W poprzednim wpisie doprowadziłam Was
do połowy naszej drogi. Doszliśmy bowiem do miejsca, gdzie nasza
trasa przestała być oznaczona. Jeśli jeszcze nie widzieliście
tego postu, to odsyłam Was >>TUTAJ<<, a dziś
kontynuujemy tę wyprawę.
Po chwili wahania zaczęliśmy szukać
miejsca, w którym moglibyśmy wejść z powrotem na trasę. I
znaleźliśmy, lecz jak się później okazało nie był to nasz
szlak! Tak jak wspominałam na początku w tych górach jest
kilkanaście przeróżnych tras i tylko patrząc na ten obszar z
góry, na mapach wszystko wydaje się być tak przejrzyste. Stojąc
na szlaku mieliśmy ogromny problem z odnalezieniem naszej
lokalizacji. Na domiar złego nasza nawigacja totalnie oszalała i
przestała nam pokazywać, w którym miejscu się znajdujemy.
By nie zapuszczać się nie wiadomo
jak daleko w góry, których nie znamy, postanowiliśmy dotrzeć do
drogi, którą widzieliśmy z miejsca naszego przystanku. Była to
całkiem sporej wielkości ścieżka, prowadząca do jakiegoś domu,
więc wydała się nam ona bezpiecznym rozwiązaniem. Co ważne
znajdowała się ona po prawej stronie i idąc nią w dalszym ciągu
poruszaliśmy się w prawo, a trasa naszego początkowego szlaku
miała wieść w lewo. Będąc już w domu spędziliśmy wiele minut
wpatrując się w zdjęcia, nagrania i mapki i nadal nie wiemy, gdzie
znajdowała się ścieżka, którą powinniśmy przejść.
Zaraz, chwila! Jesteśmy praktycznie w
połowie drogi, a ja nawet nie wyznałam co było faktycznym celem
naszej wycieczki. Mieliśmy dojść do miejsca o nazwie Zuckerstock,
gdzie miały być piękne kwiatowe wzgórza oraz jeziorko. Widok
wręcz bajeczny (przynajmniej na zdjęciach w internecie). Zbaczając
z naszego szlaku i wkraczając na inny, nie mieliśmy już szans
dotarcia tam, lecz postanowiliśmy nie przejmować się tym i całą
sprawę obróciliśmy w żart. Śmialiśmy się nawet, że jesteśmy
podróżnikami, szukającymi nieistniejącej „cukrowej krainy”. I
mimo że tym razem nie doszliśmy do celu, to nic straconego, bo
najwidoczniej to znak, by powrócić jeszcze w to miejsce.
Wróćmy jednak do drogi, którą
wypatrzyliśmy ze wzgórza. Patrząc w prawo, mieliśmy przed sobą
dolinę, a następnie wzniesienie, pod które postanowiliśmy wejść.
Naturalnie mogliśmy cofnąć się do prostej drogi, lecz
kosztowałoby to nas sporo czasu, no i nie byłoby to przecież żadne
wyzwanie, prawda?
No więc w drogę! Zeszliśmy ze
wzgórza, na którym staliśmy (co było tak naprawdę ostatnim
łatwym etapem naszej wyprawy) i weszliśmy w dolinę, która była
bardzo podmokła, a czego z góry nie byliśmy w stanie dostrzec.
Uważnie stawialiśmy stopy na tym nieprzyjemnym podłożu,
sprawdzając dokładnie co znajduje się pod trawą. Na zdjęciu
poniżej dostrzec możecie owe wzgórze, które postanowiliśmy
pokonać. Po prawej stronie z pewnością dojrzycie kamienną
ścieżkę. To właśnie ją wybraliśmy na dogodne wejście w górę.
Być może z tej perspektywy nie wydaje się ona aż tak ciężka do
przeprawy, lecz było to bardzo strome wzniesienie, a po kamieniach
płynęła woda.
