Mój
styczeń co roku naładowany jest dużą dawką podsumowań. Należę
do osób, które z ogromną ciekawością tworzą wszelkie
zestawienia, z chęcią zapoznaje się zawsze z przeróżnymi
statystykami i zawsze wyciągam z nich ciekawe wnioski. Choć
wykonywanie takich podsumowań jest niezwykle pracochłonne, wraz z
początkiem roku wstępuje we mnie nowa energia, by przyłożyć się
do nich i wykonać jak najlepiej. Moje styczniowe wpisy określić
mogę już jako „tradycyjne”. Trzeci rok z rzędu opiszę Wam
także, jak wyglądał rok 2018 moimi oczami. Nie zabraknie również
prywatnych zdjęć.
Zapraszam
do zapoznania się z podsumowaniem roku 2018!
STYCZEŃ
Rok
2018 od początku jego trwania nie wydawał się być dla mnie
łaskawy. Głównie ze względu na drastyczna zmianę temperatur w
Szwajcarii (zima z dnia na dzień ustąpiła miejsca wiosennym
temperaturom) nabawiłam się okropnej anginy. Co więcej choroba
pierwszy raz od czasu dzieciństwa przykuła mnie do łóżka, gdzie
leżałam z wysoką gorączką. W zeszłym roku aż dwukrotnie ciężko
chorowałam, ale do tego powrócę później. Pierwszy miesiąc w
roku przyniósł nam zakup nowej sofy do salonu. Z okazji imienin
otrzymałam od małżonka piękny zegarek, z którym teraz nie
rozstaje się na krok. Był to także czas poznawania wielu nowych
smaków i uczestniczenia w targach FESPO. W styczniu udało mi się
dotrzymać postanowienia dodania codziennie jednego zdjęcia na
Instagram i powoli zaczynałam rozkręcać się z Pinterestem. Jak co
roku ten miesiąc wiązał się także z dużymi porządkami.
LUTY
Luty
był dość specyficznym miesiącem. Niby najkrótszy w roku, a
ciągnął się mi okropnie. Marzyłam tylko o tym, by jak
najszybciej się skończył. Przede wszystkim był on dla mnie
niezwykle pracowity. Wiązał się też z dużym stresem (kontrole,
spotkania z zarządem mojej firmy itp.). W tym czasie mój mąż
przejął kontrolę nad ogniskiem domowym, gdyż został wysłany na
przymusowy urlop. W tym roku po raz pierwszy celebrowaliśmy
Walentynki. Z tej okazji pojechaliśmy do greckiej restauracji, która
od razu stała się naszym ulubieńcem i byliśmy tam kilkukrotnie
(Ba! Nawet w tym roku zdążyliśmy zaliczyć tam wizytę!).
Kosmetycznie był to czas testów. Zachwyciła mnie wtedy marka
Rituals oraz Biotherm. Zdarzyło mi się także paść ofiarą
kradzieży. Zwędzono mi część jednej z prezentowych paczek.
MARZEC
Pogoda
jeszcze nie sprzyjała wyjazdom, więc większość czasu spędzałam
na pieczeniu i wypróbowywaniu nowych przepisów. Dogadzałam sobie
także, spędzając długie wieczory w wannie w towarzystwie dodatków
do kąpieli z Lusha oraz czytając książki. Poza tym marzec nie
wyróżniał się niczym szczególnym.
KWIECIEŃ
Kwiecień
w zeszłym roku rozpoczął się od Wielkanocy, którą spędziłam w
towarzystwie męża. Poniedziałek Wielkanocny zawiódł nas z kolei
na spacer do Neuchatel. Pogoda stawała się coraz bardziej wiosenna
i aż miło było w końcu ruszyć się z domu. Był to także czas
naszego pierwszego urlopu, który spędziliśmy w Polsce. W Pałacu
Mierzęcin przyszło nam celebrować naszą pierwszą rocznicę
ślubu. Natrafiliśmy akurat na weekend, w którym temperatury
przekraczały 20 stopni, więc dużo czasu spędziliśmy na świeżym
powietrzu. Było sentymentalnie, romantycznie i po prostu pięknie.
Braliśmy tam także udział w akcji ratowania kota, która
przebiegła pomyślnie. Ten wyjazd wykorzystałam również na
powiększenie mojej puli książek do czytania. Po powrocie wykonałam
mój pierwszy w życiu sernik. Przysłano mi wtedy też nowości od
Maggi do przetestowania.
