Już
od dłuższego czasu zauważyć można istny szał na koreańską
pielęgnację. Na listy bestsellerów trafiły bardzo szybko książki
poruszające ten temat. Blogi rozpisywały się o 10 krokach, które
wykonują Koreanki podczas swojej pielęgnacji. Chyba najbardziej
docenianymi kosmetykami stały się w mig maseczki do twarzy, które
zaczęły machać do nas z europejskich półek sklepowych i zachęcać
do kupna poprzez radosne i urocze opakowania, często w kształcie
zwierząt. Szwajcarię przez długi czas obszedł ten trend i mogłam
jedynie z ukłuciem zazdrości przeglądać wpisy na ich temat, nie
wypróbowując ich na własnej skórze. Dziś mam w ręku dwie
maseczki i swoją opinię o nich. Jaka ona jest? Zachęcam do
zapoznania się z tym wpisem, a z pewnością się dowiecie.
O
produktach
Obie
maski, które zakupiłam pochodzą od marki SNP (Shining Nature
Purity). Przyznam, że miałam spore trudności w odnalezieniu
informacji na temat samej marki. W końcu trafiłam na ich stronę
internetową, ale z trudem szukać można na niej innej wersji
językowej niż koreańska. Do wglądu dostępne są jednak
certyfikaty i patenty, które owa firma posiada. Wedle zamieszczonych
na opakowaniu informacji są to maski wyprodukowane w Korei, których
dystrybucją w Europie zajmują się dwie firmy z siedzibą w Belgii
i Hiszpanii.
Animal
Panda Whitening Mask
Pierwsza
maska w płachcie ma wizerunek pandy. Jest to maska rozjaśniająca
„do ogólnej poprawy kondycji skóry” (jak informuje opakowanie).
Produkt przeznaczony jest do każdego rodzaju skóry. Przede
wszystkim ma ona jednak pomagać cerze poszarzałej, zmęczonej i
posiadającej przebarwienia. Maska zawiera wodę kokosową, która ma
działanie nawilżające, a przy tym zapobiega wysuszeniu skóry.
Ekstrakt z korzenia i łodygi morwy stosowany jest do rozjaśnienia
cery oraz ma zbawienny wpływ na problemy skórne i wypryski. Wyciąg
z kory morwy ma z kolei zapobiegać pigmentacji powodowanej przez
melaninę w organizmie. W składzie dopatrzeć można się również
ekstraktu z żurawiny i niancynamidu (pochodna wit. B), które także
znane są z rozjaśniających właściwości. Ten ostatni również
ma działanie przeciwzapalne.
Po
wyjęciu maski z opakowania od razu zwraca się uwagę na samą
grubość płachty. Jest ona zdecydowanie grubsza od innych produktów
tego typu, jakich miałam okazję używać. Cała seria stworzona
jest z podwójnego splotu celulozowego, co jest dla niej
charakterystyczne i wyróżnia na rynku kosmetycznym. Wszystko to po
to, by płachta zatrzymała jak najwięcej esencji. Faktycznie ilość
esencji, która znajduje się bezpośrednio na masce jak i w
opakowaniu jest ogromna. Dostrzec możecie to na zdjęciu ze
słoiczkiem, do którego przelałam esencję z opakowania.
W
przypadku tej maski wyczuć można bardzo specyficzny i nieco
drażniący zapach. Niestety wszystkie maski tej marki są
perfumowane, a mnie zdecydowanie to od nich odrzuca. Do nałożenia
tego kosmetyku przykładałam się dwukrotnie. Płachty nie są zbyt
dużych rozmiarów i mają małe otwory, przez co czułam, że
nachodzi ona miejscami na oczy czy usta. Bardzo dużo zbędnego
materiału znajdowało się na brodzie, przy czym w obu przypadkach
maska nie do końca ściśle przylegała i nie trzymała się dobrze
mojej twarzy.
Po
pierwszym kontakcie z tą maską mój organizm zareagował tak, jak
jeszcze nigdy na żaden kosmetyk. Zaczęłam płakać! Nakładając
płachtę za pierwszym podejściem, ciągle czułam ten dziwny
zapach, a że maska ma małe otwory, a ja wrażliwe oczy, to zaczęły
mi one maksymalnie łzawic, niczym przy krojeniu cebuli. Musiałam
odczekać kilka minut, by doszły one do siebie. Naturalnie domyślam
się, że maska przy drugim nałożeniu nie przyniosła
stuprocentowych efektów, lecz nie byłam w stanie trzymać jej na
twarzy i jednocześnie płakać. Za drugim razem było już nieco
lepiej. Moje oczy przyzwyczaiły się trochę do ulatniającego się
zapachu i wytrzymałam w niej około 10 minut. Według wskazań
producenta maski nie powinno się trzymać dłużej niż 20 minut.
Podczas całego „relaksu” z tą maską na twarzy powstrzymywałam
łzy i chęć ściągnięcia jej z powodu pieczenia, które pojawiło
się w okolicy ust.
Z
ulgą ściągnęłam maskę i mogłam podziwiać efekty. Faktycznie
lekko widoczne było rozjaśnienie twarzy i pozbycie się drobnych
przebarwień, lecz daleko było jej do rewelacyjnego rezultatu.
Powiedziałabym nawet, że był on słaby jak na cenę i tak ogromne
zachwalanie koreańskich masek (ktoś wykonał niezły marketing?). Z
czystym sercem mogłabym podać nazwy kilkunastu maseczek w cenie nie
przekraczających 1 fr, które także powodują tak mało zauważalne
efekty, przy czym są przyjemniejsze w użyciu.
