Pierwsze
dni życia w nowym kraju to zazwyczaj nauka na błędach. Zwłaszcza
jeśli nie zna się dokładnie kultury i zwyczajów. W moim przypadku
nie było inaczej. Wyniosłam z tego jedną bardzo ważną lekcję:
„Nie chorować w Szwajcarii“.
Zacznijmy
od dość istotnego faktu, że w Szwajcarii nie od razu dostaje się
pozwolenie na pobyt. Tuż po przyjechaniu zgłosiłam się oczywiście
do gminy, w której mieszkaliśmy. Usłyszałam tam, że przez 3
miesiące od dnia przyjazdu mogę przebywać w kraju jako turystka.
Nikt nawet nie zapisał mojego imienia, daty – niczego, więc
równie dobrze mogłam przyjść znowu za miesiąc i twierdzić, że
dopiero co przyjechałam. Byłam więc turystką, która z powodu
braku pozwolenia ma nijakie szanse na znalezienie pracy, ale to
opowieść na zupełnie inny wpis.
W
takich oto okolicznościach przyszło mi zmagać się z paskudnym
zapaleniem ucha. Był jednak jeden problem: byłam turystką
nieubezpieczoną w Szwajcarii i nie mogłam iść do żadnego
lekarza. Chodziłam z potwornym bólem przez tydzień, po którym
czułam, jakby ktoś przewiercał mi się przez ucho i trzeba było
działać. Przed
wyjazdem ubezpieczyłam się w PZU (było to ubezpieczenie zdrowotne
podczas wyjazdu za granicę). Wraz z mężem stwierdziliśmy, że najlepszym wyjściem
będzie skontaktowanie się z infolinią i wyjaśnienie, jak w naszej
sytuacji będą wyglądać procedury. Usłyszeliśmy, że mogę
naturalnie iść do lekarza, a oni zwrócą mi część poniesionych
kosztów leczenia.
Zaczęliśmy
zatem poszukiwanie najbliższego lekarza-laryngologa w okolicy.
Zadzwoniliśmy do kilku znalezionych numerów, by umówić się na
wizytę, jednak po opisie naszej sytuacji wszędzie słyszeliśmy
odmowną odpowiedź. Nikt nie chciał mnie przyjąć! Jeden z lekarzy
poradził nam, że możemy postąpić na dwa sposoby: punkt 1 –
pójść do lekarza rodzinnego; punkt drugi – udać się do
szpitala. Punkt 1 odpadał natychmiast: przecież nie byłam
ubezpieczona, więc nie miałam także lekarza rodzinnego. Pozostawał
szpital.
Nie
mając innego wyjścia, pojechaliśmy do najbliższego szpitala,
który i tak znajdował się 35 km od naszego miejsca zamieszkania.
Stanęliśmy przy okienku i po raz kolejny w tym dniu wyjaśniliśmy
moją sytuację. Pani spojrzała na mnie z politowaniem i powiedziała
nam, że owszem zostanę przyjęta, ale najpierw muszę wpłacić
kaucję w wysokości 1000 franków. Nogi się pode mną ugięły.
Przypomnijmy, że nie pracowałam jeszcze wtedy, więc nas oboje
utrzymywał mąż. Była to zatem spora kwota, którą w dodatku nie
wiadomo było, czy otrzymamy z powrotem.
Artur
zostawił mnie w poczekalni, a sam pojechał wypłacić pieniądze z
bankomatu. Wrócił po 20 minutach i dopiero po zobaczeniu przez
panią pieniędzy mogliśmy zabrać się za wypełnianie formularzy.
Oczywiście biurokracja obecna jest wszędzie i niezależnie od stanu
zdrowia! Dalej miało miejsce tylko czekanie. Mówi się, że to w
Polsce trzeba się naczekać na lekarza, ale mi wydaje się, że
wszędzie tak jest. Moje czekanie trwało godzinę, podczas której
myślałam, że to ucho mi odpadnie. W końcu wywołano moje nazwisko
i zabrano na salę, gdzie czekały łóżka z parawanami. Czułam się
niczym pacjent z „Chirurgów” - tak bardzo podobny obraz zastałam
w środku. Kazano mi usiąść i czekać na lekarza, co trwało
kolejne pół godziny (Wspominałam już, że ta wizyta kosztowała
mnie 1000 fr.?).
