wtorek, 11 lipca 2017

Ballada o przygotowaniach ślubnych #5 - Wszyscy patrzą na Pannę Młodą, czyli o wyborze sukni i dodatków

Każda Panna Młoda pragnie w dniu swojego ślubu wyglądać wyjątkowo i pięknie. W końcu to jedyny taki dzień w życiu, w którym na dodatek wszystkie oczy skierowane są właśnie w kierunku zakochanych, którzy rozpoczynają wspólną drogę przez życie. Wybór sukni ślubnej i ślubnych dodatków to ważny element przygotowań – dla niektórych nawet najważniejszy. Przed rozpoczęciem tego etapu nasłuchałam się i naczytałam tylu nieprzyjemnych opinii na temat salonów sukien ślubnych, że szłam tam jak na ścięcie.

Czy moje obawy były uzasadnione? Jak wybrałam moją suknię ślubną?
Odpowiedzi szukać możecie w tym poście!

Do tematu sukni ślubnej podeszłam jak do jeża. Nie należałam nigdy do dziewczyn, które już od lat nastoletnich przeglądają suknie ślubne, zachwycając się nimi i marząc o tym, by na własnym ślubie wyglądać jak księżniczka z bajki Disneya. Było wręcz przeciwnie. Suknie ślubne najczęściej w ogóle mi się nie podobały. Rozpoczęcie poszukiwań tej jedynej sukni przyszło mi zatem bardzo ciężko. Nie wiedziałam nawet, czy wolę kupić suknię czy też ją wypożyczyć – w tej kwestii decyzję podjął mój mąż, którego wrodzone poczucie dumy i ambicji nie pozwalały, bym założyła suknię noszoną już kilkanaście razy przez kogoś innego. Ostatecznie w grę wchodził jedynie zakup w salonie z sukniami ślubnymi.




 Zdjęcie pochodzi ze strony internetowej salonu Agnes. Kolekcja: Love Collection, model: 15146

W moim rodzinnym mieście wybór butików z sukniami nie jest zbyt duży, a przeglądając ich strony internetowe i oferowane przez nie suknie, stwierdziłam, że nic ciekawego tam nie znajdę. Stąd też musiałam poszerzyć krąg poszukiwań. Krążąc po internetowym świecie sukni ślubnych dotarłam do Poznania, gdzie umówiłam się na pierwszy termin – wyboru sukni ślubnej.

Pierwszym krokiem było wybranie potencjalnych modeli, które spełniałyby główne założenia. Podeszłam do tego zdroworozsądkowo. Ze względu na moją figurę musiałam odrzucić większość z nich i nawet nie zastanawiałam się nad tym, że wyglądają one tak pięknie (oczywiście na modelce!). Starałam się bazować głównie na kroju w kształcie litery A. W grę wchodziły również krótkie sukienki. Moja suknia musiała koniecznie mieć zakrytą górę (nie wyszłabym w stroju, który jest np. mocno wycięty na plecach, a w dodatku nie ma ramiączek i cały swój ciężar opiera na biuście – po pierwsze Bóg poskąpił mi biustu, a po drugie chciałam czuć się komfortowo i nie musieć co chwilę podciągać sukni do góry). Przed pierwszą wizytą w salonie udało mi się wybrać kilkanaście modeli sukien, które spełniały moje oczekiwania i z wypisanymi numerami jechałam do Poznania, do salonu Agnes.

Tak jak już mówiłam, nasłuchałam się wiele na temat salonów z sukniami. Niemiła obsługa, panie rodem z PRL-u, próbujące na siłę wcisnąć model, który ich zdaniem będzie jedynym odpowiednim, przerzucanie pomiędzy przebieralniami... Mogłabym jeszcze wymieniać w nieskończoność. Znając mój wrodzony pech, byłam pewna, że trafię właśnie do takiego salonu. Całe szczęście tak się nie stało!



