.
Dodać przesianą wcześniej mąkę z proszkiem do pieczenia. Szybko zagnieść gładkie, jednolite ciasto.
Ciasto podzielić na dwie części w proporcjach 3:2. Następnie owinąć folią spożywczą i włożyć do zamrażarki na około 15 minut.


Tortownicę wyłożyć papierem do pieczenia.
Większą część ciasta wyciągnąć z zamrażarki i zetrzeć na tarce na dużych oczkach. Wyłożyć nim dno tortownicy.
Ciasto delikatnie docisnąć, wyrównując powierzchnię. Piec w temperaturze 180 stopni przez 20 minut. Po tym czasie wyjąć ciasto i dokładnie wystudzić.
Ubić białka na sztywną pianę. Stopniowo dodawać po łyżce cukru, cały czas miksując.
Nie przestając miksować, dodawać budynie śmietankowe (w formie proszku).
Pod koniec dodać olej, wlewając go cienką stróżką. Masę przełożyć na upieczony, wystudzony spód.

Brzoskwinie odsączyć z zalewy i pokroić na mniejsze kawałki. Następnie ułożyć na wierzch masy.
Na samą górę zetrzeć równomiernie mniejszą część zamrożonego ciasta.
Przygotowane ciasto włożyć do piekarnika i piec w temp. 180 stopni przez kolejne 40 – 50 minut.


Wedle uznania można posypać z wierzchu cukrem pudrem.

Smacznego!

sobota, 15 lipca 2017

Haul kosmetyczny - Cytrusowe szaleństwo

W ostatnim czasie sprawiłam sobie całe mnóstwo przyjemności. Oczywiście kosmetycznych! Tak się złożyło, że latem bez większego zastanowienia sięgam zawsze po cytrusowe zapachy, czego przykład zobaczycie w dzisiejszym poście. To ten aromat dominuje wśród wersji zapachowych moich nowości. Najbardziej zadowolona jestem z zakupu dwóch produktów, którymi są dezodorant Rituals i perfumy Jil Sander.


Zapraszam na przegląd nowości kosmetycznych!



































1) Żel pod prysznic
Marka: Le Petit Marseiliais
Rodzaj: Framboise & Pivoine
Sklep: Radikal
Pojemność: 400 ml
Cena: 2,95 fr.



Charakterystyka: Kremowy żel pod prysznic o zapachu malin i piwonii. Aromatyczny zapach koi zmysły, a delikatna formuła oczyszcza i pielęgnuje ciało. Zawiera bazę myjącą pochodzenia roślinnego. Posiada pH neutralne dla skóry.

2) Żel pod prysznic
Marka: BeBe Young Care
Rodzaj: Creamy Vanilla
Sklep: Radikal
Pojemność: 250 ml
Cena: 1,50 fr.


Charakterystyka: Kremowy żel pod prysznic z wyjątkową nutą wanilii. Regeneruje skórę i pozostawia ją niezwykle miękką w dotyku. Zapewnia długotrwałe nawilżenie i zmysłowe doznania zapachowe. Produkt przeznaczony do wszystkich typów skóry.

3) Szampon przeciwłupieżowy x2
Marka: Head & Shoulders
Rodzaj: Citrus Fresh
Sklep: Migros
Pojemność: 300 ml
Cena: 8,15 fr.



Charakterystyka: Szampon o świeżym, cytrusowym zapachu, usuwający do 100% łupieżu. Jego formuła wzbogacona została o nową technologię Fresh Scent, która zapewnia przyjemne doznania podczas mycia głowy, pozostawiając długotrwały zapach i usuwając najczęstszy problem tłustej skóry głowy. Produkt zawiera esencje cytrusowe.

4) Szampon przeciwłupieżowy x4
Marka: Garnier Fructis
Rodzaj: Citrus Detox
Sklep: Otto's
Pojemność: 250 ml
Cena: 7,90 fr.



Charakterystyka: Szampon przeciwłupieżowy z serii Citrus Detox zawiera kombinację ekstraktów owocowych i roślinnych, witaminy B3 i B6 oraz skórkę cytrynową. Składniki te mają sprawić, by włosy były zdrowe i mocne. Specjalna formuła zwalcza oznaki łupieżu i redukuje swędzenie skóry głowy. Produkt przeznaczony do codziennego stosowania.

5) Antyperspirant w sprayu
Marka: Rituals
Rodzaj: The Ritual of Sakura
Sklep: Rituals
Pojemność: 150 ml
Cena: 12,50 fr.



Charakterystyka: Antyperspirant w sprayu o łagodnym i delikatnym zapachu mleka ryżowego i kwiatów wiśni. Chroni przed nieprzyjemnym zapachem do 24 h i pielęgnuje skórę pod pachami. 

6) Perfumy
Marka: Jil Sander
Rodzaj: Shake Sun
Sklep: Import Parfumerie
Pojemność: 100 ml
Cena: 26,90 fr. (przecena z 53,90 fr.)



Charakterystyka: Shake Sun to limitowana edycja perfum marki Jil Sander. Owocowy koktajl, w którym dominują nuty cytrusowe, jest idealnym zapachem na lato. W butelce znajdują się dwa zapachy, których warstwy mieszają się podczas potrząsania flakonem. 

Gratis do zakupu
Próbka Jil Sander Eve


7) Kula do kąpieli
Marka: Lush
Rodzaj: Fizzbanger
Sklep: Lush
Cena: 7,50 fr.



