W końcu mogę oficjalnie przywitać
się z Wami po 2-tygodniowej przerwie. Myślę, że nie
dostrzegliście mojej nieobecności, gdyż posty pojawiały się
systematycznie, jednak ja nie zajrzałam przez ten okres do Bloggera.
Był to dla mnie czas odpoczynku od internetu. Na urlop nie zabrałam
laptopa, a aktywna byłam jedynie na Instagramie, gdzie w miarę
możliwości dodawałam zdjęcia z tego, co się u mnie dzieje. Był
to mój ostatni przyjazd do Polski przed ślubem, dlatego możecie
się domyślać, jak wiele spraw miałam na głowie, ale nie
uprzedzajmy faktów.
Zapraszam Was na relację z pobytu w
Polsce.
-> Z powodu tego, że w sobotę przed
naszym wyjazdem musiałam jeszcze iść do pracy, zdecydowaliśmy się
na wyjazd w niedzielny poranek. Nasz plan przesunął się nieco w
czasie i ostatecznie wstaliśmy o godzinie 3.00, a o 4 nad ranem
siedzieliśmy już w aucie gotowi do drogi. Naszym celem był Berlin,
w którym jeszcze nie byliśmy, mimo że znajduje się w niedalekiej
odległości od mojego rodzinnego miasta. Droga przebiegła nam
całkiem szybko i bezproblemowo. Tuż przed wyjazdem zakupiliśmy
nową nawigację, która okazała się być strzałem w 10! Funkcje,
jakie posiada, bardzo ułatwiły nam naszą podróż.
-> Berlin przywitał nas bardzo mroźnym
powietrzem i nisko unoszącą się nad ziemią mgłą. Żałowaliśmy
nawet, że opuściliśmy Szwajcarię, w której od kilku dni było
słonecznie i powiewał wiosenny wiaterek. Mieliśmy oczywiście plan
na zwiedzanie miasta, jednak po raz pierwszy zdarzyło się tak, że
w zasadzie się nim nie posługiwaliśmy. Było na tyle zimno, że
nie chciało nam się wyciągać ani mapy, ani aparatu. Będąc w
domu okazało się, że z Berlina przywiozłam zaledwie 200 zdjęć.
Jakie są moje wrażenia z tego miasta? Szczerze mówiąc, nie
najlepsze. Zdecydowanie nie polecam jechać tam o tej porze roku ani
w ciągu najbliższych kilku lat, gdyż całe miasto jest jednym
wielkim placem budowy, ale o tym opowiem Wam w osobnej relacji z
Berlina.
Cały wyjazd do Polski był
zorganizowany w najmniejszym szczególe. Mieliśmy mnóstwo spotkań,
pomiędzy którymi było czasem jedynie pół godziny różnicy, w
ciągu których musieliśmy się wyrobić chociażby ze zjedzeniem
obiadu. Tak jak wspominałam, był to ostatni wyjazd przed Naszym
Wielkim Dniem, dlatego cały pobyt był zorganizowany właśnie pod
tym kątem. Musieliśmy dopiąć na ostatni guzik wiele spraw, w tym
przede wszystkim te, które ciężko było nam załatwić drogą
mailową – często było to niestety zupełnie nierealne.
-> Zatrzymaliśmy się w hotelu, w którym
rano okazało się, że zamarzła woda w rurach i nie wiadomo, kiedy
się pojawi. Piękny początek wyjazdu. Już pierwszego dnia w
godzinach porannych rozpoczynaliśmy ciąg spotkań poza miastem, a
tu klops. Nie było nawet możliwości szybkiego przemycia twarzy.
Całe szczęście sytuacja rozwiązała się w ciągu 45 minut i
ostatecznie dotarliśmy tylko lekko spóźnieni, ale przynajmniej
wyglądaliśmy jak ludzie. Najważniejszą sprawą tego dnia było
załatwienie wszelkich formalności w Urzędzie, co jak się później
okazało było (o dziwo!) najłatwiejszym z przygotowań. Tego dnia
byłam umówiona do fryzjerki na wybranie próbnej fryzury ślubnej.
Chciałam również oddać aparat do naprawy, który jakiś czas temu
spadł z komody. Okazało się niestety, że naprawa jest bardzo
kosztowna, a sprzęt za niedługo można będzie wyrzucić do
śmieci... Na poprawienie humoru po tak nieprzyjemnej wiadomości
musiałam zrelaksować się u kosmetyczki.
-> Drugi dzień pobytu w Polsce
zapowiadał się równie intensywnie. Wraz z narzeczonym oraz
pomocnicą w osobie mojej siostry dokończyliśmy wypisywanie
zaproszeń, które całe szczęście dotarły do nas w odpowiednim
czasie. Powoli umawialiśmy się z naszymi gośćmi weselnymi, by moc
wręczyć im osobiście zaproszenia i poinformować o najważniejszych
kwestiach związanych z naszym ślubem.