Po wejściu do salonu czekało nas małe zamieszanie, ponieważ nikt nie zapisał mojego terminu w kalendarzu (umawiałam się na wizytę drogą mailową) i musieliśmy chwilę poczekać, aż przekopano się przez stertę maili i doszukano, że faktycznie ja to ja i jestem umówiona właśnie na tę godzinę. W tym czasie miałam jednak czas na przeglądnięcie wywieszonych w części głównej sukien. Muszę wspomnieć tutaj, że panie były nieco zaskoczone faktem, że doradzaniem mi w kwestii wyboru sukienki zajął się nie kto inny jak mój przyszły mąż. Z tym akurat nie mieliśmy żadnego problemu, a wiedziałam, że jest to osoba, która nie pozwoli mi dokonać złego wyboru.

 W niedługim czasie podeszła do mnie młoda kobieta – pracownica salonu – która chciała poznać moje preferencje. Jako osoba zorganizowana natychmiast wręczyłam jej listę sukien, które mnie interesują. Spośród nich połowa nie była dostępna na miejscu, więc skupiłam się na dostępnych modelach. Zostałam pokierowana do przymierzalni z podestem, a mój ukochany zajął dumnie miejsce na fotelu przed kotarą i oczekiwał na efekty. Na pierwszy ogień poszły sukienki krótkie, które na modelkach wyglądały bardzo zwiewnie i lekko. Gdy tylko je założyłam, czułam jednak tak ogromny ciężar, a tona materiału nie wyglądała najkorzystniej. Słowa przyszłego męża: „Zdejmuj to od razu!” utwierdziły mnie w przekonaniu, że krótkie sukienki odpadają. W pozostałych, wybranych przeze mnie sukniach powtarzał się jeden motyw: krój litery A – mniej lub bardziej rozłożysty – i zabudowana góra motywem koronki. Obsługująca mnie pani z lekkością i wdziękiem jednym ruchem ręki ściągała i nakładała na mnie kolejne modele, a ja z każdym ruchem byłam coraz bardziej załamana. Suknie dodawały mi kilogramów i wyglądały na mnie okropnie. W końcu przyznałam szczerze, że żadna z sukien mi się nie podoba i chyba nie ma na tym świecie sukni dla mnie. Pani popatrzyła na mnie i kazała mi czekać, a po chwili przyniosła delikatną suknię o prostym kroju i pięknie mieniącej się górze. 



Im dłużej w niej stałam, tym bardziej zaczynała mi się ona podobać. Był jednak pewien problem: nie miała ona ramiączek. Salon rozwiązał go jednak w 2 sekundy. Suknia i tak musiała być szyta na wymiar, więc mogli oni również dorobić ramiączka w tym samym stylu. Byłam zachwycona i od razu zdecydowałam się na jej zakup. Zostałam dokładnie zmierzona, sporządziliśmy umowę i umówiliśmy się na termin przymiarki. Pewnie zdziwi Was fakt, że termin wyboru sukni miał miejsce w lipcu, a pierwszą przymiarkę odbyłam dopiero w lutym, na 2 miesiące przed ślubem. Niestety tak wygląda organizacja ślubu zza granicy, a przez cały ten okres pilnowałam się, by waga wskazywała zawsze tą samą wartość.

Czy doświadczyłam któregokolwiek z nieprzyjemnych zachowań, o których tyle się nasłuchałam? Zdecydowanie nie. Nie byłam przekładana z jednej przymierzalni do drugiej, a co więcej miejsce, w którym się znajdowaliśmy było oddzielone od głównej części sklepu, przez co nie musiałam być narażona na wzrok ciekawskich. Obsługująca mnie pani dawała rzeczowe rady i faktycznie doradzała, a nie wciskała na siłę konkretny model. Z cierpliwością przynosiła kolejne suknie i znosiła nasze komentarze. I w końcu, gdyby nie jej podpowiedź pewnie do dziś jeździłabym po salonach i szukała idealnej sukni.