MAJ
Początek
maja wiąże się z moimi urodzinami i świętowaniem tego
wydarzenia. W zeszłym roku wyjątkowo nie był to szczególnie
przyjemny dzień. Do tej pory była to świetna okazja do spotkania
ze znajomymi i wspólnego spędzenia czasu. Tamten okres był dla
mnie jednak bardzo dołujący i nie widziałam sensu w żadnym kroku,
który czyniłam. Taki stan rzeczy utrzymywał się przez praktycznie
cały miesiąc, w którym znacznie zamknęłam się w sobie. Czas
najchętniej spędzałam w samotności. Koniec miesiąca przyniósł
nie tylko piękną, letnią pogodę, ale także lepsze samopoczucie,
które pozwoliło na pierwsze w tym roku grillowanie.
CZERWIEC
W
czerwcu odżyłam na nowo! Mój mąż otrzymał wtedy informacje o
bardzo pozytywnych wynikach, które uzyskał na zakończenie szkoły,
a ja pękałam z dumy. Po wielu miesiącach spędzonych w książkach,
w końcu mieliśmy czas na wspólne spędzanie czasu. Ten miesiąc
wykorzystaliśmy zatem w pełni na cieszeniu się sobą. Korzystając
z niezwykle pięknej pogody, która utrzymywała się przez długi
czas, rozpoczęliśmy cotygodniowe wędrówki, gdzie na szlaku
byliśmy tylko my z naszymi myślami. Na temat naszych wyjazdów
przeczytać możecie więcej w Podsumowaniu podróżniczym, gdzie
znajdziecie odnośniki do głębszych relacji. W tym miesiącu
odwiedziliśmy również region, w którym rozpoczynała się nasza
wspólna przygoda w Szwajcarii, co było świetną i niezwykle
sentymentalną podróżą. Pod koniec miesiąca wzięliśmy udział w
zlocie posiadaczy marki Audi. Widzieliśmy także najpiękniejsze
górskie widoki. W ostatnich dniach dotarła do mnie paczka od
Neutrogeny, dzięki której mogłam wypróbować jej nowe maski w
płachcie.
LIPIEC
Lipiec
był absolutnie wymarzonym miesiącem pełnym przeżyć i świetnych
wrażeń. Śmiało mogę powiedzieć, że był to dla mnie miesiąc
idealny. Uświadomił mi poniekąd jak mogłoby wyglądać życie w
ciągłej podróży, co wcale nie byłoby złym pomysłem na życie.
Dla mnie – wręcz przeciwnie. Odwiedziliśmy wtedy 22 miejsca, a
dom traktowaliśmy nieco jak hotel. W tym czasie gościliśmy także
u siebie naszego przyjaciela, dzięki któremu część z tych
przeżyć mogła mieć miejsce. Podczas naszych wypraw po raz
pierwszy mieliśmy szansę zobaczyć szarotkę alpejską na żywo.
Mój mąż z kolei miał uroczystość rozdania dyplomów, gdzie
został wyróżniony wieloma nagrodami. Należę do osób, które
praktycznie się nie opalają i nawet przy kilkugodzinnym leżeniu
plackiem jestem w stanie lekko się zaróżowić, po czym następnego
dnia nie ma już śladu po opalaniu. W to lato było jednak inaczej.
Najbardziej opaliłam się na lodowcu i moja opalenizna utrzymywała
się bardzo długo, co niezwykle mi się podobało. Będąc w Polsce
po raz pierwszy odważyłam się wsiąść na rowerek wodny i
wypłynąć nim na środek jeziora (mam paniczną fobię przed
głęboką wodą). Udało mi się stworzyć kolejną w kolekcji
fotoksiążkę, a zaćmienie księżyca podziwiać mogłam z okna
samochodu. Na ślubie mojej koleżanki zostaliśmy z kolei
okrzyknięciu najbardziej taneczną parą. Doceniono nawet nasze
próby odtworzenia tradycyjnego meksykańskiego tańca.