Charakterystyka: Kula do kąpieli o silnym zapachu cytrusów i jabłka. Podczas rozpuszczania powinna zmienić kolor oraz zapach na aromat jabłecznika. Dzięki specjalnym składnikom kąpiel ma być dużą dawką aromaterapii, ma uspokajać oddech i rytm serca oraz niwelować uczucie lęku i strachu. Brzmi ciekawie.

8-9) Maski do twarzy
Marka: SNP
Rodzaj: Animal Otter Aqua Mask, Animal Panda Whitening Mask
Sklep: Manor
Pojemność: 25 ml
Cena: 4,95 fr.


Charakterystyka: Koreańskie maseczki do twarzy w formie zwierząt: foki i pandy. Pierwsza z nich to maska nawilżająca, druga – rozjaśniająca.

10) Pędzel do makijażu
Marka: Guilia
Sklep: Manor
Cena: 7,90 fr.
Prezent dla siostry



11-12) Mydło w płynie
Marka: Fa
Rodzaj: Coconut Milk, Coconut Water
Sklep: Radikal
Pojemność: 250 ml
Cena: 1,50 fr.




Charakterystyka: Mydła w płynie Fa z ekstraktem z kokosa. Dają nawilżenie i pielęgnują dłonie. Zabezpieczają dłonie przez wysychaniem. Zawierają pH neutralne dla skóry.

13) Płatki kosmetyczne
Marka: Lpek
Sklep: Otto's
Pojemność: 2 x 50 szt.
Cena: 1,90 fr.


Charakterystyka: Płatki kosmetyczne w rozmiarze maxi. Zawierają 100% bawełny. Mają miękką teksturę i pozwalają z łatwością usunąć makijaż twarzy.

Czy znacie któryś z tych produktów? 

czwartek, 13 lipca 2017

Szwajcaria w podróży - Aarau

Aarau jest jednym ze szwajcarskich miast, do którego lubię powracać. Uwielbiam atmosferę tego miejsca, a zwłaszcza pięknej starówki, gdzie często spotkać można kobiety spacerujące ze staromodnymi wózkami dziecięcymi, a po okolicy podróżują panowie w Oldtimerach. Siedząc przy jednym ze stolików kawiarnianych, popijając szwajcarską Ovomaltine, można choć na moment cofnąć się o sto lat wstecz. Ostatnia wizyta w tym mieście była krótka. Niestety nie miałam zbyt wiele czasu, więc przeszłam się tylko po Starym Mieście, a zdjęcia z tego spaceru zobaczyć możecie poniżej.

Miłego oglądania!
























Do starówki miasta prowadzi kamienny most. Jest on wyłączony z ruchu samochodowego. Wyjątkiem jest jedynie komunikacja miejska.
























Pierwszym budynkiem, który rzuca się w oczy po przekroczeniu mostu, jest 4-gwiazdkowy hotel Kettenbrücke.
























Nie sposób nie dostrzec również kościoła, który w latach 1471 – 1477, zbudowany został na ruinach zamku. Jego charakterystyczna wieża z zegarem przykuwa uwagę spacerowiczów. 



Warto podążyć w tym kierunku, gdyż tuż przy drzwiach wejściowych znajduje się nieoficjalny punkt widokowy na okolicę, która jest pięknie zielona o tej porze roku. Dostrzec można z niej podmiejskie tereny, okoliczne lasy, a w oddali także góry. Uważni obserwatorzy dojrzą również komin elektrowni atomowej.





























Nieopodal kościoła stoi zabytkowa fontanna. Nosi ona nazwę Gerechtigkeitsbrunnen (niem. Gerechtigkeit – sprawiedliwość, Brunnen – fontanna) i przedstawia kobiecą postać ze zawiązanymi oczami. Kobieta trzyma w jednej dłoni miecz, a w drugiej wagę. Nie jest to jednak oryginalna fontanna, a jej kopia. Oryginał z 1643 r. przechowywany jest w muzeum miejskim w Aarau.



Główną ulicą Starego Miasta jest Rathausgasse, przy której stoi właśnie ratusz miejski. Wieża budynku zaliczana jest do jednego z najstarszych zabytków tego miasta, gdyż pochodzi ona z XIII wieku. Budowla pełni funkcje ratusza już od 1515 r.



Wszystkie budynki, znajdujące się na starówce, utrzymane zostały w stylu późnogotyckim.






 
Spacerując po Starym Mieście warto spojrzeć co jakiś czas w górę. Szczyty dachów ponad 70 budynków są przepięknie pomalowane i ozdobione. Często dostrzec można na nich herby i godła rodzinne.



 
Na ścianach budynków również znaleźć można ciekawe obiekty. Za przykład niech posłuży figura z brązu Fährmann.


























Osobiście uwielbiam to miasto za utrzymanie stylu z dawnej epoki. Przypominają o tym również wystawy sklepowe, gdzie znaleźć można takie smaczki, jak np. pierwsze kasy.



























Powyżej świetna reklama gabinetu medycyny estetycznej.



Budynki na starówce są godnym obiektem do fotografowania.








Zielona okolica miasta zachęca do częstego spacerowania. Żałuję, że w moim mieście nie mam takiej możliwości...

























I to już koniec naszego dzisiejszego spaceru. Mam nadzieję, że choć trochę udało mi się przybliżyć Wam piękno tego miasta. Wybralibyście się na spacer po takiej okolicy?

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...