sobota, 25 listopada 2017

Z pamiętnika #4 - Najgorsze wspomnienie ze Szwajcarii #storytime

O Szwajcarii wypowiadam się zazwyczaj dobrze. Gdy ktoś mnie pyta, czy warto tu przyjechać, zawsze moja odpowiedź brzmi „Tak!”. Nie oznacza to jednak, że w tym kraju nie spotkały mnie przykrości czy niemiłe sytuacje. Zwłaszcza na początku pobytu w innym kraju można natknąć się na nieprzychylnych ludzi czy znaleźć się w zupełnie nowym położeniu. Najbardziej nieprzyjemne wydarzenie, które mnie spotkało, miało miejsce w pierwszych miesiącach mojego życia w Szwajcarii. Do dziś, opowiadając tę historię, wzbudzam nią spore emocje, które towarzyszą również mi podczas pisania tej opowieści.

Co takiego mi się przydarzyło? Zapraszam do lektury!




Jak pewnie się domyślacie, mieszkając od 3 tygodni w Szwajcarii, nie znałam dostatecznie języka (a mówiąc bardziej precyzyjnie szwajcarskiego dialektu), co zdecydowanie utrudniało całą sytuację, w której się znalazłam. Rozpocznijmy jednak od początku. Tuż po moim przyjeździe zamieszkaliśmy z mężem w mieszkaniu, które znajdowało się w małym bloku (1 piętro, dwa skrzydła). Jak się później okazało, byliśmy jedynymi mieszkańcami tego domu, którzy wynajmowali dla siebie całe mieszkanie dwupokojowe. Reszta pomieszczeń była wynajmowana na pokoje, o czym nie byliśmy wcześniej poinformowani.

Był to czas, w którym dopiero klimatyzowałam się w nowym miejscu i rozpoczynałam poszukiwania pracy, dlatego też zazwyczaj siedziałam w domu sama. Pewnego dnia smacznie sobie spałam, dochodziła godzina 8.00, gdy usłyszałam zgrzyt zamka w drzwiach. Był on bardzo charakterystyczny, gdyż bliżej było mu do klucza zamykającego łazienkę niż drzwi wejściowe i powodował słyszalny odgłos w trakcie otwierania. Pierwszą moją myślą było to, że mój ukochany wrócił do domu. Jednak zgrzytanie w drzwiach trwało zdecydowanie zbyt długo i ktoś ewidentnie używał siły w stosunku do drzwi. Wtedy to przestraszyłam się nie na żarty! Naprawdę pomyślałam sobie, że ktoś chce się włamać (dodam, że wynajmowaliśmy mieszkanie w pełni umeblowane ze wszystkimi sprzętami, więc ktoś bez problemu mógł wiedzieć, co znajduje się wewnątrz, chociażby ze zdjęć z ogłoszenia). Przy całej panice, w jaką wpadłam, najzabawniejsza była moja pierwsza myśl i natychmiastowa reakcja – ubrać się! Naciągnęłam na siebie pierwsze lepsze dresowe spodnie i t-shirt, a w mojej głowie kłębiły się myśli, co powinnam zrobić. Nie znam numeru na policję, nie znam sąsiadów. Mam się schować, czekać, otworzyć te cholerne drzwi? Trwało to dosłownie chwilę, ale ten moment zdawał się nie mieć końca. Stałam naprzeciwko drzwi znieruchomiała ze strachu i czułam jak nogi mi dygocą. W myślach widziałam już jak wpada grupa mężczyzn z karabinami i strzelają do mnie na miejscu, po czym ktoś znajduje mnie w tych paskudnych, różowych dresach...