SIERPIEŃ
Sierpień
musiał jednak uspokoić nasze podróżnicze zapędy. Oboje
powróciliśmy po urlopie do pracy i drugą część wakacji
spędziliśmy na obowiązkach. W wolnej chwili udało nam się
zaledwie kilka razy wyskoczyć nad jezioro. W sierpniu olśniło mnie
także i zachciało mi się nauczyć czegoś nowego. Wybór padł na
język hiszpański, który brzmi tak pięknie, że przyjemnie byłoby
poznać jego podstawy. Był to również czas, w którym zajęłam
się moim balkonowym ogródkiem, gdzie wyrosły mi cudowne różyczki.
W tamtym czasie adoptowałam także małego fikusa, który był w
nieco opłakanym stanie, a dziś prezentuje bujne liście.
WRZESIEŃ
We
wrześniu nie dane było mi się nudzić. Co chwilę działo się coś
i ostatecznie wrzesień przeleciał mi przez palce. Był to dla mnie
również okres, w którym dużo zastanawiałam się nad moim życiem.
Podjęłam także kilka ważnych decyzji. W tym jesiennym miesiącu
gościłam u siebie szwagra oraz jego kolegę, którzy wpadli akurat
na urlop do Szwajcarii. Poczyniłam także parę zakupów dla mojej
osobistej przyjemności. W ostatnich dniach wybrałam się z kolei po
raz pierwszy samotnie do Polski, czego wcale miło nie wspominam.
PAŹDZIERNIK
Pierwszy
tydzień października spędziłam u moich najbliższych. Zaliczyłam
nawet imprezkę urodzinową. Ten wyjazd związany był jednak z
obowiązkiem a nie przyjemnością. Głównie spowodowany był
względami zdrowotnymi. Z tego też powodu zdecydowałam się na
wyjazd bez mojego męża, który już nie dostał więcej urlopu.
Odkąd jesteśmy razem jeszcze nigdy nie rozstaliśmy się na tak
długi czas, więc była to dla nas próba, która pokazała, że
jednak nie nadajemy się do życia z daleka od siebie. W październiku
zabrałam się także za uporządkowanie wszystkich książek, które
posiadam i przygotowałam dla nich osobne miejsce do przechowywania.
Zdecydowałam się powrócić na bloga z wznowieniem serii Jedz,
pij, żuj. Z koleżankami z pracy wybrałam się także na After
Work Party. W tym miesiącu zabrałam się za poszukiwania mebla
kuchennego, który pomieściłby wszystkie moje akcesoria do
gotowania i pieczenia i o dziwo udało mi się szybko znaleźć
wymarzoną witrynę. Jeszcze przed jej „wprowadzką” musiałam
pozbyć się starego mebla, co też całe szczęście poszło dość
sprawnie.
LISTOPAD
Listopad
w swej pechowości przebił nawet sierpień, kiedy to wydawało się,
że gorzej być już nie może. Ten miesiąc rozpoczęłam na
absolutnie nieudanych praktykach. W końcu doczekałam się mojej
nowej witryny, z którą jednak również była cała masa problemów.
Głównie w związku z tym, że nie dało się jej wnieść do
mieszkania i musieliśmy zatrudnić panów, którzy zdołali
przetransportować ją przez balkon. Sporo zachodu z powodu jednego
mebla. Niestety w tym czasie strasznie się pochorowałam. Pierwszy
raz od wielu lat musiałam aż stawić się u lekarza, a diagnoza
była najgorsza z możliwych: zapalenie krtani. Złapało mnie w
ciągu jednej nocy, a trzymało dobry miesiąc. Praktycznie do końca
roku na zmianę czułam się lepiej i gorzej, a ból gardła powracał
w najmniej komfortowych sytuacjach. By tego było mało, w naszej
piwnicy odnaleźliśmy szczura, który zaczął znosić do niej
zimowe zapasy orzechów itp. Mieliśmy zatem dzięki niemu masę
sprzątania i poniszczonych rzeczy. Czas spędzony na chorobowym
postanowiłam wykorzystać na wstępne porządki komputerowe, co
zamierzam dokończyć w ciągu tego roku.
GRUDZIEŃ
Tegoroczny
grudzień nie przyniósł mi świątecznej atmosfery. Można śmiało
powiedzieć, że nie zauważyłam nawet Świąt, które przeszły
absolutnie bez echa. Chcąc stworzyć zupełnie nowy wygląd choinki,
większość grudnia spędziłam na wyszukiwaniu idealnych ozdób i
tworzeniu świątecznego miasteczka pod naszym drzewkiem. W
odliczaniu do Świąt pomagał mi kalendarz z Kiehl'sa, który
niestety nieco mnie zawiódł. Pracy miałam niezwykle dużo i
praktycznie nie było w ciągu tego miesiąca dni wolnych, poza
naturalnie samymi Świętami. Okres bożonarodzeniowy postanowiliśmy
spędzić w Południowym Tyrolu. Być może uda mi się niedługo
stworzyć pierwsze relacje z naszego wyjazdu, który wspominam bardzo
dobrze i życzę sobie by było więcej takich.