Animal
Otter Aqua Mask
Do
wykonania drugiej z masek zbierałam się bardzo długo. Panda jakoś
mnie zniechęciła do sięgnięcia po drugi rodzaj. No i nie chciałam
znowu doprowadzać się do płaczu. W końcu z dystansem otworzyłam
drugie opakowanie, w którym znalazła się płachta z wizerunkiem
wydry. Jest to maseczka nawilżająca, która najlepiej sprawdzi się
przy skórze suchej i odwodnionej. Również w tym przypadku mamy do
czynienia ze znajdującą się wysoko w składzie wodą kokosową.
Dodatkowo płachta nasączona jest takimi składnikami jak np.
ekstrakt z kasztanowca, który ma działanie uszczelniające pory i
dobrze sprawdza się w przypadku rozszerzonych porów czy trehalozę,
która ma silne właściwości nawilżające. Jednym ze składników
jest również kwas hialuronowy. Efekt, który powinno się uzyskać
z pomocą tej maski to maksymalne nawilżenie skóry twarzy oraz
przywrócenie jej optymalnej równowagi.
Pod
wieloma względami obie maski są do siebie bardzo podobne. Również
w tym przypadku płachta jest gruba i zawiera ogromną ilość
esencji. Także tutaj mamy do czynienia z bardzo silnym,
kwiatowym zapachem. Co prawda ten nie wywołał u mnie łzawienia,
ale był zdecydowanie zbyt intensywny jak na maskę. Co do samych
właściwości fizycznych to miałam identyczne odczucia jak za
pierwszym razem: mały rozstaw otworów i zbyt małe przyleganie do
twarzy. Tę maskę udało mi się przetrzymać przez zalecane 20
minut. Po zdjęciu okazało się, że moja twarz wchłonęła większą
część esencji, a pozostałą resztkę wmasowałam.
Przyznam
szczerze, że efekt pozostawiony przez nawilżającą maskę był
bardzo podobny do wcześniejszego. Zauważyłam lekkie rozjaśnienie
twarzy, ale nie mogę powiedzieć, by była ona jakoś nadmiernie
nawilżona. Ot zwykła maseczka, która pozostawia dość nikły
rezultat.
Po
zużyciu obu mask tej marki nie mam ochoty do nich powracać. Cena
jednej maski wynosi w Szwajcarii 5 franków. Niestety w moim odczuciu
efekty nie są warte takiej kwoty. Istnieje wiele tańszych
odpowiedników, które często pozostawiają lepszy i bardziej
zauważalny rezultat (a przy tym nie doprowadzają do płaczu). Za
cenę jednej takiej płachty wolałabym stokrotnie kupić 5 masek
Schaebens bądź Balea i byłabym na pewno bardziej zadowolona. Nie
twierdzę, że same płachty nie mają w sobie czegoś uroczego, ale
nie może być to główny wyznacznik wystawienia jakiemukolwiek
produktowi pozytywnej oceny. Warto też wspomnieć, że poza całą
gamą wyjątkowych składników, którymi reklamowane są maski tej
marki, wysoko w składzie znajdują się również: gliceryna,
alkohol i wspomniane wcześniej perfumy. Po użyciu dwóch produktów
nie będę naturalnie skreślać wszystkich koreańskich firm, ale do
uroczych mask z nadrukami będę podchodzić już nieco mniej
entuzjastycznie.
A
czy Wy miałyście do czynienia z maskami w formie zwierząt? A może
używałyście tych konkretnych masek? Jakie są Wasze wrażenia po
ich użyciu?
Ostatnio je widzialam i tak sie zastanawialam nad zakupem, ale widze ze chyba najpierw wykorzystam swoje zbiory a potem zobaczymy moze na cos wpadne ;)
OdpowiedzUsuńCałe szczęście na nie nie trafiłam, bo bym się wkurzyła, gdyby wywołały łzawienie :P
OdpowiedzUsuńOj nie kupię i nie będę testowala. Nie lubię jak mi lzawią oczy :)
OdpowiedzUsuńMieszkałam w Seulu przez pół roku, więc kilka koreańskich maseczek próbowałam. Przyznam szczerze maska, a maska to różnica. Skład i marka robią różnicę. Osobiście polecam maseczki w płachcie z Innisfree lub Tony Moly teee dopiero działają cuda warte ceny ;)
OdpowiedzUsuńcałe szczęście ich nie miałam;)
OdpowiedzUsuńChyba się nie skuszę ;)
OdpowiedzUsuńA tak bardzo chciałam wypróbować smoka... Co prawda dla samej zabawy z wizerunkiem na płachcie, ale teraz sobie daruję. Tym bardziej, że w Polsce te maseczki potrafią kosztować nawet i 2 dychy... Porażka =)
OdpowiedzUsuńE...to ja jednak pozostanę przy swoich ulubionych maseczkach...
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie z nad filiżanki kawy:)
Miałam inne maski innej firmy ale też korean cosmetics że tak powiem i też za duża, a za małe otwory i przy jednej płakałam ;)
OdpowiedzUsuńNie miałam okazji takich używać i to chyba dobrze. Nie wszystko co koreańskie jest dobre niestety.
OdpowiedzUsuńNie używam takich masek ;)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię koreańskie maseczki
OdpowiedzUsuńNa twarzy wyglądają świetnie. Szkoda tylko, że potem nie jest już tak ciekawie :/
OdpowiedzUsuńnie zachęcają mnie do siebie. Używałam jednej na razie (bąbelkowej) i była świetna, jeśli chodzi o tego typu maski :)
OdpowiedzUsuńbardzo trafne testy !
OdpowiedzUsuńtakich pomysłów mi trzeba było !
OdpowiedzUsuńale super tutaj jest polecam !
OdpowiedzUsuńciekawy blog fajne inspiracje
OdpowiedzUsuń