Ci, którzy zaglądają
systematycznie na bloga, wiedzą, że w ostatnim czasie testowałam
markę Balea. W ramach wyjaśnienia dla nowych czytelników: w
grudniu zakupiłam kalendarz adwentowy z produktami wspomnianej marki
i postanowiłam wykorzystać to do stworzenia dzisiejszego postu. Z
produktami Balea miałam styczność bardzo dawno temu. Wtedy to ich
kosmetyki zupełnie do mnie nie przemówiły, głównie ze względu
na bardzo słabą wydajność. Od czasu do czasu ich żeli pod
prysznic używał jedynie mój ukochany. Będąc w posiadaniu całego
przekroju produktów, miałam możliwość dokładnie się im
przyjrzeć, a o moich wrażeniach przeczytacie już za moment.
O marce Balea
Niemiecką markę Balea
kupić można w drogeriach DM, gdzie zaopatrzyć można się produkty
pielęgnacyjne do praktycznie każdej części ciała. Wybór jest
spory: ponad 450 różnych kosmetyków uśmiecha się z drogeryjnych
półek. Marka jest w sprzedaży od 1995 roku, a w Polsce porównywana
jest z rossmannowską Isaną. Jak wyczytać można na stronie,
opisującej ową markę, Balea oferuje produkty najwyższej jakości
za niską cenę, dzięki czemu zdobyła grono stałych klientów w
Niemczech. Marka Balea jest coraz częściej doceniana za granicą.
Przekrój produktów
Asortyment z logo marki
Balea jest naprawdę imponujący. Wystarczy wejść do drogerii DM
bądź na ich stronę internetową, by zorientować się, że można
tam kupić produkty do wszystkiego i dla każdego rodzaju skóry. W
dodatku ceny większości kosmetyków nie przekraczają 2 – 3 euro.
Wśród produktów marki Balea znajdują się: produkty do
pielęgnacji włosów, demakijażu, pielęgnacji twarzy oraz ciała,
dłoni i stóp, produkty, chroniące przed promieniami słonecznymi,
przybory i akcesoria do depilacji, a także produkty dla dzieci.
Najbardziej znanymi i lubianymi kosmetykami są żele pod prysznic.
Przejdźmy do testowanych
przeze mnie produktów Balea!
Żele pod prysznic
-> Sternenschweif – niedostępny w sprzedaży
-> Vanille & Cocos –
cena za 300 ml - 0,55 euro
Pamiętając moje
doświadczenia z Balea, bardzo ostrożnie podeszłam do tych
produktów. Najwięcej zastrzeżeń miałam właśnie do żeli pod
prysznic i ich wydajności. Duża butelka starczała mi w najlepszym
wypadku na tydzień, a tu takie maleństwa. Już na początku
spodziewałam się porażki, ale zostałam miło zaskoczona.
Buteleczki zawierające 50 ml produktu starczyły mi na kilka dni
używania, a przy tym dobrze się pieniły. Balea jest znana z
pięknych i intensywnych zapachów swoich żeli co jest niebywałą
zaletą tych produktów. Wersja Sternenschweif była edycją
limitowaną, która pojawiła się w okresie świątecznym, jednak
jej zapach nie przypominał mi Świąt. O wiele więcej w niej nut
kwiatowych. Wanilia w połączeniu z kokosem to moje połączenie
zapachowe. Obłędny aromat powodował, że aż chciało się
przebywać dłużej pod prysznicem. Używając tych produktów,
przekonałam się do ponownego kupienia żeli Balea. Wersja Vanille &
Cocos również z pewnością zagości ponownie w mojej łazience.