-> Zobacz
także: Podsumowanie 2016, Podsumowanie 2017.
W
zeszłym roku w podobnym podsumowaniu zamieściłam śmieszne teksty
i cytaty, które padły w codziennych sytuacjach, a które
zapisywałam do mojego Pudełka Wspomnień, by na koniec roku móc
pośmiać się także z Wami. Wspominałam już, że czasem mam
wrażenie uwstecznienia językowego. Mimo że mój mąż jest
Polakiem, to przyznam, że niestety wkradają się do naszego języka
neologizmy i obce słowa, które czasem same wchodzą w usta. Mając
przez dużą część dni kontakt z językiem niemieckim, podczas
naszych „spotkań” dochodzi do niezwykłych wręcz zbitek
słownych i zdań, które padają bez większego zastanowienia, co z
kolei jest dla nas powodem do wielotygodniowych żartów. By zatem
również Wam poprawić humor, przytoczę kilka cenzuralnych anegdot
z naszych rozmówek:
Kilka
neologizmów: Pszczelodaktyl (określenie dużej, atakującej mnie
pszczoły; w domyśle – pszczoła + pterodaktyl), sehr dobry (bo
czasem nie można się zdecydować, który język jest lepszy). W
naszym języku funkcjonowało także określenie „Kur-kurde”.
Podczas rezerwacji hotelu zamawialiśmy „2-pokojowy osób”, co
zostało powtórzone trzy razy póki zorientowaliśmy się, co
właściwie mówimy. A jeden z naszych kubków „ma inną
rozdzielczość” i już!
Przykład
nieco czarnego humoru, który powstał zupełnie przypadkowo. Mogę
Wam zdradzić, że najbardziej na świecie spośród chorób boję
się zapaść na chorobę Alzheimera i możecie wierzyć lub nie,
staram się ćwiczyć systematycznie pamięć, rozwiązywać
łamigłówki i uczyć się nowych rzeczy, by w przyszłości tego
uniknąć. Mało śmieszne, prawda? Ale gdy na pytanie, dlaczego to
robię, odpowiadam: „bo nie chce mieć H(tu nastąpiła chwila
ciszy, bo zapomniałam jak się nazywała ta choroba), po czym
dokańczam „Ajshajmera”. Ostatecznie nie wiadomo, czy nazwa
„Hajshajmer” opisuje problemy z pamięcią czy nadmiernym gorącem
(heiss=gorąco).
W
ciągu tego roku padło kilka kwiatków, które do tej pory stanowią
riposty na pewne sytuacje, pokroju: „Po co do mnie mówisz, jak mam
to już w d...”, „Bez sensu to jest jedzenie arbuza (w domyśle:
ani się nie najesz, ani nie napijesz” czy „Nikt tego nie wie”
na pytanie, na które nie znam odpowiedzi. Warta przytoczenia jest
historia, gdy na moje pytanie: Gdzie znajduje się kość gnykowa?
Mój mąż, nie słuchając mnie (domena mężów) rzucił: „w
Afryce”.
Podczas
jednego z naszych wyjazdów po Szwajcarii, zostaliśmy zapytani, czy
posiadamy Halbtax (rodzaj zniżki na komunikację miejską), jednak
nie będąc osłuchanym z walliskim akcentem zrozumieliśmy „hot
dogs” . Pech chciał, że byliśmy wtedy na polu kempingowym i
wdaliśmy się w dyskusję, o co chodzi z tymi hot dogami, bo może
to jakiś rodzaj pożywienia, jakie mają w ofercie... Na koniec
historia z serii u fryzjera. Musicie wiedzieć, że ja zawsze palnę
jakąś głupotę podczas rozmowy z nieznajomym, dlatego też nie
lubię załatwiać urzędowych spraw ani korzystać z lokali
usługowych. Będąc w Polsce chciałam w ostatniej chwili załapać
się do fryzjera. Naturalnie nie zrobiłam wtedy rezerwacji, bo wcale
w planach tego nie miałam i ogólnie próbowałam wbić się na
krzywy ryj. Moja fryzjerka nie miała jednak czasu i wracając do
domu, weszłam do jedynego fryzjera po drodze, pytając grzecznie czy
znalazłby dla mnie czas. Usłyszałam, że dopiero we wtorek, na co
bez zastanowienia palnęłam „we wtorek to mnie już nie będzie”.
