środa, 11 lipca 2018

Alpejskie szczyty - Droga do Vilan #2

W poprzednim wpisie doprowadziłam Was do połowy naszej drogi. Doszliśmy bowiem do miejsca, gdzie nasza trasa przestała być oznaczona. Jeśli jeszcze nie widzieliście tego postu, to odsyłam Was >>TUTAJ<<, a dziś kontynuujemy tę wyprawę.



Po chwili wahania zaczęliśmy szukać miejsca, w którym moglibyśmy wejść z powrotem na trasę. I znaleźliśmy, lecz jak się później okazało nie był to nasz szlak! Tak jak wspominałam na początku w tych górach jest kilkanaście przeróżnych tras i tylko patrząc na ten obszar z góry, na mapach wszystko wydaje się być tak przejrzyste. Stojąc na szlaku mieliśmy ogromny problem z odnalezieniem naszej lokalizacji. Na domiar złego nasza nawigacja totalnie oszalała i przestała nam pokazywać, w którym miejscu się znajdujemy.

By nie zapuszczać się nie wiadomo jak daleko w góry, których nie znamy, postanowiliśmy dotrzeć do drogi, którą widzieliśmy z miejsca naszego przystanku. Była to całkiem sporej wielkości ścieżka, prowadząca do jakiegoś domu, więc wydała się nam ona bezpiecznym rozwiązaniem. Co ważne znajdowała się ona po prawej stronie i idąc nią w dalszym ciągu poruszaliśmy się w prawo, a trasa naszego początkowego szlaku miała wieść w lewo. Będąc już w domu spędziliśmy wiele minut wpatrując się w zdjęcia, nagrania i mapki i nadal nie wiemy, gdzie znajdowała się ścieżka, którą powinniśmy przejść.





Zaraz, chwila! Jesteśmy praktycznie w połowie drogi, a ja nawet nie wyznałam co było faktycznym celem naszej wycieczki. Mieliśmy dojść do miejsca o nazwie Zuckerstock, gdzie miały być piękne kwiatowe wzgórza oraz jeziorko. Widok wręcz bajeczny (przynajmniej na zdjęciach w internecie). Zbaczając z naszego szlaku i wkraczając na inny, nie mieliśmy już szans dotarcia tam, lecz postanowiliśmy nie przejmować się tym i całą sprawę obróciliśmy w żart. Śmialiśmy się nawet, że jesteśmy podróżnikami, szukającymi nieistniejącej „cukrowej krainy”. I mimo że tym razem nie doszliśmy do celu, to nic straconego, bo najwidoczniej to znak, by powrócić jeszcze w to miejsce.



Wróćmy jednak do drogi, którą wypatrzyliśmy ze wzgórza. Patrząc w prawo, mieliśmy przed sobą dolinę, a następnie wzniesienie, pod które postanowiliśmy wejść. Naturalnie mogliśmy cofnąć się do prostej drogi, lecz kosztowałoby to nas sporo czasu, no i nie byłoby to przecież żadne wyzwanie, prawda?


No więc w drogę! Zeszliśmy ze wzgórza, na którym staliśmy (co było tak naprawdę ostatnim łatwym etapem naszej wyprawy) i weszliśmy w dolinę, która była bardzo podmokła, a czego z góry nie byliśmy w stanie dostrzec. Uważnie stawialiśmy stopy na tym nieprzyjemnym podłożu, sprawdzając dokładnie co znajduje się pod trawą. Na zdjęciu poniżej dostrzec możecie owe wzgórze, które postanowiliśmy pokonać. Po prawej stronie z pewnością dojrzycie kamienną ścieżkę. To właśnie ją wybraliśmy na dogodne wejście w górę. Być może z tej perspektywy nie wydaje się ona aż tak ciężka do przeprawy, lecz było to bardzo strome wzniesienie, a po kamieniach płynęła woda.