Szampony
-> Szampon na każdy dzień
Sternenschweif – niedostępny w sprzedaży
-> Intensywnie pielęgnujący
szampon Vanille & Mandelöl – cena za 300 ml - 0,50 euro
Pierwszy z wymienionych
szamponów pochodzi również z limitowanej edycji i sprawdził się
u mnie całkiem średnio. Co prawda domywał włosy, ale poza tym nic
ciekawego nie robił. Obawiam się także, że przy dłuższym
stosowaniu mogłabym od niego nabawić się łupieżu, więc raczej
nie jest to produkt dla mnie. Nieziemsko pachnący szampon z wanilią
i olejkiem migdałowym wywołał u mnie efekt „Wow”. Buteleczka
starczyła na 4 umycia włosów. Po umyciu włosy były nie tylko
świeże, ale też ładnie się układały, a w dotyku były miękkie
niczym po nałożeniu odżywki. Zapach również utrzymywał się
długo na włosach, co nie uszło uwadze mojego narzeczonego, który
słał mi wtedy mnóstwo komplementów. Chętnie kupiłabym drugi z
szamponów w pełnowymiarowym opakowaniu.
Zestaw Repair & Care
-> Szampon i odżywka do
włosów suchych i łamliwych – cena - 1,35 euro za szt.
Produkty tej serii
zupełnie się u mnie nie sprawdziły i będę je omijać szerokim
łukiem. Mają bardzo charakterystyczny, drażniący zapach, który
przypominał najtańszą farbę do włosów z czasów PRL. Po
zastosowaniu żadnego z tych produktów nie byłam zadowolona.
Szampon niezbyt dobrze domywał włosy. Wyglądały one na
przetłuszczone już po kilku godzinach. Odżywka zamiast pomagać i
pielęgnować włosy pozostawiała je zupełnie oklapnięte i proste
jak druty. W dodatku w dotyku były one nieprzyjemne, jak gdyby
opryskane zostały dużą ilością lakieru do włosów.
Żel do mycia twarzy
-> Intensywna kuracja 1-minutowa – cena za 20 ml - 0,85 euro
-> Ekspresowa kuracja Oil Repair – cena za 20 ml - 0,85 euro
Kremy do rąk
-> Ekspresowa kuracja Oil Repair – cena za 20 ml - 0,85 euro
Pierwsza z kuracji z tej
samej serii co powyższy zestaw ponownie nie spełniła moich
oczekiwań. Efekty porównać można było z wcześniej wspomnianą
odżywką. Moje włosy wyglądały wręcz gorzej niż zazwyczaj.
Kuracja z olejkami dała o niebo lepsze efekty. Produkt o kremowej
konsystencji i kokosowym zapachu nie za dobrze rozprowadzał się na
włosach, jednak po jego spłukaniu widać było wyraźną poprawę
kondycji włosa. Włosy były nawilżone i odżywione, a także
uniesione u nasady. Zdecydowanie wrzucę jeszcze ten produkt do
koszyka.
Kremy do rąk
-> Sternenschweif – niedostępny w sprzedaży
-> Urea – cena za 100 ml - 0,95
euro
W kalendarzu adwentowym
znalazłam aż dwa kremy do rąk. Biorąc pod uwagę, że miałam
jeszcze jeden otwarty krem nie zdążyłam zużyć wszystkich, jednak
obu produktów używałam wielokrotnie i jestem w stanie już
wypowiedzieć się na ich temat. Oba produkty mają dość rzadką
konsystencję, która jednak szybko się wchłania i nie pozostawia
tłustej warstwy na dłoniach, co bardzo mi odpowiada. Krem o nazwie
Urea, który przeznaczony jest do bardzo suchych dłoni, faktycznie świetnie je nawilżał. Miał bardzo delikatny, ledwo wyczuwalny
zapach, a dłonie już po kilku sekundach od wsmarowania kremu były
zauważalnie miękkie i bardzo ładnie się prezentowały. Drugi z
kremów o znanym już zapachu był również dobry, jednak mając do
wyboru tę dwójkę, zdecydowałabym się na zakup Urei.
Produkty do pielęgnacji
ciała
-> Mleczko do ciała –
cena za 500 ml - 1,15 euro
-> Pielęgnujący żel po
goleniu – cena za 150 ml - 2,95 euro
Jeśli chodzi o
pielęgnację ciała, to lubię produkty lekkie i szybko wchłaniające
się. Mleczko od Balea jest zupełnym przeciwieństwem moich
oczekiwań. Konsystencja jest gęsta i tłusta. Produkt pozostawia
tłustą powłokę na skórze przez bardzo długi czas po aplikacji.