Naturalnie chodziło o to, że wyjeżdżam wcześniej z kraju, ale
dopiero po wyjściu zorientowałam się, jak mogły zostać
zrozumiane moje słowa.
A jaki był Wasz rok 2018?
"2-pokojowy osób" najlepszy :D
OdpowiedzUsuńMiałaś naprawdę udany rok! 😉 Jest co wspominać 😀
OdpowiedzUsuńOjjjj dużo się działo :) rok pełen wrażeń :) jest co wspominać o fajnie że można to przelać na "papier" :) piękne przy tym zdjęcia macie :) bardzo fajny wpis :) moje podsumowanie też już gotowe
OdpowiedzUsuńWspanialy rok mialas kochana, a przez te ciasta to slinka ciagle mi leci <3
OdpowiedzUsuńPodziwiam tych, którzy pamiętają , co się wydarzyło w poprzednich miesiącach. Ja nie pamiętam, co robiłam tydzień temu!
OdpowiedzUsuńMega mnie zaciekawiły zawiłości językowe! :)
W takich wpisach pomaga mi Pudełko Wspomnień, gdzie zapisuje sobie najciekawsze wydarzenia :)
Usuńale piękne podsumowanie <3
OdpowiedzUsuńTe bułeczki w kształcie króliczków są boskie.
OdpowiedzUsuńMiałaś wspaniały rok i życzę Tobie, aby 2019 obfitował w wiele wspaniałych chwil :) Moje podsumowanie 2018 mieści się w jednym słowie - MAMA <3
OdpowiedzUsuńPozdrowienia!
Jaki fajny wpis :) Ja gdybym taki miałam zrobić to musiałabym się bardzo długo zastanawiać. Nie wiem czy pamiętałabym tak miesiąc po miesiącu co się u nas działo. Mogę jedynie powiedzieć o roku 2018, że był bardzo intensywny i przez to szybko nam minął :)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia :) Życzę samych dobrych chwil w nowym 2019 roku :)
Obserwuję i pozdrawiam :)
Sporo się u Ciebie działo :)
OdpowiedzUsuńMogę sobie przybić piątkę, jeśli chodzi o łamigłówki. Nawet o 4:00 przed pracą jestem w stanie porobić jakieś sudoku, żeby tylko mózg rozkręcić :D Ale to chyba działa, bo im starsza jestem tym łatwiej i na dłużej wszystko zapamiętuję :)
OdpowiedzUsuńA juz myslalam, ze nie wszystko ze mna w porzadku :D
Usuńbardzo fajny post :)
OdpowiedzUsuńale sie dzieje u Ciebie, przy tym mój rok wydaje się jakiś spokojny
OdpowiedzUsuńkwiecień bardzo apetyczny:D
OdpowiedzUsuńPodziwiam, że tak szczegółowo pamiętasz każdy miesiąc. Może w tym też zacznę notować i za rok zrobię takie podsumowanie.
OdpowiedzUsuńJak przeczytałam, że diagnoza była najgorsza z możliwych to spodziewałam się straszniejszych wieści. Na szczęście to "tylko" zapalenie krtani. Głowa do góry, jest milion gorszych chorób. Np. Alzheimer :).
Też adoptuję rośliny nie mające rokowań a ich wzrost bardzo mnie cieszy.
Ciekawy miałaś rok, niech ten również Wam sprzyja a złe momenty omijają szerokim łukiem.
Faktycznie dopiero teraz zauwazylam jak to brzmi! Dla mnie wtedy bylo to najgorsze ze wzgledu na to, ze pracowac musialam duzo glosem, ale fakt. Wyrazilam sie niezbyt dobrze...
UsuńSporo się u Ciebie działo- rok zaczął sie nienajlepiej ale jak widzisz pozytywnie się rozkręcił :-)
OdpowiedzUsuńHa ha zabawne te niektóre okreslenia językowe :-D