Czerwiec wiązał się dla mnie w
dużym stopniu z ciągłymi wyjazdami. Doszło zatem do tego, że mam
całe mnóstwo zdjęć i relacji, które z chęcią Wam pokażę.
Jest jednak tego tak dużo, że przy normalnej częstotliwości
pewnie publikowałabym je do końca roku. Stąd też moje zapytanie:
Czy chcielibyście by w najbliższym czasie (powiedzmy przez okres
wakacyjny) na blogu pojawiała się głównie tematyka podróżnicza?
Czy też bardziej przemawia do Was format przeplatanych tematycznie
wpisów? Liczę na Waszą podpowiedź!
Dziś chciałabym zabrać Was w podróż
po szwajcarskich Alpach. Z chęcią opowiem Wam o naszej górskiej
wędrówce, która skończyła się wspinaczką.
Na region naszego wyjazdu wybraliśmy
tym razem Graubünden (wschodni kanton w Szwajcarii). Ten obszar jest
nam dobrze znany, bo mój mąż przez pewien czas mieszkał w nim.
Było to także miejsce zamieszkania teściów i kilkorga znajomych.
Nasza pierwsza styczność ze szwajcarskimi Alpami miała miejsce w
tej okolicy. Tym razem postawiliśmy na wypad w Alpy Retyckie
(konkretniej mówiąc w region Jeninser Alp). W tym celu udaliśmy
się do dobrze znanej nam miejscowości Malans, z której dostać
można się kolejką na szczyt.
Älplibahn to kolejka górska,
gondolowa, która składa się z dwóch kabin, a w każdej z nich
zmieszczą się 4 osoby. Transport w górę odjeżdża co 15 minut.
Od poniedziałku do piątku kolejka czynna jest w godzinach: 8:00 –
17:00, a w weekendy: 7:00 – 18:00. Ważne jest jednak, by dokonać
telefonicznie rezerwacji przed przyjazdem, gdyż może nie być
miejsca w gondoli. My tego nie wiedzieliśmy, lecz okazało się, że
mamy duże szczęście. Już po 15 minutach od przyjazdu mogliśmy
skorzystać z wjazdu kolejką, w której akurat pozostały dwa wolne
miejsca (gdyby nie to, musielibyśmy czekać 4 godziny). Gorzej było
jednak ze zjazdem w dół, gdyż możliwy był on dopiero po 6
godzinach. Dla nas nie był to jednak tak wielki problem, gdyż
byliśmy przygotowani na dłuższy pobyt w górach. Gdyby jednak ktoś
zamierzał jedynie poszwendać się po okolicy, mogłaby być to
spora bariera. Lepiej jest zatem upewnić się, czy znajdzie się dla
nas miejsce.
Ceny biletów:
dorośli: 12 fr / 18 fr
dzieci: 9 fr / 13 fr
psy: 6 fr / 9 fr
Pierwsza cena obejmuje jedynie wjazd w
górę, druga to koszt biletu w tę i z powrotem. W tym miejscu nie
ma możliwości wjazdu z rowerem.
Jako osoba, która sama ma problem z
chorobą lokomocyjną czuję się w obowiązku poinformować, że dla
ludzi z podobnymi dolegliwościami wjazd kolejką nie będzie należał
do przyjemnych. Mały rozmiar gondoli (kolanami praktycznie dotyka
się osoby siedzącej naprzeciwko) w połączeniu z wieloma słupami
znajdującymi się na trasie powoduje licznie występujące doznania
podobne do przeciążenia wywołanego wznoszeniem się windy. Podczas
15-minutowej przeprawy wielokrotnie „buja” gondolą, co zwłaszcza
odczuwalne jest podczas wjazdu w górę (zjazd był już dla mnie
bardziej znośny). Osobom wrażliwym polecałabym jednak szukanie
innych kolejek bądź zaopatrzenie się w leki.
Kolejka Älplibahn odjeżdża ze
stacji Buochwald (605 m), a zatrzymuje się na Älpli (1802 m). W
kolejce pokonujemy drogę bliską 3,5 km, a dookoła towarzyszą nam
widoki górsko-leśnego krajobrazu. Na końcowej stacji znajduje się
restauracja z lokalnymi specjałami. W środku są 24 miejsca
siedzące, a na zewnątrz dodatkowo taras widokowy z możliwością
posiedzenia na świeżym powietrzu i posilenia się. W razie
niepogody zostaje on zabezpieczony daszkiem. Dla psów przygotowane
są posłania i miski z wodą. Co ciekawe w całym zarządzie kolejki
oraz wspomnianej restauracji pracują wyłącznie ochotnicy.