Ten etap trasy, którą sami sobie wyznaczyliśmy, wymagał od nas skupienia i współpracy. Jedno musiało polegać na drugim. Po wdrapaniu się na kolejne kamyki musieliśmy nawzajem podawać sobie ręce, by pomóc partnerowi, co dobrze wpłynęło na nasz „wędrowny związek” i dało poczucie, że możemy na siebie liczyć. Daliśmy radę pokonać te wzniesienie i znaleźliśmy się na prostej drodze.




Na zakręcie stał jeszcze domek. Naturalnie opatrzony szwajcarską flagą, lecz mimo to nie było widać w okolicy żywego ducha. Droga następnie szła ciągle w górę, a jej nachylenie było już odczuwalne. Z ostatnich etapów nie mam już tak wiele zdjęć, gdyż po prostu skupiałam się na pokonaniu trasy, a nie fotografii.


Na tej wysokości widzieliśmy już spore ilości śnieżnych czap. Temperatura również uległa lekkiemu obniżeniu, lecz mimo to było to niesamowite uczucie: mieć śnieg na wyciągnięcie ręki latem. 






U samego podnóża góry zrobiliśmy kolejny przystanek. Po naszej wyprawie byliśmy ponownie nieco głodni, a do ostatniego etapu trasy potrzeba było nam mnóstwo energii. Po odpoczynku i zapełnieniu brzuchów wyruszyliśmy w górę.





Podejście pod sam szczyt nie było zbyt przyjazne. Przez całą jej długość prowadziła niby jakaś wydeptana ścieżka, lecz było bardzo stromo, a na drodze leżały setki kamieni, o które łatwo można było się potknąć czy poślizgnąć. W niektórych miejscach dochodziło do tego, że kamienie miałam nie tylko pod nogami, ale również na wyciągnięcie rąk jak na ściance wspinaczkowej. Doszło nawet do tego, że musiałam się po nich wciągać.


























Po drodze dotarliśmy jeszcze do charakterystycznego punktu, który stanowiła wysunięta skałka. Byłby to dobry punkt widokowy, gdyby był nieco bardziej dostępny i zabezpieczony. Spójrzcie tylko na te widoki!





W końcu udało nam się osiągnąć szczyt! Satysfakcja była ogromna, a widok z góry zrekompensował wszelkie trudy naszej wyprawy. Szczyt Vilan ma 2376 metrów wysokości i jest z niego doskonały widok na pobliskie zbocza oraz miasteczka widziane z lotu ptaka.




























À propos lotu ptaka. Na górze mieliśmy do czynienia z licznie krążącymi w powietrzu orłami. Ewidentnie był to ich rewir. Vilan kojarzyć będzie mi się również z ogromną ilością … bąków. Na samym szczycie dostępna była ławka, lecz uwierzcie mi nie dało się praktycznie na nią usiąść, bo leżakowały na niej ogromne grupki tych owadów.







Na szczycie pojawił się dylemat: Którą droga wracać? Mieliśmy do wyboru tę samą ścieżkę, która weszliśmy lub zejście na drugą stronę góry. W tym miejscu nasza nawigacja totalnie już oszalała i nie pokazywała naszego położenia. Początkowo stwierdziliśmy, ze odpowiednią drogą będzie drugi ze szlaków i nawet zaczęliśmy nim schodzić. Całe szczęście opatrzność nad nami czuwała i w pewnym momencie tknęło mnie, żeby jednak powrócić na już znany nam szlak. W domu okazało się, że gdybyśmy nadal szli tamtą trasą doszlibyśmy do miejscowości oddalonej kilkanaście kilometrów od zaparkowania naszego samochodu.



Powróciliśmy zatem na nasz szlak, z którego zejście było również dość problematyczne. Być może już nie tak męczące fizycznie, lecz trzeba było wykazać się ogromną ostrożnością w stawianiu kroków, by przypadkowo nie ześlizgnąć się ze zbocza.