Tego dnia musieliśmy również krążyć
poza miastem, załatwić sprawy w Urzędach i wybrać się do
najpiękniejszego miejsca w naszej okolicy, czyli Pałacyku
Mierzęcin. Mogę Wam zdradzić, że ta magiczna okolica, w której
pomiędzy mną a moim ukochanym zaiskrzyło, będzie miejscem, w
którym padnie nasze sakramentalne TAK. Poza umówionym spotkaniem,
dotyczącym spraw organizacyjno-dekoracyjnych, zostaliśmy również
zaproszeni w celu poznania kucharza oraz jego propozycji obiadu na
naszym weselu.
-> Ten wyjazd do Polski zapamiętam
głównie w kontekście jazdy w samochodzie. Poruszając się tym
środkiem transportu, przejechaliśmy łącznie ponad 38 godzin!
Kolejny dzień spędziliśmy w dużej mierze właśnie w samochodzie.
Musieliśmy dostać się do Poznania, gdzie czekała na mnie uszyta
suknia ślubna. Wraz z mamą i siostrą wybrałam się zatem do
jednego z salonów sukni ślubnych. Niestety sukienka nie była na
ten dzień wykończona. Okazało się, że musi zostać jeszcze
skrócona i przerobiona w jednym miejscu, co zmusiło nas w
późniejszym czasie do ponownego przyjazdu. Korzystając z chwili
wolnego pomiędzy spotkaniami, wybraliśmy się jeszcze do Starego
Browaru, gdzie podziwialiśmy czekoladową kolejkę, a następnie
udaliśmy się na spotkanie z naszym kamerzystą, który okazał się
być profesjonalistą w każdym calu. Po powrocie czekała nas jedna
z wielu wizyt u znajomych.
-> Tuż przed naszym przyjazdem moja
siostra obchodziła urodziny. Ze względu na nas przesunęła jednak
świętowanie, żebyśmy byli również obecni. Ze względu na bardzo
zajęte pierwsze dni pobytu prezentu dla niej szukałam na ostatnią
chwilę. Całe szczęście znalazłam to, co chciałam i siostra
otrzymała aparat, który mam nadzieję, będzie jej dobrze służył.
Biorąc pod uwagę ceny mało istotnych ślubnych akcesoriów (typu
winietki), postanowiłam trochę na tym zaoszczędzić i sama zająć
się przygotowaniem kilku z nich, dlatego też jeździliśmy od
sklepu do sklepu w poszukiwaniu materiałów, które będą przydatne
podczas ich tworzenia. Podczas całego pobytu udało nam się
skompletować wszystko, co jest nam niezbędne. Przy okazji zrobiłam
również zakupy kosmetyczne, by nie zawracać sobie tym później
głowy. Na ten dzień ustaliłam sobie również wszystkie wizyty u
lekarzy. Jedną z nich była wizyta u dermatologa, która dość
znacząco wpłynie na moje życie. Zdecydowałam się na leczenie
trądziku, które będzie wymagać ode mnie poświęcenia i
przeorganizowania życia codziennego, ale mam nadzieję, że
przyniesie to pozytywne efekty.


-> Kolejny dzień w Polsce wiązał się
ze zrobieniem wszelkich niezbędnych zakupów, których lista była
naprawdę spora. Zebraliśmy również wszystkie zaproszenia, które
musieliśmy wysłać pocztą oraz przedmioty, które udało nam się
sprzedać i … w ten sposób straciliśmy ponad godzinę życia na
poczcie. Kolejne 45 minut staliśmy w kolejce do banku, co swoją
drogą było dla mnie okropnym absurdem (Przy okienkach siedziało 8
pań, a otwarte było tylko jedno). Całe popołudnie aż do późnych
godzin nocnych spędziliśmy na rozwożeniu zaproszeń – jeśli ta
część przygotowań jeszcze przed Wami, to zarezerwujcie sobie na
nią dużo czasu :P Późnym wieczorem wybraliśmy się jeszcze ze
znajomymi do pizzerii i na bilard.
PS. Nie mogłam się już powstrzymać
i otworzyłam przysłane od Wedla pudełko z pralinami!
-> Weekend w Polsce był nieco mniej
zajęty. W dalszym ciągu nie rozwieźliśmy jeszcze nawet połowy
zaproszeń, więc większość spotkań z rodziną i znajomymi
zorganizowaliśmy właśnie w jedyny weekend, spędzony w Polsce.