Doradziła mi ona również w kwestii dodatków i tak po chwili dyskusji, w której prężnie udział brał również mój ukochany, podjęłam decyzję o braku welonu, a w głowie miałam już pomysł na fryzurę i delikatną biżuterię, która będzie idealnie pasować.




Podczas tej wizyty w salonie poinformowaliśmy o naszej sytuacji, w związku z którą nie ma nas „na miejscu” i zastrzegliśmy, że pierwsza przymiarka powinna być naszą ostatnią wizytą i wtedy też zabierzemy suknię. Do Polski jechaliśmy w lutym i był to okropnie intensywny czas. Byliśmy ciągle w drodze, mieliśmy spotkanie za spotkaniem, a wśród nich przymiarkę sukni. Tutaj czekało nas rozczarowanie, ponieważ pomimo wcześniejszych ustaleń, sukienka nie była gotowa na ten dzień. Była ona o wiele za długa, a zamówione ramiączka niedoszyte. Przez cały okres przygotowań starałam się podejść do wszystkiego z głową i nie wpadać w niepotrzebną panikę, toteż tym razem podeszłam do tematu, jak do rozlanego mleka. Trudno, stało się. Ktoś mógł zapomnieć, ktoś nie przekazać dalej. W końcu minęło ponad pół roku od moich słów. Szybko ustaliliśmy, że jedynym terminem, kiedy jesteśmy w stanie ponownie przyjechać do Poznania jest przyszły poniedziałek, na co przystanął również salon. Jako że taka wycieczka trwa zazwyczaj cały dzień, miałam zdecydowanie mniej czasu na resztę, w tym na poszukiwanie dodatków.

Szybki bilans w głowie pozwolił na podjęcie decyzji – w salonie muszę dokupić buty i bolerko. Buty znalazłam od razu. Klasyczne czółenka na niewysokim obcasie, gdyż mój mąż nie jest o wiele wyższy ode mnie. W kwestii bolerka był już mały zgrzyt. Moja opinia nie pokrywała się z wyborem moich towarzyszy, ale ostatecznie wybrałam to, w czym sama miałam najlepiej się czuć. Mojego rozmiaru nie było jednak w salonie i musiał być on specjalnie domówiony. Z welonu czy torebki zrezygnowałam, co było ostatecznie dobrą decyzją.



Poniedziałkowa wizyta w salonie była bardziej stresująca, głównie za sprawą napiętego terminarza. Szybko przywdziałam suknię, okręciłam się w niej dwa razy i kazałam zapakować. Panie wyprasowały mi suknię parowo, a całość została szczelnie zapakowana. Bolerko niestety nie zostało dostarczone, więc umówiliśmy się na opłatę „z góry” i wysyłkę na mój rodzinny adres. Na sam koniec naszej wizyty w salonie Agnes otrzymaliśmy życzenia oraz drobny upominek: breloczek z logo marki oraz niebieską podwiązkę.

Wróćmy jednak do historii samych butów. Przezornie myślałam cały czas nad zakupem drugiej pary, gdyby cokolwiek nieprzewidzianego się zdarzyło. O ile przez pół roku szukałam idealnych butów i absolutnie nic nie znalazłam, to zupełnie przypadkowo trafiłam na takie w jednej ze znanych sieciówek. Będąc w cukierni, z której zamawialiśmy nasz weselny tort (znajduje się ona w centrum handlowym), stwierdziłam, że podskoczę szybko do Deichmanna i proszę! Białe buty na obcasie o idealnej wysokości wręcz czekały na mnie. Od razu popędziłam do kasy, a obie pary zabrałam ze sobą do domu na „rozchodzenie”. Mniej więcej miesiąc przed ślubem zaczęłam chodzić w nowych butach po domu, by nie mieć niemiłej niespodzianki w tym wyjątkowym dniu. Uwierzcie mi, byłam lekko zszokowana, gdy okazało się, ze buty z salonu (za bagatela ponad 300 zł), które stworzone są specjalnie dla Panien Młodych, które przetańczyć mają całą noc, są tak okropnie niewygodne, że nie można spędzić w nich 20 minut, bo nogi odpadają. Byłam wściekła na wydane pieniądze, zwłaszcza gdy założyłam buty z sieciówki, w których mogłabym dosłownie latać! Kończąc wywód o butach ślubnych, muszę przyznać, że ostatecznie udało mi się rozchodzić droższe buty do tego stopnia, że wytrzymałam w nich całą ceremonię i obiad weselny. Na tańce założyłam już wygodniejszą parę.