Ciężko jest go również wsmarować w ciało i w dodatku ma lekko
drażniący zapach. O wiele przyjemniej używało mi się żelu-kremu
po goleniu, którego lekka formuła już po sekundzie się
wchłaniała, pozostawiając nawilżoną skórę i delikatny zapach.
Produkt bardzo dobrze sprawdzał się do pielęgnacji podrażnionej
po goleniu skóry. Pomimo że jego cena jest wyraźnie wyższa od
mleczka, bez wahania wybrałabym drugi z kosmetyków jako podstawę w
pielęgnacji.
-> Masło do ciała
Sternenschweif – niedostępny w sprzedaży
To masełko przypominało
mi nieco masła z The Body Shop. Miało ono podobną, zbitą
konsystencję, która w połączeniu z ciepłem ciała pozwalała się
dobrze rozsmarować. Kosmetyk szybko się wchłaniał i odpowiednio
nawilżał skórę. W przypadku tego produktu zapach serii
Sternenschweif przeszkadzał mi najmniej. Był on zdecydowanie
delikatniejszy niż w przypadku pozostałych produktów.
Żel do mycia twarzy
-> Odświeżający żel do
mycia twarzy z lotosem – cena za 150 ml - 0,95 euro
Ten żel przeznaczony
jest do skóry normalnej i mieszanej, więc już na wstępnie nie
powinnam po niego sięgać. W składzie już na początku znajdują
się SLS-y, których większość osób unika. Produkt zawiera
ekstrakt z lotosu i bambusa oraz ... bardzo charakterystyczny zapach,
który kojarzył mi się z waflami ryżowymi. Użyłam tego żelu
kilka razy, jednak zauważyłam, że wysusza moją twarz. Bardzo
prawdopodobne, że przy częstszym stosowaniu wywołałby on więcej
problemów niż pożytku, dlatego nie powrócę już do niego.
-> Pomadka ochronna Intensiv
– cena - 0,65 euro
Widząc cenę tego
produktu, pomyślałam: „Czego chcieć więcej!”. W sztyfcie
znajduje się 4,8 g produktu do intensywnej pielęgnacji ust.
Kosmetyk zawiera masło shea oraz olejek arganowy. Świetnie nadaje
się do codziennej aplikacji i ma mleczno-kremowy zapach. Dobrze
radzi sobie z popękanymi ustami. Używałam tej pomadki na okrągło
przy minusowych temperaturach i fajnie zabezpieczała moje usta przed
mrozem. Na noc nakładałam często większą ilość produktu, a
następnego dnia cieszyłam się pięknie wyglądającymi ustami.
-> Perfumy Sternenschweif –
niedostępne w sprzedaży
Zapach określany przez
producentów jako białe kwiaty i jagody acai zupełnie nie przypadł
mi do gustu. Te perfumy są okropnie słodkie i mdłe. Zapachy są
oczywiście kwestią indywidualną i najtrudniej jest trafić w
odpowiednie perfumy, dlatego nie chcę zniechęcać nikogo do tego
produktu. Jednak wiele osób zaczęło się dusić, gdy miałam go na
sobie :P
-> Plastry oczyszczające na
noc, czoło i brodę – cena za opak. - 1,45 euro
Tych plastrów nie
znalazłam w kalendarzu adwentowym, ale postanowiłam dorzucić je do
testu, bo używam ich na okrągło i bardzo dobrze się one u mnie
sprawdzają. Nie zliczę nawet, ile opakowań tego produktu
przewinęło się przez moje ręce. W moim przypadku te plastry
dobrze oczyszczają problematyczną strefę T, a ich cena nie
jest przesadzona.