Ze stacji Älpli odchodzą liczne
trasy dla wędrowców. Nic dziwnego, że okolica cieszy się taką
sympatią wśród miłośników górskich szlaków. Za każdym razem
można bowiem odkryć nową trasę wśród pięknych krajobrazów. Z
pełną świadomością mogę stwierdzić, że ten region oferuje
atrakcje dla każdego. Istnieją tam mało skomplikowane trasy,
nadające się raczej na spokojny spacer. Można spędzić czas na
punktach widokowych lub wspinać się na szczyty. Jest to również
gratka dla fanów wędrówek alpejskich (niebieskie szlaki). Możliwa
jest także wyprawa z przewodnikiem.
Pod samą kolejkę podjechać można
samochodem. Tuż obok dostępny jest duży parking. Przy kupnie
biletów należy podać swój numer rejestracyjny, a postój będzie
bezpłatny.
Gdy wiemy już wszystko na temat samej
kolejki, przejdźmy do naszej trasy. Już na samym początku drogi
czekała na nas niespodzianka w postaci … krowy stojącej
bezpośrednio na naszej trasie, której nie dało się w inny sposób
obejść. Wędrując po tych górach, warto mieć na uwadze, że
trasy przebiegają przez liczne pastwiska i biotopy, więc ze
zwierzętami będziemy mieć do czynienia na wyciągnięcie ręki.
Pierwsze podejście nie należało do
wymagających. Droga prowadziła ciągle w górę, lecz nie miała
zbyt dużego nachylenia. Dookoła nas widzieliśmy naturę w swej
czystej postaci. Nawierzchnia miała charakter dobrze udeptanej
ścieżki i raczej nikt nie powinien mieć problemu z pokonaniem tego
podejścia. Ba! Na trasie mijaliśmy nawet kobietę z wózkiem.
W końcu dotarliśmy do pierwszego
znaku i rozwidlenia. W tym miejscu dostrzegliśmy już liczne grupki
oraz pary wędrowców, a i widok na okoliczne góry zachęcał, żeby
dłużej pozostać w tej okolicy.
My mieliśmy jednak mocno
ukształtowany cel, który zamierzaliśmy osiągnąć. Według znaku
obie drogi powinny doprowadzić nas do celu, lecz patrząc na naszą
wydrukowaną wcześniej mapkę, trasa ewidentnie prowadziła w tym
miejscu w prawo. Wybraliśmy zatem prawą odnogę, która okazała
się później być skrótem, który co prawda zaoszczędził nam
kilkunastu minut, lecz był o wiele bardziej stromy niż druga droga,
a do tego prowadził przez skałki i wąskie ścieżki, które w
niektórych miejscach zanikały w zupełności.
Wspominając jednak to podejście, a
wybiegając w przyszłość i wiedząc na czym skończyła się nasza
wyprawa, mogę śmiało powiedzieć, że ten etap trasy był totalnym
zerem, biorąc pod uwagę poziom jego trudności.
To w tym miejscu po raz pierwszy
zetknęliśmy się z przepięknymi wzgórzami, które pokrywały
cudownie wyglądające różowe kwiatki, układające się w grupki
niczym duże bukiety. Ogromnie mi przykro, lecz zdjęcia nie oddają
nawet w najmniejszym stopniu tego, jak pięknie wygląda to na żywo.
Te wzgórza absolutnie skradły moje serce, a za ich widokiem już
dziś ogromnie tęsknię.
Po pokonaniu skrótu przez wzgórza
nastąpiła ustawowa pora obiadowa. Minęła już godzina 12:00, a to
wiązało się z odbyciem postoju na łące wśród żółtych i
białych kwiatów. Idealne miejsce na odpoczynek, zregenerowanie sił,
a przy tym podziwianie szwajcarskich Alp.
Odpoczynek w trawie
Po przerwie ruszyliśmy ponownie w
drogę. Kolejny etap wędrówki był również bardzo prosty. Szliśmy
ścieżką, która jedynie minimalnie kierowała nas w górę. Powoli
zbliżaliśmy się do moich ulubionych wzgórz i podziwialiśmy
piękno natury oraz chronione alpejskie rośliny. W Alpach
Szwajcarskich większość roślin jest chroniona. Tablice w tymi
gatunkami umieszczane są w centralnych punktach widokowych i
stacjach kolejek górskich. Warto jest się dostosować do zaleceń i
zostawić je w spokoju, by kolejne pokolenia również mogły cieszyć
się tym widokiem. My na trasie widzieliśmy ludzi, którzy nie
uszanowali zamieszczenia kwiatów na chronionej liście. Kilkukrotnie
wyrwane roślinki leżały na ścieżce, co wcale nie należy do
przyjemnych widoków..