Bolerko doszło do domu moich rodziców po może 3 tygodniach. Nie było mnie wtedy na miejscu, więc nie mogłam go przymierzyć i byłam w stresie, czy przysłany rozmiar będzie idealnie pasował. (Przysłano mi rozmiar 40, podczas gdy na co dzień noszę 38). Całe szczęście moje obawy były zupełnie bezpodstawne, a wybór bolerka był kolejną dobrą decyzją. W dzień naszego ślubu pogoda była bardzo kapryśna i narzutka z koronki, która była mi proponowana, zupełnie nie spełniłaby swojego zadania.

Do sukni dobrałam bardzo delikatną biżuterię. Kolczyki kupione zostały u Jubilera Schuberta, gdzie mój mąż lubi zaopatrzyć się w prezenty dla mnie. Musiałam oczywiście założyć „coś starego” i „coś pożyczonego”, więc wykorzystałam to właśnie wśród dodatków. Wisiorek został mi pożyczony, natomiast bransoletka była moją własnością, prezentem, który kiedyś sprezentowali mi rodzice.


Na zdjęciu jestem już po imprezie ;)

Tydzień przed ślubem już w domowych warunkach, na spokojnie, przymierzyłam suknię i wszystkie dodatki. Chciałam nie tylko zobaczyć, jak będzie wyglądać całość, ale także przekonać się, jak się w niej czuję i czy bez skrępowania mogę się poruszać. No i tutaj pojawił się klops! Ramiączka jednak nie zostały prawidłowo doszyte i przy bardziej ekstremalnych ruchach (np. próbach pierwszego tańca) zsuwały mi się z ramion. Byłam o tyle wściekła, że przez ten element musiałam dwukrotnie jechać po suknię, a i tak nie był on prawidłowo wykonany (mimo że zostałam zmierzona). Cóż, kolejny raz zapanowałam nad emocjami i pogodziłam się z tym, że przed ślubem odbędzie się akcja pod tytułem: „Szycie”, która ostatecznie w dniu samej uroczystości nieźle mnie zestresowała. Moje dziewczyny dały całe szczęście radę.

W ramach podsumowania mogę tylko powiedzieć, że z wyboru sukni jestem bardzo zadowolona. Całość prezentowała się delikatnie i skromnie, a właśnie na takim efekcie mi zależało. Nie tylko bardzo dobrze czułam się w sukience, ale także była ona bardzo praktyczna (np. nie potrzebowałam pomocy podczas wizyty w toalecie;)). Wiązanie gorsetowe sprawiło nieco trudności przy zakładaniu, ale potem nic złego się z nim nie działo (i najważniejsze byłam w stanie oddychać), a przy tym wyglądało pięknie. Jeśli ktoś zapytałby mnie, czy drugi raz zdecydowałabym się na tę samą suknię, bez wahania odpowiedziałam: „Tak!”.


W dzisiejszym poście planowałam jeszcze opowiedzieć Wam kilka historii, które przydarzyły mi się podczas poszukiwań mojej ślubnej fryzury oraz jak wyglądał mój makijaż, ale jak zwykle za bardzo się rozgadałam. O tej części przygotowań przeczytacie zatem wkrótce!