-> Maska do stóp – cena
za opak. - 0,65 euro
Po nieudanym pierwszy
kontakcie z maską do stóp innej marki (która, co ważne, była o
wiele droższa) podeszłam sceptycznie do tego produktu. Po
otworzeniu saszetki mój nos wyczuł bardzo specyficzną woń, która
nie każdemu może przypaść do gustu. Konsystencja tej maski była
bardzo gęsta i klejąca, ale w przypadku stóp nie jest to aż tak
nieprzyjemne. Ilość produktu w opakowaniu była wystarczająca, by
pokryć obie stopy grubą warstwą kosmetyku. Według zapewnień
producenta maska powinna po 15 minutach po części się wchłonąć,
jednak w moim przypadku tak się nie stało. Produktu nie dało się
wmasować, dlatego musiałam go usunąć ręcznikiem papierowym. Po
usunięciu maski ze stóp okazało się, że są one świetnie
nawilżone i super miękkie. Rzadko który produkt spowodował u mnie
taki efekt, dlatego z chęcią sięgnę po kolejne opakowanie.
Maseczki do twarzy
-> Maska w płachcie Aqua
Tuchmaske – cena za 1 szt. - 0, 95 euro
Ta nawilżająca maseczka
w płachcie zawiera między innymi ekstrakt z alg, który ma dać
twarzy odświeżającego kopniaka. Płachty mają to do siebie, że
często (przynajmniej w moim przypadku) są niezbyt dobrze wycięte.
Ta świetnie dopasowała się do mojej twarzy, a po nałożeniu
czułam przyjemne chłodzenie. Przez cały czas odczuwałam również
jej kwiatowy zapach, co było dodatkowym plusem w postaci
aromaterapii. Po 10 minutach ściągnęłam maseczkę i wtarłam jej
esencję w twarz. Spytacie o efekt? Był on bardzo zadowalający.
Faktycznie zauważyłam sporą dawkę nawilżenia skóry. Dodatkowo
maska wyrównała jej koloryt, a twarz była pięknie rozświetlona.
-> Maska peelingująca
Peel-Off Maske – cena za 2 szt. - 0,40 euro
-> Maska Totes Meer Maske –
cena za 2 szt. - 0,40 euro
Maseczka peelingująca z
ekstraktem z moreli totalnie mnie zachwyciła! Miała ona
konsystencję wosku do depilacji i była okropnie klejąca. Po
aplikacji moje dłonie i wszystko dookoła potwornie się kleiło,
ale widząc ten efekt, wybaczyłam wszystko. Jedna maseczka spokojnie
starczyła na pokrycie całej twarzy. Podczas noszenia maski czuć
było uderzające zimno, a produkt zaczynał stopniowo sztywnieć.
Przy nałożeniu niezbyt grubej warstwy można spokojnie ściągnąć
wszystko, odrywając maskę od skóry. Pod nią czeka z kolei twarz
miękka niczym pupcia niemowlęcia. Zdecydowanie polecam! Druga z
masek nie była aż tak przyjemna w użyciu. Pierwsze skojarzenia na
jej widok: bagno z drobinkami. Już chwilę po nałożeniu twarz
zaczęła mnie okropnie piec. Maseczkę było bardzo ciężko
ściągnąć. Bagno nie schodziło za pomocą wody, a jedynie się
rozmazywało. Sam efekt nie był jakiś spektakularny, więc po ten
rodzaj nie sięgnę ponownie.
Podsumowanie:
Jak możecie zauważyć,
moje opinie są dość skrajne. W przypadku kosmetyków tego samego
rodzaju zazwyczaj jeden z produktów mnie oczarował, a drugi
totalnie się nie sprawdził. Z całą pewnością skuszę się na
ciekawe zapachy żeli pod prysznic. Jeśli chodzi o produkty do
pielęgnacji włosów, to myślę, że kuracja z olejkami zagości na
stałe w mojej łazience, gdyż efekt, jaki pozostawiła, był
rewelacyjny. Jestem pozytywnie zaskoczona jakością kremów do rąk,
jak i produktów do pielęgnacji ciała. Używając wielokrotnie
maseczek Balea mogę je z czystym sercem polecić. Najnowsze
produkty: maseczki w płachcie i do stóp również będą przeze
mnie chętnie używane. Nie sądzę z kolei bym była w stanie kupić
jakikolwiek szampon (poza wypróbowaną już wersją Vanille &
Mandelöl). Taki zakup byłby zbyt ryzykowny. Ryzykiem mógłby
okazać się także wybór produktów do demakijażu. Po żel do
mycia twarzy na pewno nie sięgnę, ale być może zakupię do testów
polecany tonik, którego nie miałam jeszcze szans używać. Mając
możliwość przetestowania wielu różnych produktów Balea,
przekonałam się do tych kosmetyków, a zawartość kalendarza
zachęciła mnie do bliższego przyjrzenia się marce podczas
kolejnych zakupów w DM.