W
końcu zjawił się lekarz, a nawet dwóch. Poświecili mi
światełkiem w kierunku ucha i coś pomamrotali. Zadali parę pytań
i wyszli. W późniejszym czasie dowiedzieliśmy się, ze nie byli to
nawet laryngolodzy, a chirurdzy! W dodatku nie mieli oni zielonego
pojęcia, co mi dolega. Po powrocie poinformowali mnie, że nie mogą
mi pomóc, a jedyne, co mogą zrobić to na ich odpowiedzialność
umówić mnie na wizytę u laryngologa, który będzie na mnie czekać
jutro.
Ile
myśli kłębiło się wtedy w mojej głowie. Jeszcze jeden dzień z
tak silnym bólem? Zaraz! To nagle mogę pójść do zwykłego
laryngologa? To kompletnie nie trzymało się kupy! Cóż mogłam
powiedzieć... Oczywiście zgodziłam się na wizytę w dniu
następnym, po czym przeżyłam kolejny mini-zawał. Jeden z lekarzy
pożegnał mnie bowiem zdaniem, że rachunek za szpital przyjdzie
pocztą. Chwila! MOMENT! Czy to nie ja zapłaciłam przed godziną
1000 franków?! Jak się później okazało, najgorsze scenariusze
ziszczają się w najmniej oczekiwanym momencie. Kaucja 1000 fr.
okazała się być bezzwrotna, a miesiąc później przyszedł mój
pierwszy rachunek za konsultację medyczną.
Wtedy
po raz pierwszy zapoznałam się z systemem płacenia za każde 5
minut podczas wizyty u lekarza. Każde 5 minut siedzenia na łóżku
szpitalnym, a nawet czas oczekiwania na lekarzy było wliczone w
rachunek! Ogólny koszt zamknął się wtedy w okolicy 250 franków.
Sam pobyt w szpitalu kosztował mnie już 1250 fr, a żadna pomoc nie
została mi udzielona.
Następnego
dnia stawiłam się na omówioną wizytę. Lekarz-laryngolog
wysłuchał ze zdumieniem tej historii i stwierdził nawet, że on od
razu by mnie przyjął (No tak. Każdy mądry po szkodzie). Ta wizyta
nie trwała długo (wydłużono ją dodatkowo obowiązkowym – niby
– badaniem słuchu). Dostałam lekarstwa i kolejny rachunek. Ten
krótki pobyt kosztował mnie ponad 260 fr. Lekarz był jednak na
tyle miły, że wypełnił papiery w taki sposób, by ubezpieczalnia
nie miała żadnych wątpliwości, że należy mi się zwrot.
Po
zebraniu wszystkich rachunków za leczenie i recepty musiałam
skontaktować się z biurem PZU w Polsce. Byłam święcie
przekonana, że nigdy w życiu nie zostanie zwrócona mi tak duża
kwota. Naturalnie po raz kolejny musieliśmy uporać się z
biurokracją, zapewniać, że kontaktowaliśmy się z nimi wcześniej
i okazać każdy papierek otrzymany od lekarza i w szpitalu. Jak
skończyła się ta historia? Dla nas dość szczęśliwie. Firma
zwróciła nam w całości rachunek za laryngologa. Ze szpitalnej
wizyty otrzymaliśmy z kolei około 850 franków zwrotu. W
ostatecznym rozrachunku moje zapalenie ucha kosztowało mnie 400 fr.
wraz z lekarstwami i dało mi lekcję na całe życie. Lepiej
naprawdę nie chorować w Szwajcarii! A tak całkiem serio: z
własnego doświadczenia mogę Wam tylko poradzić, byście zawsze
ubezpieczali się na wyjazdy – zwłaszcza zagraniczne, bo nigdy nie
wiadomo, co może się wydarzyć. Ja od tamtej pory przed każdą
podróżą kontaktuje się z ubezpieczalnią i dowiaduję się, co
konkretnie obejmuje moje ubezpieczenie podczas wyjazdu do danego
kraju.
A
Wam zdarzyło się kiedyś korzystać ze służby zdrowia za granicą?