Nagle mój klucz wsadzony od wewnętrznej strony w zamek (to przez niego był taki problem z otwarciem zamka od zewnątrz) wypadł z impetem, spadając pod moje nogi, a drzwi zostały wręcz wykopane. Stanęło w nich dwóch mężczyzn i grubsza, na oko 50-letnia kobieta. Rzucili mi „dzień dobry” od niechcenia i wpakowali się z buciorami do mojej łazienki. Zawsze powtarzam, że nikt nie jest w stanie przewidzieć swojej reakcji w stresujących sytuacjach. Ja – w tamtym czasie największa awanturniczka i osoba robiąca drakę z niczego – zamiast wydrzeć się i pytać, o co chodzi, stałam tam nie mogąc wykrztusić słowa, a jedyne co czułam to przeraźliwe zimno i dreszcze na całym ciele.

Najwidoczniej stało się to zauważalne, bo owa kobieta spojrzała na mnie i spytała, czy tu mieszkam. Bardzo inteligentne pytanie, ale przynajmniej je zrozumiałam i mogłam odpowiedzieć. Po moim krótkim „tak” kobieta zaczęła nawijać szwajcarską gwarą, a mi opadła szczęka. Drżącym głosem poprosiłam, czy mogłaby mi wyjaśnić powoli i w urzędowym niemieckim, co się tutaj dzieje. Dowiedziałam się raptem, że panowie-monterzy muszą coś sprawdzić. Stałam dalej jak głupia, a kobieta zaczęła rozglądać się dookoła i chyba pokojarzyła fakty. Zaczęła rozmowę na temat tego, czy wynajmujemy mieszkanie czy pokój, na co ja odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Gdy już cała sytuacja została wyjaśniona, kobieta zaczęła mnie bardzo przepraszać, a nawet ściskać. Twierdziła, że nie zostali oni poinformowani, że to prywatne mieszkanie i otrzymali zapasowe klucze do całego budynku i wedle zapewnień właściciela mogli wszędzie wejść. Zdołałam wydusić tylko, że nie zostałam poinformowana, że ktoś przyjdzie. Ale to nadal nie wyjaśniało mi, co dzieje się w mojej łazience!


Po chwili padło zdanie z ust montera, które nawet zrozumiałam: „Będziemy robić to w tej łazience”. Co było tym tajemniczym „czymś”? W drugim skrzydle budynku pojawiła się jakaś usterka i było ono odcięte od wody. Podjęto zatem decyzję, że obejście musi zostać poprowadzone przez moją łazienkę. Panowie zebrali się i zaznaczyli, że jeszcze tego samego dnia wrócą. Gdy tylko zostałam sama (dalej trzęsąc się jak w jakimś amoku), zadzwoniłam do mojego chłopaka (teraz już męża) i opowiedziałam mu wszystko. Chyba pierwszy raz widziałam go wtedy tak wściekłego. Dzwonił do właściciela mieszkania kilkadziesiąt razy, ale ten nie odpowiadał o żadnej porze. Do mieszkania powrócił jeden monter. Zwinął się po godzinie, mówiąc że wróci jutro i pozostawiając mi siłą oderwany kawałek dykty czy jakiegoś innego materiału, który wcześniej zakrywał rury.