Kalendarz adwentowy Balea
Jestem bardzo zadowolona,
że zdecydowałam się na zakup kalendarza adwentowego marki Balea.
Dzięki niemu odkryłam kilka świetnych produktów, na które pewnie
nigdy nie zwróciłabym uwagi. Patrząc jednak obiektywnie, mam co do
niego kilka zastrzeżeń. Z jednej strony rozumiem umieszczenie w nim
limitowanej edycji Sternenschweif, która miała być wersją
świąteczną kosmetyków. Z drugiej jednak strony zapach kwiatów i
jagód acai nijak nie przypomina czasu świątecznego, a wręcz
przeciwnie. Biorąc pod uwagę element marketingowy tego typu
produktów, również nie jest to dobre posunięcie, gdyż kosmetyków
z kalendarza w większości i tak nie można byłoby kupić ponownie
w sklepie. W dodatku przewijający się w co drugim produkcie zapach
powoli stawał się dla mnie uciążliwy. Wolałabym, by w kalendarzu
znalazły się produkty o zupełnie różnych zapachach.
Tak naprawdę nie można
przewidzieć, kto kupi taki kalendarz. Może to być zarówno
nastolatka, jak i kobieta w wieku 50 lat, dlatego też moim zdaniem
powinny się w nim znaleźć produkty uniwersalne. Strzałem w kolano
jest zatem umieszczenie w nim powyższych kremów i ampułek,
przeznaczonych do cery dojrzałej (zalecenie wiekowe 35 – 45 lat).
Sama idea kalendarza adwentowego bardzo mi się spodobała i w
przyszłym roku chętnie zakupię kalendarz innej marki.
Czy znacie markę Balea?
Mieliście styczność z ich produktami? Których kosmetyków
używaliście i jak się one u Was sprawdziły?
O kochana - sporo tego miałaś do przetestowania :)
OdpowiedzUsuńJa jeszcze nie miałam styczności z tą firmą ;(
A! Piękny jelonek <3
Ile produktów! Nie no, miałaś co testować, zdecydowanie :D
OdpowiedzUsuńZazwyczaj decyduję się na ich żele pod prysznic i kremy do rąk ;) Ale super sprawdziła mi się odżywka do włosów Granat i jagody goji ;)
OdpowiedzUsuńDużo produktów :) Miałaś co testować.
OdpowiedzUsuńAle się natestowałaś :D! Mnie w szczególności zaciekawiły te plastry.
OdpowiedzUsuńSporo produktów przetestowałaś . Maseczek sama z chęcią bym spróbowała .
OdpowiedzUsuńSuper sprawa taki kalendarz :) wyglada na to że marka ma i kiepskie, ale też i bardzo fajne produkty, trzeba się jej bardziej przyjrzeć ;)
OdpowiedzUsuńChetnie wypróbuję te oczyszczające plastry :)
Pozdrawiam serdecznie!
Znam Baleę i używałam kilku produktów, głównie żele pod prysznic (bardzo lubię), ale także antyperspiranty(ok),maseczki do twarzy (super), krem pod oczy Urea (to moje ogromne zaskoczenie na tak), szampony - tutaj moje opinie były skrajne, np. ten nadający połysk podobał mi się, natomiast ten zwiększajacy objętość był fatalny. Totalnie nie odpowiadał mi lakier do włosów.
OdpowiedzUsuńwww.evelinebison.pl
Z firmy balea miałam tylko szampon i odżywkę do włosów
OdpowiedzUsuńTyle słyszałam o tej marce, ale wiadomo w Azji to jej nigdzie nie dostanę... Na szczęście w Październiku czy wczesnym Listopadem robimy z mężem wypad do Niemiec do mojej rodzinki i tam się w końcu w coś z Balea zaopatrzę.
OdpowiedzUsuń