Udało nam się również załatwić sprawy związane z transportem
naszych gości na miejsce uroczystości oraz tortem weselnym. W
weekend byliśmy także umówieni na naukę pierwszego tańca. Co
prawda uczymy się go już kilka dobrych miesięcy, jednak chcieliśmy
by znajomi, którzy prowadzą szkołę tańca przyjrzeli się temu
życzliwym okiem fachowca (buty ślubne zostały zdarte na tyle, że
musiałam kupić drugą parę :P).
->Drugi tydzień rozpoczął się od
kolejnego wyjazdu. W mojej okolicy kończyły się akurat ferie
szkolne i urlopy, które wzięła rodzina na czas naszego przyjazdu.
Musieliśmy sami zorganizować sobie czas. Byłoby całkiem nudno,
gdyby nie nieskończona na czas suknia, która zmusiła nas do
ponownego wyjazdu do Poznania. Mając cały wolny dzień, wybraliśmy
się jeszcze do centrum handlowego Posnania, w którym zrobiliśmy
drobne zakupy i zjedliśmy obiad. Tym razem suknia była gotowa do
odebrania, a wraz z życzeniami dostałam jeszcze od salonu drobny
upominek.
-> Wykorzystując ostatnie chwile naszego
pobytu w moim rodzinnym mieście, spędziłam trochę czasu z
najbliższą rodziną. Popołudniu wyruszaliśmy znowu w drogę! Tym
razem celem był Wrocław, rodzinne miasto mojego ukochanego, gdzie
również musieliśmy zostawić zaproszenia. Jak na złość w
momencie gdy wyjeżdżaliśmy z miasta, pogoda poprawiła się i
żegnało nas piękne słońce.
Początkowo mieliśmy w planach
kilkudniowy pobyt i zwiedzanie miasta, a także zajrzenie za kulisy
wrocławskiego zoo, jednak los ma często zupełnie inne plany na
nasze życie. Okazało się, że musimy wcześniej zakończyć urlop
i wracać do Szwajcarii, dlatego tym razem nie zdążyliśmy niczego
zwiedzić. Przyszły szwagier zabrał nas jedynie do Pierogarnii Stary
Młyn, gdzie odbyliśmy prawdziwą ucztę.
-> Prosto z Wrocławia udaliśmy się do
Zgorzelca, miasta położonego tuż przy granicy z Niemcami.
Postanowiliśmy tam chwilę odpocząć i przespać się. Udało nam
się zarezerwować pokój w bardzo przytulnym hoteliku, gdzie
pierwszy raz zdarzyło nam się dostać śniadanie do łóżka, a nie
w formie otwartego bufetu. Przemiłe, starsze panie z obsługi
pozostaną w naszej pamięci i gdy tylko będziemy mieć okazję,
odwiedzimy to miejsce ponownie.
Hotelik znajdował się przy rzece, a
po drugiej stronie widać było już Niemcy. Cała okolica i
architektura wydała mi się być bardzo malownicza i aż żałuję,
że nie mogliśmy zostać tam dłużej. W tym mieście zrobiliśmy
jeszcze zakupy spożywcze, głównie produktów, których nie
dostaniemy w Szwajcarii. Muszę przyznać, że ogrom supermarketów i
galerii handlowych jak na jedno miasto był imponujący.
W drodze powrotnej dało o sobie znać
zmęczenie. Dopiero wtedy zdaliśmy sobie sprawę, że nie było
takiej nocy, w ciągu której przespalibyśmy 8 godzin. Zazwyczaj
spaliśmy pomiędzy 4 a 6 h, więc niech nikt nawet nie pyta, czy
wypoczęliśmy podczas urlopu! W drodze do Szwajcarii towarzyszyło
nam oślepiające słońce, a by nie zasnąć rozmawialiśmy,
poruszając różne, często bezsensowne kwestie czy śpiewając na
głos (dobrze, że jechaliśmy sami!).
Zbliżając się do
szwajcarskiej granicy, zawsze towarzyszy mi pewien niepokój. Jest to
zupełnie nieuzasadnione, gdyż nigdy nie przewozimy niczego ponad
limit, ale mimo to obawiam się kontroli. Ten wyjazd był inny. Do
ostatniej chwili nie miałam tego okropnego uczucia. I co? Pierwszy
raz odbyliśmy szczegółową kontrolę na granicy. Pan strażnik był
nieugięty i łapał nas za każde słowo. Przeglądał zawartość
naszych toreb i walizki, wyciągając moje majtki na oczach
przejeżdżających kierowców. Domagał się przedstawienia
rachunków za poszczególne zakupy, sprawdzał kurs złotego do
franka itp. W ten sposób zostaliśmy opóźnieni o dodatkową
godzinę, stojąc przy minusowych temperaturach na zewnątrz auta bez
kurtek. Po tym czasie zostaliśmy przepuszczeni przez granicę, a ja
już rozumiem przed czym odczuwałam taki niepokój. Na koniec mój
ukochany wyznał mi, że w jednej z walizek ukryty jest prezent dla
mnie i gdyby pan strażnik raczył go znaleźć wartość
przewożonych przez nas rzeczy drastycznie by wzrosła i pewnie
musielibyśmy słono dopłacić. Okazało się, że żyję z
przemytnikiem, ale za to jakim kochanym ;)
Każdy wyjazd do Polski jest na swój
sposób inny i ciekawy. Ten będę wspominać przede wszystkim ze
względu na możliwość zobaczenia się że wszystkimi znajomymi,
którzy porzucili swoje obowiązki, a często też przyjechali z
innych miast, by się z nami zobaczyć! Pomimo braku wolnego czasu
cieszę się, że zdołaliśmy załatwić wszystko, co sobie
założyliśmy. Zawsze z sentymentem powracam do ojczyzny i ludzi,
którzy nadal tam mieszkają, ale po każdym powrocie do Szwajcarii
otwieram drzwi od mieszkania z myślą: „Nareszcie w domu!”.