Ten etap trasy, którą sami sobie
wyznaczyliśmy, wymagał od nas skupienia i współpracy. Jedno
musiało polegać na drugim. Po wdrapaniu się na kolejne kamyki
musieliśmy nawzajem podawać sobie ręce, by pomóc partnerowi, co
dobrze wpłynęło na nasz „wędrowny związek” i dało poczucie,
że możemy na siebie liczyć. Daliśmy radę pokonać te wzniesienie
i znaleźliśmy się na prostej drodze.
Na zakręcie stał jeszcze domek.
Naturalnie opatrzony szwajcarską flagą, lecz mimo to nie było
widać w okolicy żywego ducha. Droga następnie szła ciągle w
górę, a jej nachylenie było już odczuwalne. Z ostatnich etapów
nie mam już tak wiele zdjęć, gdyż po prostu skupiałam się na
pokonaniu trasy, a nie fotografii.
Na tej wysokości widzieliśmy już spore ilości śnieżnych czap. Temperatura również uległa lekkiemu
obniżeniu, lecz mimo to było to niesamowite uczucie: mieć śnieg
na wyciągnięcie ręki latem.
U samego podnóża góry zrobiliśmy
kolejny przystanek. Po naszej wyprawie byliśmy ponownie nieco
głodni, a do ostatniego etapu trasy potrzeba było nam mnóstwo
energii. Po odpoczynku i zapełnieniu brzuchów wyruszyliśmy w górę.
Podejście pod sam szczyt nie było
zbyt przyjazne. Przez całą jej długość prowadziła niby jakaś
wydeptana ścieżka, lecz było bardzo stromo, a na drodze leżały
setki kamieni, o które łatwo można było się potknąć czy
poślizgnąć. W niektórych miejscach dochodziło do tego, że
kamienie miałam nie tylko pod nogami, ale również na wyciągnięcie
rąk jak na ściance wspinaczkowej. Doszło nawet do tego, że
musiałam się po nich wciągać.
Po drodze dotarliśmy jeszcze do
charakterystycznego punktu, który stanowiła wysunięta skałka.
Byłby to dobry punkt widokowy, gdyby był nieco bardziej dostępny i
zabezpieczony. Spójrzcie tylko na te widoki!
W końcu udało nam się osiągnąć
szczyt! Satysfakcja była ogromna, a widok z góry zrekompensował
wszelkie trudy naszej wyprawy. Szczyt Vilan ma 2376 metrów wysokości
i jest z niego doskonały widok na pobliskie zbocza oraz miasteczka
widziane z lotu ptaka.
À propos lotu ptaka. Na górze
mieliśmy do czynienia z licznie krążącymi w powietrzu orłami.
Ewidentnie był to ich rewir. Vilan kojarzyć będzie mi się również
z ogromną ilością … bąków. Na samym szczycie dostępna była
ławka, lecz uwierzcie mi nie dało się praktycznie na nią usiąść,
bo leżakowały na niej ogromne grupki tych owadów.
Na szczycie pojawił się dylemat:
Którą droga wracać? Mieliśmy do wyboru tę samą ścieżkę,
która weszliśmy lub zejście na drugą stronę góry. W tym miejscu
nasza nawigacja totalnie już oszalała i nie pokazywała naszego
położenia. Początkowo stwierdziliśmy, ze odpowiednią drogą
będzie drugi ze szlaków i nawet zaczęliśmy nim schodzić. Całe
szczęście opatrzność nad nami czuwała i w pewnym momencie tknęło
mnie, żeby jednak powrócić na już znany nam szlak. W domu okazało
się, że gdybyśmy nadal szli tamtą trasą doszlibyśmy do
miejscowości oddalonej kilkanaście kilometrów od zaparkowania
naszego samochodu.
Powróciliśmy zatem na nasz szlak, z
którego zejście było również dość problematyczne. Być może
już nie tak męczące fizycznie, lecz trzeba było wykazać się
ogromną ostrożnością w stawianiu kroków, by przypadkowo nie
ześlizgnąć się ze zbocza.