Nasza droga powrotna tylko częściowo pokrywała się z wcześniejszym szlakiem, więc ostatecznie mieliśmy tam nieco inne widoki. Powracaliśmy zresztą poprzez moje ulubione wzgórza, więc nie miałam na co narzekać.
 

























Jedna ze ścieżek prowadziła bezpośrednio przez kwiatowe wzgórza. Dookoła słychać było odgłosy natury i ukryte w trawie zwierzęta. W pewnym momencie zdawało nam się nawet, że słyszymy pogwizdywanie świstaka.





Po zejściu ze wzgórz droga była już zupełnie prosta i w taki sposób dotarliśmy do stacji kolejki. Mając jeszcze pół godziny czasu do odjazdu naszej gondoli, przeczekaliśmy sobie chwilę na ławkę, podziwiając piękne widoki.



W restauracji zamówiliśmy sobie drobną przekąskę w postaci miejscowego sera i specjału o nazwie Birabrot (chlebek, który wewnątrz ma orzechowo-bakaliowe nadzienie). Wypiliśmy również czekoladę na rozgrzanie. Dokładnie w momencie wkroczenia na stację zaczął padać deszcz i pogoda diametralnie się zmieniła, a temperatura mocno spadła.

W drodze powrotnej zjeżdżaliśmy gondolą z bardzo towarzyską parą staruszków, która opowiadała nam o okolicy i pokazywała w którym miejscu drzewa ucierpiały w czasie jednej z większych burz, która miała miejsce w styczniu tego roku.

To był naprawdę udany wyjazd!

Czy lubicie takie górskie wyprawy? Jak podoba Wam się ta okolica?

18 komentarzy:

  1. Chyba by mnie musieli siłą ściągać z tych widoków! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Cóż za widoki! Okolica jest naprawdę przepiękna.
    Fajnie, że nawet przy takim zagubieniu, nie zrezygnowaliście z dalszej drogi na szczyt- na pewno teraz macie co wspominać! ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow mega szacun kochana, że dałaś radę, ja bym wymiękła pewnie w połowie :P hehe
    Ale widać warto było tyle dreptać, widoki rekompensują wszystko- pięknie <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Uwielbiam wlasnie snieg latem, w tamtym roku pojechalismy motocyklami KlausenPass i uczucie chlodu i lezacy snieg na drodze robily wrazenie hahaha

    OdpowiedzUsuń
  5. Przepięknie :)
    Zapraszam na nowy post :)
    http://www.stylishmegg.pl/2018/07/biay-look-i-drewniany-koszyk.html

    OdpowiedzUsuń
  6. Wspaniałe miejsca i widoki, zazdroszczę. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Piękne widoki! Kiedyś myślałam, że góry nie są dla mnie, ale po ostatnim urlopie w zeszłym roku w naszych polskich górach zmieniłam zdanie i chętnie bym się wybrała na taką wędrówkę :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Dziękuję za wspaniałą wycieczkę i cudowne widoki :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Przepiękne zdjęcia :) Widoki zapierają dech w piersiach :)))

    OdpowiedzUsuń
  10. Piękne trasy, zdjęcia super, i ten śnieg w górach...Uwielbiam takie wycieczki. Można naprawdę odpocząć :)

    OdpowiedzUsuń
  11. nie wiedziałem że tam jest tak pięknie !!! :3

    OdpowiedzUsuń
  12. To miejsce zawsze najbardziej kojarzy mi się z sportami zimowymi.

    OdpowiedzUsuń
  13. Taka podróż na pewno wymaga odpowiedniego przygotowania w niezbędny sprzęt.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że przyczyniasz się do istnienia tego bloga! ♥

W związku z ustawą RODO o ochronie danych osobowych, informuję, że na tej stronie używane są pliki cookie Google i podobne technologie do ulepszania i dostosowywania treści, analizy ruchu, dostarczania reklam oraz ochrony przed spamem, złośliwym oprogramowaniem i nieuprawnionym dostępem. Komentując, wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych i informacji zawartych w plikach cookies.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...