Telefon właściciela milczał, zostawiliśmy milion wiadomości, ale nie doczekaliśmy się żadnej reakcji. Byliśmy wściekli, a był to dopiero początek naszej udręki. Zgodnie stwierdziliśmy, że nie mamy obowiązku wpuszczać nikogo do mieszkania w momencie, gdy jego wizyta nie została zapowiedziana, bo w rzeczywistości nie wiadomo, kim ten człowiek może być. Mąż absolutnie zabronił mi wpuszczania kogokolwiek, a nawet chciał wziąć wolne w pracy, bo nieco bał się o moje bezpieczeństwo. Wyperswadowałam mu ten pomysł, a następnego dnia powrócił znany mi już mężczyzna. Wedle zaleceń nie otworzyłam mu drzwi, lecz słyszałam, że robi coś w niezamieszkałym pomieszczeniu obok. W czasie pory obiadowej mąż zadzwonił do mnie i poinformował, że otrzymał wiadomość SMS od właściciela mieszkania o treści: „Proszę otworzyć drzwi monterowi, bo muszę mu płacić za każdą godzinę pracy”. Ani słowa przeprosin za nieodpowiadanie na nasze telefony. Ani słowa wyjaśnienia, co i przez ile czasu będzie robione w naszej łazience. Po otrzymaniu tej wiadomości ponownie próbowaliśmy się do niego dodzwonić przez dobrą godzinę, lecz znów nie odbierał telefonu, co było już szczytem chamstwa. W tym miejscu dała o sobie znać moja wrodzona zawziętość. W życiu wyznaje zasadę: „Jeśli ktoś mnie nie szanuje, to nie może oczekiwać ode mnie szacunku”. Facet ewidentnie nas olewał, więc ja olałam również jego prośbę i drzwi nie otworzyłam. Przez drzwi słyszałam nawet jak owy „fachowiec” rozmawiał z właścicielem przez telefon, zwracając się do niego po nazwisku...



W pewnym momencie miarka się przebrała! Usłyszałam potworny huk, dobiegający z łazienki. Zerwałam się i jednym susem znalazłam się w środku. To, co zobaczyłam, przeszło moje ludzkie pojęcie. W ścianie przy suficie zobaczyłam dziurę, w którą spokojnie można było wsadzić głowę. Cały gruz i tynk ze ściany leżał natomiast w mojej łazience i brud był dosłownie wszędzie. Co za idiota! Nawet nie chciałam myśleć, co mogło się wydarzyć, gdybym akurat była wtedy w łazience i dostała tym spadającym z góry fragmentem ściany! W tej sytuacji absolutnie wyszłam z siebie. Mieszkanie opuściłam z takim impetem, że klamka od drzwi zostawiła wgniecenie w ścianie. Dosłownie wyciągnęłam faceta z drugiego pomieszczenia, wyzywając go od najgorszych i przeklinając we wszystkich możliwych językach. Na koniec rzuciłam coś w rodzaju „Zrób porządek z tym gównem” i mimo że ciśnienie już miałam wysokie, postanowiłam zrobić sobie kawę...

Potraficie wyobrazić sobie, że po 15 minutach nasz inteligenty monter przyszedł do mnie i zaczął narzekać, że nie wziął ze sobą nic do jedzenia i takie ciasto (akurat stało na stole), to chętnie by zjadł, a i do tego kawę... Mój wzrok jest dość wymowny, nie musiałam tego komentować. Pod koniec dnia w dziurę wielkości głowy została wstawiona część rury, a poniżej zostały przewiercone na wylot dwie dziurki (widoczne na zdjęciu). Gdy to zobaczyłam, to sama nie wiedziałam, czy mam się śmiać czy płakać, choć bliżej było mi zdecydowanie do tego drugiego, gdy zobaczyłam syf, który został po tej robocie w łazience.


Nie minęła godzina od wyjścia montera, gdy ponownie usłyszałam huk. Już wchodząc do przedpokoju, zauważyłam, że prowizorycznie zamontowana rura wypadła, rozkładając się na mniejsze części. Podsumowując drugi dzień pracy, w łazience tuż obok sedesu znalazła się jedna niezakryta dziura pod sufitem i dwie równie niezasłonięte dziurki poniżej. Można było odnieść wrażenie: przygotowane specjalnie na wysokości oczu z idealnie pasującym rozstawem (gdy przekręciło się głowę w lewo można było idealnie przez nie patrzeć).