I tak minął nam kolejny pobyt w
Polsce, który był pełen sprzecznych emocji! Kolejny już niebawem,
a wraz z nim jedno z piękniejszych i najbardziej stresujących
wydarzeń w życiu!
Fajny post! :D Najlepszego dla siostry :*
OdpowiedzUsuńZapewne to piękny czas przed Tobą. Wkrótce o zmęczeniu nie będziecie pamiętać. Wszelkiej pomyślności.
OdpowiedzUsuńAle intensywny wyjazd mieliście. :) A ten strażnik okropnie upierdliwy.;/
OdpowiedzUsuńBardzo intensywny urlop mieliście, ale dobrze że udało się Wam wszystko załatwić :)
OdpowiedzUsuńTa kontrola to faktycznie straszna sprawa. Nie życzę takich więcej :)
Pozdrawiam serdecznie! ;)
Strasznie męczący ten urlop - aż ja poczułem zmęczenie. Ale cieszę się, że się Wam udało i wszystko załatwiliście, oprócz tego zwiedzania. A sytuacja na granicy zestresowałaby każdego. Oj, nie lubię takich momentów. Zdjęcia piękne, no i nie mogłem nie zwrócić uwagi na absolutnie obłędnie zaproszenia! :) Mogę wiedzieć, jaka firma Wam je robiła? Są świetne!
OdpowiedzUsuńZaproszenia zostały wykonane przez Smart Solutions :)
UsuńJakoś nie mam zupełnie szału ślubnego i jestem szczęśliwa, że nie daliśmy się namowom jednej części rodziny, żeby zamiast przyjęcia robić wesele. Chyba bym oszalała :) A teraz tylko pomyśl, jak jeszcze niedawno ludzie nie mieli swojego samochodu i dopiero wtedy musieli kombinować!
OdpowiedzUsuńAle my tez nie robimy typowego wesela, tyko przyjecie. My akurat robimy wszystko poza miastem, stad ciagle jazdy w te i spowrotem.
UsuńPrzecudne te zaproszenia! Inne, nietypowe. takie wlasnie lubię! Masz świetny gust.
OdpowiedzUsuńNie chcialam niczego zwyczajnego, dlatego wybor padl na te slicznosci :)
UsuńStary Młyn to najlepsze pierogi <3 W wakacje chciałabym pojechać do Berlina i mam nadzieję, że będzie tam spokojniej niż w zeszłe, bo z powodu tych wszystkich zamieszek zrezygnowałam z wyjazdu. Posnania to moje ulubione centrum handlowe w Poznaniu, Stary Browar mnie nie przekonuje, strasznie niewygodnie się tam chodzi, lecz jeśli chodzi o sam budynek to piękny ;)
OdpowiedzUsuńFajne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńpiękne zaproszenia, mam nadzieje, że wszystko pójdzie po Twojej myśli :)
OdpowiedzUsuńCo za pech z tymi rurami! Ech, miałam podobną nieprzyjemną przygodę jeśli chodzi o sprzęt i naprawę... Padł mi telefon, po prostu się wyłączył i tyle. Nawet format nie chciał się uruchomić, poszłam więc do serwisu, żeby się dowiedzieć, iż nie ma możliwości naprawy. W dodatku, nie udało mi się zrelaksować po tej wiadomości tak, jak Tobie :D. Wybrałam się na ciuchowe zakupy i nic nie wygrzebałam dla siebie :D.
OdpowiedzUsuńkochana super wpis ! pełen emocji ! miałaś przygody :)
OdpowiedzUsuńZycie to ciagla przygoda :)
UsuńTakie intensywne wyjazdy pamięta się najlepiej, przynajmniej ja tak mam ;)
OdpowiedzUsuńAparat dla siostry, super pomysł!
Pozdrawiam serdecznie