Nasza droga powrotna tylko częściowo pokrywała się z wcześniejszym szlakiem, więc ostatecznie mieliśmy tam nieco inne widoki. Powracaliśmy zresztą poprzez moje ulubione wzgórza, więc nie miałam na co narzekać.
Jedna ze ścieżek prowadziła
bezpośrednio przez kwiatowe wzgórza. Dookoła słychać było
odgłosy natury i ukryte w trawie zwierzęta. W pewnym momencie
zdawało nam się nawet, że słyszymy pogwizdywanie świstaka.
Po zejściu ze wzgórz droga była już
zupełnie prosta i w taki sposób dotarliśmy do stacji kolejki.
Mając jeszcze pół godziny czasu do odjazdu naszej gondoli,
przeczekaliśmy sobie chwilę na ławkę, podziwiając piękne
widoki.
W restauracji zamówiliśmy sobie
drobną przekąskę w postaci miejscowego sera i specjału o nazwie
Birabrot (chlebek, który wewnątrz ma orzechowo-bakaliowe
nadzienie). Wypiliśmy również czekoladę na rozgrzanie. Dokładnie
w momencie wkroczenia na stację zaczął padać deszcz i pogoda
diametralnie się zmieniła, a temperatura mocno spadła.
W drodze powrotnej zjeżdżaliśmy
gondolą z bardzo towarzyską parą staruszków, która opowiadała
nam o okolicy i pokazywała w którym miejscu drzewa ucierpiały w
czasie jednej z większych burz, która miała miejsce w styczniu
tego roku.
To był naprawdę udany wyjazd!
Czy lubicie takie górskie wyprawy? Jak podoba Wam się ta okolica?
Chyba by mnie musieli siłą ściągać z tych widoków! :D
OdpowiedzUsuńCóż za widoki! Okolica jest naprawdę przepiękna.
OdpowiedzUsuńFajnie, że nawet przy takim zagubieniu, nie zrezygnowaliście z dalszej drogi na szczyt- na pewno teraz macie co wspominać! ;)
Piękne widoki. :)
OdpowiedzUsuńWow mega szacun kochana, że dałaś radę, ja bym wymiękła pewnie w połowie :P hehe
OdpowiedzUsuńAle widać warto było tyle dreptać, widoki rekompensują wszystko- pięknie <3
Przepiękne widoki :)
OdpowiedzUsuńUwielbiam wlasnie snieg latem, w tamtym roku pojechalismy motocyklami KlausenPass i uczucie chlodu i lezacy snieg na drodze robily wrazenie hahaha
OdpowiedzUsuńPrzepięknie :)
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowy post :)
http://www.stylishmegg.pl/2018/07/biay-look-i-drewniany-koszyk.html
Wspaniałe miejsca i widoki, zazdroszczę. :)
OdpowiedzUsuńPiękne widoki! Kiedyś myślałam, że góry nie są dla mnie, ale po ostatnim urlopie w zeszłym roku w naszych polskich górach zmieniłam zdanie i chętnie bym się wybrała na taką wędrówkę :)
OdpowiedzUsuńWow, przepięknie! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za wspaniałą wycieczkę i cudowne widoki :)
OdpowiedzUsuńwow! cudne zdjęcia ♥
OdpowiedzUsuńPrzepiękne zdjęcia :) Widoki zapierają dech w piersiach :)))
OdpowiedzUsuńPiękne trasy, zdjęcia super, i ten śnieg w górach...Uwielbiam takie wycieczki. Można naprawdę odpocząć :)
OdpowiedzUsuńKocham góry ❤
OdpowiedzUsuńnie wiedziałem że tam jest tak pięknie !!! :3
OdpowiedzUsuńTo miejsce zawsze najbardziej kojarzy mi się z sportami zimowymi.
OdpowiedzUsuńTaka podróż na pewno wymaga odpowiedniego przygotowania w niezbędny sprzęt.
OdpowiedzUsuń