Mój mąż ponownie wściekł się chyba jeszcze bardziej niż ja. Po raz kolejny zostawiliśmy właścicielowi mieszkania milion wiadomości i nieodebranych połączeń. W końcu, w późnych godzinach wieczornych, mężczyzna raczył odebrać. Na nasze zażalenia powiedział tylko od niechcenia, że to musi zostać zrobione. Gdy zaczęliśmy opowieść o tym, co zostało zrobione w łazience i w jakim stanie jest ściana, poinformowaliśmy, że wszystkie zamontowane rurki poodpadały, a na dodatek nasza łazienka wygląda jak plac budowy i by skorzystać z toalety czy czegokolwiek innego trzeba najpierw gruntownie to posprzątać, zostaliśmy odesłani do firmy, która się tym zajmuje... Dość ważnym dla nas pytaniem było to, czy pomieszczenie, do którego mamy teraz wgląd jest zamieszkałe. W odpowiedzi usłyszeliśmy, że absolutnie nie i w zasadzie nie ma co robić draki o tych kilka dziur. Trochę nas to uspokoiło, ale do czasu, bo telefony do firmy budowlanej totalnie wyprowadziły nas z równowagi.



*Czystość w rozumieniu tego "specjalisty". W taki sposób codziennie pozostawiał swoją pracę.

Dzwoniąc do właściciela firmy, przekierowywał nas on do innego pracownika, aż ostatecznie po wykonaniu kilku telefonów nikt nie chciał wziąć na serio naszych zażaleń i usłyszeliśmy, że za ową pracę odpowiada jedynie pracownik, który ją wykonuje. Moj mąż gotujący się ze złości zadzwonił, więc do niego i dość dosadnie poinformował go o wszystkim, co nam nie odpowiada. W odpowiedzi usłyszeliśmy śmiech. Tak. Ten facet zaczął nam się śmiać w słuchawkę. Ten wieczór był jednak bardzo długi. Gdy mój mąż wszedł pod prysznic, ja zaczęłam zaglądać w pozostawione dziury, czy faktycznie nikt tam nie mieszka. Miałam bowiem wrażenie, jak gdyby ktoś co jakiś czas przechodził. Przyłożyłam oczy do mniejszych dziurek, które zdążyłam nazwać już lornetką i ku mojemu absolutnemu zdziwieniu po drugiej stronie również pojawiła się para oczu! Okazało się, że pomieszczenie wcale nie jest niezamieszkałe! Tak jak wspominałam prawie w całym budynku wynajmowane były pokoje, a my właśnie zyskaliśmy widok na ich wspólną kuchnię, do której miało dostęp całe skrzydło budynku. Prowizorycznie zasłoniliśmy tę ścianę i niestety w takich warunkach przyszło nam spędzić dość długi czas.

Następnego dnia, gdy monter przyszedł ponownie, od progu zaznaczyłam, że po swojej pracy ma posprzątać. Odpowiedź była równie adekwatna do poziomu jego kultury. Stwierdził, że to nie ja płacę za wykonaną robotę i nie mam nic do gadania (tym, którzy zdziwieni byli moim wyznaniem, że nie jestem tolerancyjna, mogę wyjawić, że ten człowiek pochodził naturalnie z Albanii i od tamtej pory, spotykając się jeszcze wielokrotnie z takim traktowaniem, nienawidzę Albańców jak insektów). 




*Monter wycierał ręce o biały dywanik, a codziennie po jego pracy czekała na mnie taka ilość brudu na podłodze i innych sprzętach.

Rozpoczął się maraton pracy, która wydawała się w ogóle nie mieć końca. Ten mężczyzna ewidentnie grał na czas i zwłokę. Jego efektów pracy w ogóle nie dało się zauważyć, a spędzał on w naszej łazience czas od 8 do 17. Codziennie! Przez ten czas byłam usidlona w domu, bez możliwości korzystania z łazienki czy nawet wody. Po jego pracy oczywiście miałam multum sprzątania. Kolejne skargi odnośnie czystości spełzły na niczym, gdyż sam właściciel firmy stwierdził, że pracownik musi posprzątać, ale dopiero po skończeniu całej pracy, która zakończyła się po dwóch tygodniach! Ostatecznie praca wykonana została tak amatorsko, że pewnie ja lepiej bym sobie z nią poradziła. Dodatkowe rury zamontowane w łazience były po prostu na widoku i za każdym razem, gdy ktoś przebywał obok słyszałam bardzo wyraźnie rozmowy, a podczas kichnięcia w łazience nawet ktoś pożyczył mi „na zdrowie”.


