Do
napisania tego postu zbieram się już tak długo, że aż wstyd się
przyznać. Cały czas staje mi coś na drodze. Tym razem jednak się
zaparłam i postanowiłam doprowadzić sprawę do końca. W moje ręce
trafiły bowiem maski w płachcie od Neutrogeny i z nieprzekłamaną
przyjemnością postaram się je dla Was krótko zrecenzować.
Czy
warto je kupić?
O
marce
Neutrogena
to marka kosmetyków pielęgnacyjnych, której historia rozpoczęła
się w roku 1930. Wtedy to Emanuel „Manny” Stolaroff założył
firmę kosmetyczną „Natone” w Los Angeles. Początkowo
dostarczała ona kosmetyki do salonów piękności, a same produkty
były kierowane do znanych gwiazd filmowych. W swej ofercie mieli oni
takie luksusowe specyfiki jak rzęsy z prawdziwymi diamentami, a
nawet futrem. Po około 10 latach od założenia firma podjęła
decyzję o wejściu na rynek detaliczny. Pierwszym kosmetykiem marki
było importowane do Stanów Zjednoczonych mydło o naturalnym pH
skóry. Prawdziwym przełomem było powstanie tzw. formuły
norweskiej – receptury, która pomagała w walce z surowymi
warunkami klimatycznymi. Obecnie Neutrogena specjalizuje się w
tworzeniu kosmetyków, które przeznaczone są do regeneracji i
pielęgnacji najbardziej wymagających części ciała.
Moja
paczka
Przy
współpracy z Gofeminin otrzymałam do przetestowania paczkę, w
której znalazły się 4 hydrożelowe maski w płachcie. Dodatkiem
był również mały słoiczek z z tradycyjną wersją nawilżającej
maski, której jednak nie opiszę w dzisiejszym teście. Produkty te
to nowość na rynku kosmetycznym.
Formuła
Najnowsze
maski od Neutrogeny mają bardzo ciekawą formę. Każda z nich
składa się z dwóch części: jedna obejmuje czoło i policzki,
druga okolicę ust i brodę. W całości stworzone zostały one z
hydrożelu, co powoduje, że płachta świetnie przylega do twarzy,
idealnie dopasowuje się do jej kształtu, a przy tym można ją
dowolnie korygować. Jednym słowem czułam się, jak gdybym miała
na sobie drugą warstwę skóry. Według zapewnień producenta
zastosowanie takiej maski odpowiada 30-krotnemu użyciu serum. Maski
powinno pozostawiać się na twarzy przez okres 15 minut, a pozostałe
resztki wmasować w skórę twarzy i dekoltu.
Illuminating
Boost
Moja
przygoda z najnowszymi produktami Neutrogeny rozpoczęła się od
różowej maski z witaminą B3. Już po otwarciu opakowania wyczuć
można było bardzo kwiatowy i przyjemny zapach, który utrzymywał
się bardzo długo na twarzy, nawet po jej zdjęciu. Maska
gwarantowała chłodzące uczucie przez cały czas jej noszenia. Po jej ściągnięciu na twarzy nie pozostało mi zbyt wiele esencji,
lecz drobne ślady z łatwością wtarłam w cerę. Szybko się one
również wchłonęły. Efekt był bardzo zadowalający: skóra była
promienista i pełna blasku. W dotyku była ona przyjemna i miękka.
Widać było także, że zyskała sporą dawkę odżywienia. Początek
okazał się być wyjątkowo udany!
Ageless
Boost
Następnie
sięgnęłam po fioletową maseczkę, która zagwarantować miała
gładką, młodziej wyglądającą skórę. Produkt ten zawiera
składnik o nazwie adenozyna, który spotkać można zwłaszcza w
droższych kosmetykach o działaniu przeciwzmarszczkowym. Ta wersja
miała również bardzo kwiatowy, a jednocześnie orzeźwiający
zapach. Wraz z nałożeniem maski od razu czuć było przeszywający
chłód, który w połączeniu z ciepłą skórą twarzy w upalny
dzień, spowodował wręcz mały szok termiczny. Po ściągnięciu
żelowej płachty z twarzy ponownie zostało mi na niej niewiele
esencji. Efekt w tym przypadku był jednak nieco gorszy od
wcześniejszej maski (być może po prostu nie była ona dostosowana
do moich potrzeb). Cera była miękka w dotyku i wyglądała
przyzwoicie, lecz nie zauważyłam w tym przypadku żadnych
rewelacji.
Pure
Boost
Zdecydowanie
najlepiej wspominam maskę oczyszczającą w zielonym opakowaniu,
która stworzona została w 100% z serum detoksykującego. Sam zapach
maski był nieco roślinny, lecz bardzo delikatny. W składzie
znajduje się z kolei ekstrakt z alg. Maski użyłam dokładnie w
momencie, gdy moja skóra wolała o pomoc i nastąpił na niej
ogromny wysyp niedoskonałości. Po nałożeniu płachty czułam
lekkie szczypanie w miejscach, gdzie miałam na twarzy wypryski.