Przeuroczym punktem naszej wycieczki
było dotarcie do małego strumyka, płynącego pomiędzy kamieniami.
Dojście do tego momentu nie było wcale skomplikowane, a
przysporzyło nam tak pięknych wrażeń. To właśnie w tym miejscu
wszystkie moje problemy odeszły w zapomnienie. W głowie miałam
jedynie myśl, że mam ogromne szczęście, że mogę zobaczyć to
wszystko na żywo. Mimo że w życiu odwiedziłam już sporo miejsc,
to te widoki na zawsze pozostaną w mojej pamięci, tak jak i to
niepowtarzalne uczucie wolności na szlaku.
Od strumyka weszliśmy na wyższe
piętro, od którego droga była już całkiem prosta. Po drodze
poprawialiśmy oznaczenia szlaku, które praktycznie w każdym
miejscu, gdzie było to możliwe, były przewrócone, przekręcone
itp.
Podróż przez te partie wzgórza
podobała mi się najbardziej z całego szlaku. Kierowaliśmy się
naprzód ścieżką wąską na tyle, że zmieścić mogła się na
niej jedynie jedna osoba. Po naszej lewej stronie mieliśmy
wzniesienie w górę, po prawej z kolei spadek i widok na dolinę
oraz okoliczne wzgórza. My znajdowaliśmy się dokładnie pośrodku
tego krajobrazu i dookoła nas przez całą długość trasy nie było
żywego ducha. Byliśmy sami w tak ogromnej przestrzeni niczym
ostatni ludzie na tej planecie.
Co jakiś czas naszym oczom okazywały
się kolejne charakterystyczne detale szlaku. Kamienne przejścia,
cudowna roślinność, liczne drzewa.
W pewnym momencie trasa przestała być
jednak przyjemna, gdy dotarliśmy do podmokłego terenu. Błoto
sięgało kostek, a w niektórych miejscach nawet wyżej. Pomiędzy
trawami dostrzec można było spore kałuże.
Takim sposobem dotarliśmy do …
końca wzgórza, którym się poruszaliśmy. Przed nami była jedynie
przepaść i żadnego znaku. Teraz gdy o tym myślę, wydaje mi się,
że mogliśmy przeoczyć znak, bo w tej okolicy wielokrotnie
musieliśmy ustawiać powalone słupki. Może jakiś żartowniś
znalazł zabawę w pozbywaniu się ich z zasięgu wzroku wędrującej
osoby.
Tak czy inaczej ścieżka się
skończyła, znaku brak, a my stanęliśmy nad przepaścią, z której
nijak dało się zejść. Po chwili ciszy i podziwiania krajobrazu
zaczęliśmy po prostu krzyczeć na całe gardło. Nasz głos unosiło
górskie echo i przyznać muszę, że było to tak bardzo
oczyszczające. Być w tak pięknym miejscu z ukochaną osobą, będąc
absolutnie sobą w 100% i nie zwracając uwagi na nikogo, bo też
nikogo w zasięgu wzroku nie było. Niczym ostatni ludzie na Ziemi...
Jak zawsze udało mi się przesadzić
z długością wpisu, a jesteśmy dopiero w połowie drogi. Pozwólcie
zatem, że drogę do Vilan kontynuować będziemy w następnym
wpisie. Koniecznie zostawcie po sobie ślad w komentarzu!
Ale cudne widoki <3
OdpowiedzUsuńOstatnio mamy mniej czasu na lazenie po gorach, ale Twoje wpisy bardzo mnie mobilizuja <3
OdpowiedzUsuńJa jestem za tym, aby było więcej takich podróżniczych wpisów, ale od czasu do czasu przeplatane czymś innym. Ale to takie moje zdanie ;) A zdjęcia przepiękne, uwielbiam góry w letnim czasie, mimo że piękne są przez cały rok :)
OdpowiedzUsuńGłosuję za tematyką podróżniczą. Szwajcarskie Alpy mogę oglądać na okrągło:-)
OdpowiedzUsuńależ tam pięknie
OdpowiedzUsuńdawaj wycieczki lubię oglądac krajobrazy i chętnie się dowiem gdzie pojechać
Jestem zdecydowanie za tematyką podróżniczą! Miejsce wspaniale a zdjęcia super, nic tylko marzyć aby kiedyś tam się znaleźć. :)
OdpowiedzUsuńRównież jestem za tematyką podróżniczą, fajnie się to czyta i ogląda :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam bardzo serdecznie i zapraszam do zajrzenia do mnie :)
Ależ widoki... ja chcę jeszcze!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy:)
nie wiedziałem że tam jest tak pięknie !!! :3
OdpowiedzUsuń