* Skończona praca: oderwaną dyktę zastąpił karton, dookoła rur na podłodze dziura, a posprzątanie po tej robocie ograniczyło się do niedbałego zamiatania i niewyrzucenia po sobie śmieci.

Uwierzcie mi na słowo, że te dwa tygodnie były jednymi z gorszych w moim życiu. Miałam totalny kryzys i zastanawiałam się, po co w ogóle tu przyjechałam. Miałam dość tego miejsca i momentami chciałam się pakować. Nie obyło się to również bez wpływu na nasz związek, bo cała stresująca sytuacja powodowała okropną atmosferę w domu. Z tym mieszkaniem wiąże się jeszcze kilka innych historii, które być może opowiem jeszcze kiedyś, jeśli tylko będziecie mieć ochotę na ich wysłuchanie. Spokojnie mogę to miejsce nazwać „domem z piekła rodem”.

A czy Wy miałyście do czynienia z tak niekompetentnymi fachowcami? 




28 komentarzy:

  1. Fatalne miejsce :( Ehh... przykro, że tak się zdarza.

    OdpowiedzUsuń
  2. Co za historia! Niestety nie wszyscy "fachowcy" znają się na swej robocie i kulturze.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytam z niedowierzaniem i kręcę głową! Co za rzeczy! ;o Naprawdę współczuję Ci takiej sytuacji, sama zamieszkałam w Hiszpanii kilka miesięcy temu i wiem jak ciężko może być czasem. Brawa, że tak świetnie sobie z tym poradziłaś! ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jacież... ale historia! Z pewnością szukałabym nowego lokum, przecież skoro wynajmujecie, to wynajmujący winien Was uprzedzić! (chyba że nie było tego w umowie najmu...;)
    pozdrawiam serdecznie z nad filiżanki kawy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wlasnie takie zapiski znajdowaly sie nie tylko w umowie najmu, ale takze w ogolnym prawie wynajmu w Szwajcarii, wiec ewidentnie byla to wina wynajmujacego. Oczywiscie po tamtych wydarzeniach musielismy szukac czegos innego, ale w Szwajcarii ciezko jest znalezc mieszkanie.

      Usuń
  5. O matko, naprawdę straszna historia. Nie zazdroszczę. :/

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie wierzę w to co się stało.

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo Ci współczuję, nie wiem, co sama bym zrobiła w takiej sytuacji :/

    OdpowiedzUsuń
  8. O masakra,ale musieliście się zdenerwować!

    OdpowiedzUsuń
  9. Fantastyczne powiadanie. Czuć jeszcze Twoją wściekłość. Pisane z pasją. Niestety takie sytuacje się zdarzają :(

    PurpurowyKsiezyc

    OdpowiedzUsuń
  10. Jezu, normalnie jestem w szoku, co za ludzie, co za zachowanie! Takie wydarzenia w ogóle nie powinny mieć miejsca! Monter tragedia, właściciel nie lepszy. Współczuję i oby już więcej nie przydarzyły Ci się żadne podobne ekscesy :/.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Juz raczej nigdy nie wejdziemy w takie umowy najmu z prywatnymi wlascicielami.

      Usuń
  11. Ale historie :O Nie dość, że byłaś przerażona wyjazdem do nowego kraju i tym, że niezbyt dobrze rozumiałaś dialekt, to ktoś wchodzi bez pytania do mieszkania :O Sama przestraszyłabym się nie na żarty! :P Do tego ten brud... Nie wiem jak w innych krajach, ale w Polsce fachowcy raczej starają się po sobie sprzątać... Współczuję tych przeżyć...