Skąd pochodziła Wasza suknia ślubna? Jakie dodatki upiększyły Waszą kreację? Czy byłyście zadowolone z wyboru? A jeśli jeszcze nie brałyście ślubu, to jaki krój sukni Wam się marzy?

31 komentarzy:

  1. Ja jeszcze mężatką nie jestem ;) Ale w tym roku będę świadkową na ślubie koleżanki ;) Za suknię zapłaciła całkiem sporo, ale taka jej się marzyła ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kazdy wyznacza sobie priorytety, za ktore jest w stanie wiecej zaplacic. Moim akurat nie byla sukienka, ale najwazniejsze to byc zadowolonym z wyboru ;)

      Usuń
    2. Koleżanka też tak myślała, ale jak przymierzyła suknię to przepadła :D I już nie było odwrotu, miała być ta i koniec :D

      Usuń
  2. Ślicznie w niej wyglądałaś. :) Ja też jakoś nigdy specjalnie nie oglądałam sukien ślubnych, ale generalnie chyba podobają mi się takie dość proste. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Pod tym względem byśmy się pewnie dogadały :)

      Usuń
  3. Kochana, przepięknie wyglądałaś w tej sukni - jak księżniczka! Ślub przede mną jeszcze, ale wiem,że sama będę chciała zaprojektować suknię :)
    Sandicious

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O! Świetny pomysł! Wręcz nie mogę się doczekać, kiedy będziesz wychodzić za maż! :D Dziękuję za mile słowa :*

      Usuń
  4. Takie suknie są najpiękniejsze, choć jestem ciekawa jak to będzie gdy sama będę swoją wybierać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak naprawdę dopiero zakładając suknie kształtuje się zdanie na temat tego, jakiej sukni się faktycznie szuka i w czym dobrze się wygląda :)

      Usuń
  5. Śliczne zdjęcia :)
    www.stylishmegg.pl

    OdpowiedzUsuń
  6. Wybór sukni to na prawdę ciężka sprawa ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Wybór sukni ślubnej i ogólnie organizacja wesela jeszcze przede mną, chodź sądzę że zdarzy się to w niedalekiej przyszłości :) ja właśnie wręcz przeciwnie, marzę o wielkiej sukience i o wyglądzie jak z bajki :) :)
    pozdrawiam cieplutko myszko :*
    ayuna-chan.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Piękna suknia! Przygotowania na pewno pochłaniają mnóstwo czasu. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak się wszystko dobrze zorganizuje, to można się spiąć i dopiąć wszystko podczas dwutygodniowego pobytu w Polsce ;)

      Usuń
  9. Cudowną miałaś suknię! Taką delikatną, dziewczęcą. <3 Dobrze, że udało się skombinować ramiączka. Przepięknie wyglądałaś. :*
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  10. Dziękuję :) Ze mną już tak jest, ze jak mi się coś spodoba i tego nie kupie, to później sobie to wyrzucam do końca życia, wiec musiałam :P

    OdpowiedzUsuń
  11. Wyglądałaś cudnie! A z suknią miałam bardzo podobnie do Ciebie, nic mi się nie podobało i poszłam do salonu wręcz zrezygnowana, że nic nie wybiorę. Jednak panie stanęły na wysokości zadania i zaproponowały mi sukienkę w której od razu się zakochałam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Cieszę się, ze również trafiłaś na dobry salon :)

      Usuń
  12. Pięknie wyglądałaś tego dnia :* ja za swoją sukienkę dużo zapłaciłam ale dostałam 500 zł rabatu :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że przyczyniasz się do istnienia tego bloga! ♥

W związku z ustawą RODO o ochronie danych osobowych, informuję, że na tej stronie używane są pliki cookie Google i podobne technologie do ulepszania i dostosowywania treści, analizy ruchu, dostarczania reklam oraz ochrony przed spamem, złośliwym oprogramowaniem i nieuprawnionym dostępem. Komentując, wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych i informacji zawartych w plikach cookies.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...