Maskę przetrzymałam nawet dłużej niż powinnam, bo 30 minut, ale
po tym czasie przeżyłam bardzo pozytywny szok. Widziałam ogromną
poprawę wyglądu niedoskonałości, które naturalnie nie zniknęły,
lecz zdecydowanie zmniejszyły swe rozmiary i widoczność. Stały
się mniejsze i mniej bolesne. Podobał mi się również matowy
efekt, jaki maska wywołała na skórze. Ważne było dla mnie także
to, że nie spowodowała przesuszenia. Jak dla mnie najlepsza maska
Neutrogeny!
Hydro Boost
Ostatnią z masek była intensywnie nawilżająca płachta w kolorze niebieskim. Formuła kosmetyku wzbogacona jest o kwas hialuronowy. Ponownie miałam tu do czynienia z nienachalnym, kwiatowym zapachem. Z oceną tej maski mam największe trudności, gdyż posiadając tłustą cerę, praktycznie nie zdarza mi się mieć większych problemów z przesuszeniem jej. Takie maski zazwyczaj nie wywołują u mnie zachwycających efektów, a jedynie dobre. I tak było również w tym przypadku. Faktem jest jednak, że po ściągnięciu płachty na twarzy zostało mi najwięcej esencji, a podczas jej noszenia czułam dość dotkliwe szczypanie w okolicy nosa. W efekcie końcowym nie spowodowała ona jednak żadnych podrażnień, a twarz wyglądała dobrze.
Podsumowanie
Żelowe maski od Neutrogeny uważam za świetną alternatywę dla tradycyjnych masek w płachcie. Są one zdecydowanie łatwiejsze i szybsze w nałożeniu, a przy tym można je dokładnie dopasować do kształtu różnych twarzy i mieć pewność, że się nie zsunie. Działanie również ocenić mogę jako bardzo dobre, a same produkty mogę śmiało polecić. Bez wątpienia moim ulubieńcem stała się zielona wersja o oczyszczających właściwościach, po którą chętnie sięgnę ponownie. Na drugim miejscu postawiłabym maskę różową. Dwie pozostałe nie były złe, lecz niedopasowane do potrzeb mojej skóry Nie oznacza to jednak, że nie sprawdzą się one u Was.
Czy miałyście już kontakt z tymi maskami? Jakie były Wasze wrażenia? Czy chciałybyście je wypróbować?
Jestem bardzo ciekawa tych żelowych masek.
OdpowiedzUsuńSa godne uwagi :)
UsuńNie miałam jeszcze maski żelowej :D
OdpowiedzUsuńO koniecznie musze sie nimi zainteresowac :D
OdpowiedzUsuńBardzo lubię maseczki w płachcie , ale tych jeszcze nie testowałam ;*
OdpowiedzUsuńhttps://xthy.blogspot.com/
Nie miałam ich sama chętnie wypróbuję tą oczyszczająca :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńNeutrogena widzę, że się rozwija :D
OdpowiedzUsuńNigdy nie słyszałam o żelowych maskach. Myślałam, że te w płachcie są już rewelacyjne, jeżeli chodzi o nakładanie i używanie. Muszę je wypróbować.
OdpowiedzUsuńW nakładaniu żelowe maski są w 100% lepsze :D
UsuńZ przyjemnością bym je wypróbowała! Takiej hydrożelowej jeszcze nie widziałam u nas...
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy:)
Pure boost to taka dla mnie, jakoś przezyję rośliny zapach, a te dwie pierwsze właśnie zapachowo mogą być dla mnie za mocne ;) ciekawe kiedy do nas trafią te nowości :)
OdpowiedzUsuńPierwszy raz je widzę, chętnie wypróbuję :)
OdpowiedzUsuńMój blog - www.testacja.pl
Na pewno, gdy tylko je przyuważę w jakieś drogerii, z wielką chęcią po nie sięgnę i wypróbuję, bo zapowiadają się naprawdę ciekawie ;)
OdpowiedzUsuńU mnie juz sa w sklepach. Mam nadzieje, ze do Polski rowniez szybko trafia :)
Usuńlubię takie maseczki ♥
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że nie używałam ich masek jeszcze, ale myślę, że z tą różową pewnie bym się polubiła :D
OdpowiedzUsuńWszystko przede mną :)
Chciałabym przetestowac ;)
OdpowiedzUsuńPróbuję się przekonać do takich masek (w płachtach, itp.), ale jakoś ciągle pozostaję przy takich, które się rozprowadza i zmywa wodą. Chyba siła przyzwyczajenia.
OdpowiedzUsuńNie widziałam ich jeszcze w żadnych sklepach :O Uwielbiam serię Hydro Boost dlatego myślę, że ta maseczka sprawdziłaby się u mnie bardzo dobrze! Muszę poszperać w internecie i je zamówić. Na pewno spróbuję także wersji oczyszczającej :)
OdpowiedzUsuńhttp://simple-beauty.pl
mega pomysłowe :)
OdpowiedzUsuńświetnie to wyszło polecam !
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze sprawdzają się te maski u mnie. Dziękuje za polecenie :)
OdpowiedzUsuń