    OdpowiedzUsuń
  12. ale akcje :o
    jakby mi ktoś tak wparował i walczył z kluczem to chyba bym umarła ze strachu :o

    Pozdrawiam i życzę cudownej niedzieli :)
    ANRU,

    OdpowiedzUsuń
  13. też bym się wystraszyła, jakbym słyszałam jak ktoś się dobija do mieszkania ;p co do sufitu - my jak mieszkalismy w Holandii mieliśmy łazienkę na dw apokoje (piętro), ale często chodzili ludzie z parteru do naszej łazienki i nie wiedziałam czmeu i się zawsze wkurzałam. Okaząło się,że łazienka na parterze nie przypomina łazienki a w suficie jest.. wielka dziura - też taka,że głowę by można było swobodnie włożyć..;/ masakra!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, jak mozna udostepniac takie lazienki do uzytku i nic z tym nie robic...

      Usuń
  14. ale miałaś przygody.... już będzie tylko lepiej!

    OdpowiedzUsuń
  15. o matko moja! współczuję takich przygód :( fatalne! obcy kraj, stres i jeszcze takie zachowanie ze strony właściciela...

    OdpowiedzUsuń
  16. Masakra. Moje nerwy by tego nie wytrzymały. Generalnie mój mężczyzna mi opowiadał, że gdy był w Szwajcarii w pracy to rodowici jakoś słabą mieli kulturę do obcokrajowców... Nie wszyscy - wiadomo, ale Ci co robili z nimi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykro mi znowu o tym mowic, ale wszystko zalezy od nacji i jej natezenia wsrod pracownikow...

      Usuń
  17. Jakby do mnie tak wpadli to tak szybko jakby weszli z ogromnym hukiem wylecieliby z mieszkania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, gdyby ktos mi opowiedzial taka historie, tez bym ja w ten sposob skomentowala. Nie spodziewalabym sie, ze moja reakcja bedzie wlasnie taka...

      Usuń
  18. Ja na Twoim miejscu najpierw dostałabym zawału ze strachu a później zaczęłabym... nie wiem, pewnie płakać :D

    OdpowiedzUsuń
  19. Co za koszmar! Tego 'fachowca' chyba był zamknęła w łazience i nie wypuszczała aż do momentu skończenia pracy!

    Jesteś mega dzielna! Podziwiam, że wytrzymałaś te dwa tygodnie :)

    OdpowiedzUsuń
  20. Kurde, wcale nie jestem zdziwiona, ponieważ niejednokrotnie słyszałam, że w Niemczech robotnik nie musi po sobie sprzątać. W sumie jest w tym jakaś prawda, bo jak wstawiali nam okna to tylko zamietli i to też wyglądało jak u Ciebie na zdjęciu. Tu dziura, tam coś tam. Też grali na godzinówkę i to co zroniliby w kilka godzin, robili w dwa dni. Mnie w tej sytuacji to doprowadziłby do białej gorączki właściciel mieszkania, bo jego zachowanie było chamskie. Nawet w czasach studenckich, kiedy monterzy robili rury w łazience posprzątali po sobie tylko dlatego, że miałam mord w oczach... :P Co prawda oni tylko zamietli śmieci i gruz do worków a już ją musiałam je wynieść i cały pył i kurz ogarnąć, bo właścicieli to nie interesowało...

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że przyczyniasz się do istnienia tego bloga! ♥

W związku z ustawą RODO o ochronie danych osobowych, informuję, że na tej stronie używane są pliki cookie Google i podobne technologie do ulepszania i dostosowywania treści, analizy ruchu, dostarczania reklam oraz ochrony przed spamem, złośliwym oprogramowaniem i nieuprawnionym dostępem. Komentując, wyrażasz zgodę na przetwarzanie danych i informacji zawartych w plikach cookies.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...