Oj znam ten bol kochana, dobrze ze z czasem wszystkiego sie dowiadujemy hihihi :D
OdpowiedzUsuńCzłowiek uczy się na błędach.
UsuńNa całe szczęście nie. Ale w Bułgarii musiałam kupować krople żołądkowe w aptece dla męża, a chwilę potem i ja ich potrzebowałam...
OdpowiedzUsuńNajgorsze to chorować podczas wakacji :/
UsuńKorzystałam w Azji na Tajwanie, coś mnie ugryzło i nieciekawie to wyglądało ;o poszłam do lekarza z ubezpieczenia dla podróżujących Euro26, gdzie wszystko miałam za darmo, konsultacje, badania i leki. Polecam ;)
OdpowiedzUsuńZdrowia życzę dużo ! ;*
Przydatna informacja :)
Usuńlekarze to debile, naprawdę. Nie znam się - będę sprawiał takie wrażenie, jakbym się znał, to może sobie pójdzie (pacjent oczywiście) ...
OdpowiedzUsuńNiestety wielokrotnie chcą być nieomylni (a raczej uchodzić za takich).
Usuńbolesna wizyta, z drugiej strony w każdym kraju opieka zdrowotna wygląda inaczej, fajnie, ze zakończyła się prawie happy endem:)
OdpowiedzUsuńZawsze musi być ten pierwszy raz ;) Po latach człowiek jest już o wiele mądrzejszy i wie zdecydowanie więcej.
UsuńKwestia płatności nie podlega dyskusji, dlatego konieczne jest dobre ubezpieczenie. Jednak niekompetentna pomoc pierwszego dnia (z bólem ucha) doprowadziła by mnie do szału i spowodowała zaskarżenie i reklamację - płacę więc wymagam.
OdpowiedzUsuńNastępnym razem kup w drogerii olejek eukaliptusowy i kroplę lub dwie do ucha :)
PurpurowyKsiezyc
Wiesz, calkiem szczerze to ja bylam niezle spanikowana cala ta sytuacja i nieco przeslanialo mi to logiczne myslenie. Ale po wszystkim zniesmaczyl mnie wlasnie fakt pobierania az tak wysokiej platnosci od turysty. Co w sytuacji, gdy ktos umieralby pod drzwiami szpitala i nie mialby 1000 fr na kaucje. W koncu wiekszosc ludzi nie wybiera sie z tak duza suma na wakacje. Z nami nie chciano rozmawiac przed zobaczeniem pieniedzy... To jest straszne.
UsuńCo się nacierpiałaś masakra
OdpowiedzUsuńNaprawdę niemiło to wspominam :P
UsuńPaskudna historia z bardzo wymownym morałem...zapamiętam;)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie z nad filiżanki kawy:)
Lepiej zabezpieczać się przed takimi sytuacjami.
UsuńDobrze, że jednak większość kwoty została Ci zwrócona. Muszę sobie jeszcze sprawdzić kurs franka :P
OdpowiedzUsuńO tyle szczesliwie dla mnie, ze ostatecznie kosztowalo mnie to mniej wiecej tyle, co wizyta u lekarza (bez feralnego szpitala) ze szwajcarskim ubezpieczeniem.
UsuńSzwajcaria to strasznie drogi kraj. Mój mąż choć ubezpieczony musiał zapłacić ok 300 euro
OdpowiedzUsuńNiestety tak trzeba sie ubezpieczać.
OdpowiedzUsuńDobrze, że zwrócili większość. Moi rodzice też jak wyżedżają to się dodatkowo ubezpieczają - nigdy nic nie wiadomo.
W sumie to nigdzie nie opłaca się chorować, nawet w Polsce ;) Dobrze, że sporą część tej kosmicznej kwoty Wam zwrócono :)
OdpowiedzUsuńCałe szczęście, że Ci zwrócili :)
OdpowiedzUsuńSandicious
Niestety też miałam podobne historie zagranicą. :/
OdpowiedzUsuńciekawy blog fajne inspiracje
OdpowiedzUsuńsuper blog i propozycje !
OdpowiedzUsuńMnie sie podoba oby tak dalej !
OdpowiedzUsuńjeden z lepszych blogów w polsce
OdpowiedzUsuńwspaniałości! będę odwiedzał częsciej
OdpowiedzUsuńŚwietna sprawa. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń