Tegoroczny
listopad nie będzie przeze mnie mile wspominany. Praktycznie
wszystkie podejmowane działania wiązały się z dużymi problemami.
Widząc, że w tym miesiącu nic dobrego spotkać mnie nie może,
postanowiłam przeczekać ten pechowy czas i nie wiązać się w
żadne poważniejsze decyzje. Poza tym listopad przyniósł mi
pierwszą chorobę w tym roku. Z dnia na dzień nabawiłam się
zapalenia krtani, które na cztery dni odebrało mi głos. Jeśli
ktoś tego nie przeżył, to nie jest w stanie wyobrazić sobie, jaką
czuje się ulgę, gdy w końcu można z kimś porozmawiać. Moja
choroba pojawiła się w najgorszym czasie i spowodowała dodatkowo
mnóstwo mniejszych konsekwencji, a także problemy w pracy, do
której musiałam powrócić mimo zwolnienia lekarskiego o wiele za
wcześnie. To wszystko ma swoje skutki, bo do tej pory nie jestem w
stanie w 100% się wyleczyć (a trwa to już 3 tygodnie). Za każdym
razem gdy czuję się lepiej na drugi dzień powraca któryś z
objawów, a ja jestem coraz bardziej osłabiona.
W
zeszłym miesiącu zdecydowaliśmy się na poważny zakup: nowej
witryny do kuchni. Ale jako że listopad był miesiącem pechowym w
każdym calu, to również tu musieliśmy spotkać się z problemami.
Zakupiona witryna jest dość sporych rozmiarów, więc przed zakupem
dokładnie wymierzyliśmy kuchnię z każdej strony. Na fali mojej
ekscytacji nie wpadałam jednak na to, by wymierzyć wejście do
mieszkania. By wejść do naszego domostwa należy najpierw skręcić
w lewo, a następnie znajduje się prosty korytarz. Gdyby nie ten
zakrętas nie byłoby problemu, ale cóż! Górna (a przy okazji
wyższa) część mebla przy wnoszeniu zaklinowała się w przejściu
i tyle było po mojej wymarzonej witrynie. Po prostu nie dało się
jej wnieść do środka. Nie widząc innego wyjścia musieliśmy
zatrudnić panów od przeprowadzek, którzy wciągnęli nam ją przez
balkon. Całe szczęście istnieją ludzie, którzy zajmują się
takimi rzeczami!
Z
innych nieprzyjemnych spraw nadmienić mogę, że odbyłam nieudane
praktyki, których temat jeszcze kiedyś podejmę na blogu. Okazało
się również, że po piwnicach w naszym bloku grasuje szczur, który
na nasze nieszczęście upodobał sobie nasz box do magazynowania tam
zapasów na zimę, co spowodowało, że mieliśmy masę sprzątania i
zniszczonych rzeczy. Jak widać trochę się u mnie działo i to w
niezbyt pozytywnym tego słowa znaczeniu. W związku z moim
chorowaniem i kilkudniowym siedzeniem w domu oraz obecnością nowego
mebla musiałam przeorganizować kuchnię i rzeczy, które się w
niej znajdują. A będąc już na tej fali sprzątaniowej, zmianie
wnętrza uległ również salon. Udało mi się skończyć czytanie
kilku książek i w grudniu będę musiała stworzyć o nich mały
wpis. Dodatkowo zajęłam się porządkowaniem danych na naszych
trzech laptopach oraz dysku przenośnym, za co miałam zabrać się
już od początku roku.
Jeśli
chodzi o bloga, to w końcu doczekałam się przekroczenia magicznej
liczby 300 obserwatorów, co niezmiernie mnie cieszy i daje kopniaka
do stawiania sobie dalszych celów. Liczba zainteresowanych moim
kontem instagramowym również nie spada już poniżej 400. Na blogu
ponownie pojawiło się 9 wpisów, z których najchętniej czytane
było Denko (LINK). Jeśli wziąć jednak pod uwagę wszystkie wpisy,
to wzrosło zainteresowanie tematem tradycyjnych szwajcarskich potraw
(LINK), co tylko przekonuje mnie, że powinna pojawić się druga
odsłona. Jako że wstęp wyszedł mi niezwykle długi i pewnie nikt
go nie przeczyta, to przechodzę już do części zdjęciowej!
Listopad
rozpoczęłam od wyjazdów do pobliskiej miejscowości Baden, gdzie
miałam praktyki. Skończyły się one jednak moim negatywnym
nastawieniem do miejsca, w którym spędziłam parę dni. Widok na
ładniejszą część miasta: most, stanowiący przejście na
starówkę.
W
moim koszyku coraz częściej znajdują miejsce kosmetyki. Zapasy
zmniejszają się diametralnie, więc dochodzę powoli do momentu, w
którym muszę niektóre produkty kupować na bieżąco. Tak jest np.
z żelami pod prysznic. W ramach promocji skorzystałam z oferty Le
Petit Marseillais i kupiłam dwa warianty zapachowe: białą
brzoskwinię i kokos.
Ten
miesiąc nie był dobry pod żadnym kątem i nawet moja cera
zwariowała. Domyślam się, że była to sprawka zażywanych
lekarstw. Nie miałam zatem ochoty, żeby wykonywać sobie jakieś
zdjęcia. By jednak tradycji stało się za dość, a na Instagramie
pojawiło się klasyczne selfie, wygrzebałam jedną starszą fotkę
z czeluści Snapchata.
W
pierwszą niedzielę listopada wybraliśmy się na ostatni w tym roku
pchli targ, który w większości poświęcony był ozdobom
świątecznym. Na tegoroczne drzewko choinkowe zachciało mi się
kupić ozdoby w zupełnie innym kolorze niż te które posiadam, a w
takich miejscach można wyszukać fajne rzeczy w korzystnych cenach.
Przy okazji natrafiłam na stoisko z jednorożcowym motywem, które
od razu przykuwało wzrok i było totalnie oblężone.
Od
kilku tygodni chodziły za mną śliwki, mimo że za nimi nie
przepadam. Wróć! Uwielbiam śliwki, które dostać można w
polskich sklepach. Tym szwajcarskim zdecydowanie brakuje smaku i
żywię do nich podobne uczucia co do gruszek. Miałam jednak
absolutną ochotę na ten owoc, więc postanowiłam przygotować
ciasto. W tej postaci wszystko smakuje lepiej. Przepis zaczerpnęłam
od Ani Starmach. Ciasto drożdżowe ze śliwkami i kruszonką wyszło
rewelacyjnie!
Październikowe
Denko zostało także uwiecznione na zdjęciu. W zeszłym miesiącu
dominował kokosowy zapach od Fa. Zachwycałam się także żelem pod
prysznic od Naturalnie. Więcej opinii naturalnie w poście – LINK.
Jak
miło odnaleźć polskie akcenty na szwajcarskiej ziemi – i to
dosłownie! Odkryłam miejsce, gdzie na brukowym okręgu stworzono
coś na kształt drogowskazu z odległością różnych miejsc od
tego znaku. Warszawa? Kraków? Nie! Została na nim umieszczona
polska Bukowina!
Listopad
nie był dobrym okresem na wyjazdy, na które nie pozwalał nie tylko
brak czasu, mój pech, choroba czy też pogoda. Przyznaję się bez
bicia, aczkolwiek ze smutkiem, że nie wybraliśmy się w nawet jedno
miejsce. Podczas porządkowania plików odnalazłam zdjęcie z
widokiem na Walensee, które nijak oddaje piękno tego miejsca, ale
wspomnienie, które wywołało w mojej głowie zrekompensowało mi
brak wyjazdów w tym miesiącu.
Jest
i ona! Moja gigantyczna, biała, kuchenna witryna, której
zapełnianie zajęło mi 3 dni. Naturalnie do widocznej zza szyby
części trafiły wszystkie ozdobne talerzyki i kieliszki, które
posiadam, a w ramach dekoracji chciałam utrzymać całość w
pastelowych barwach. Jak się niedawno okazało dzięki niej zyskałam
dodatkowe miejsce do robienia zdjęć, o czym już niedługo się
przekonacie ;)
Cóż
poradzić! Nasze podniebienia podbiło greckie jedzenie! Tak bardzo
polubiliśmy to, co serwuje restauracja Akropolis, że byliśmy w
niej dwukrotnie w listopadzie. Za pierwszym razem zdecydowaliśmy się
na sałatkę z parmezanem i grecką wersję gyrosa z cebulą i
najlepszymi talarkami na świecie.
Cyknięte
przypadkiem, odnalezione, upublicznione. Gdzieś podczas spaceru
wychwyciłam taki piękny zakątek z cudownym brukowanym kamieniami
chodnikiem i majestatycznie prężącymi się pośród roślin w
donicach latarniami. Podejrzewam, że był to krakowski zaułek.
Podczas
zakupów natrafiłam na to świąteczne wydanie batoników Torino i
do głowy wpadł mi pomysł poświęcenia mu całego wpisu na blogu.
Jest to jedna z lepszych rzeczy, jakich próbowałam w Szwajcarii,
więc tym bardziej chciałam Wam ją polecić. Wpis już powstał,
więc odsyłam – LINK.
Tak
jak wspominałam nie tylko kuchnia przeszła absolutną przemianę,
ale również salon. Zaczęłam od widocznego na zdjęciu regału,
gdzie było dosłownie wszystko. Zachciało mi się tam mieć
wyłącznie książki, które dotąd były porozrzucane po całym
mieszkaniu. Efekt jest jak dla mnie zadowalający. Na zdjęciu
jedynie fragment: regał posiada jeszcze dwie dodatkowe półki.
Sezon
ciasteczek mogę uznać za oficjalnie otwarty! Na pierwszy ogień
poszły cytrynowe serduszka, których część przeznaczyłam na
ozdoby świąteczne na choinkę.
Kolejna
wizyta w naszej zaprzyjaźnionej restauracji. Tym razem zamówiliśmy
istny majstersztyk. Zestaw składał się z sałatki z białej
kapusty i gyrosa w formie zapiekanej z domowej roboty sosem
pomidorowym. Ogromna porcja, a przy tym ile smaku.
W
naszym centrum handlowym pojawiła się świąteczna dekoracja. Na
samym środku postawiono replikę budynku, który jest częścią
tegoż centrum ze świąteczną wizualizacją. Dookoła znajdują się
„ośnieżone” choineczki. Dodatkowo o pełnej godzinie z
zawieszonych na górze chmur spada sztuczny śnieg.
Listopad
był zdecydowanie dobrym czasem na wyżycie się w kuchni. Piekłam
na potęgę i rozdawałam moje wypieki znajomym. Tu kawowy sernik pod
warstwą kakao. Ciacho idealne dla kawoszy!
Czekoladowe
kuleczki Maltesers to zdecydowanie mój smak dzieciństwa.
Przepadałam za nimi w czasie, gdy jeszcze biegało się po podwórku
zamiast siedzieć przed komputerem.
Ujęcie
z Parku Seleger Moor, z którego relację zobaczyć możecie na blogu
(LINK). Niby zima jeszcze na dobre nie nadeszła, ale ja już tęsknię
za wiosną i tą piękną roślinnością.
Kolejny
deser, który wyszedł z moich rąk. Ciasteczkowa rolada, która
powstała z „plastelinowej” masy kakowo-ciastkowej. Nadzienie z
kolei ma smak kokosowy.
A
jak minął Wasz listopad? Przygotowujecie się do Blogmasu?
Taki pchli targ to świetna sprawa. Uwielbiam wyszukiwać w takich miejscach różne perełki.
OdpowiedzUsuńO nie, zdjęcia jedzenia.. :D Mój listopad minął mi bardzo szybko i w sumie nic się szczególnego nie działo, ale mam nadzieję, że grudzień będzie lepszy :)
OdpowiedzUsuńMimo Twojego pecha i choroby w listopadzie, miesiąc nadal wygląda miło. Masz piękną nową witrynę, super książki do czytania, pyszne ciacha i słodkości no i wyjścia do restauracji z ukochanym. Piękne Małe Wielkie rzeczy <3 Oby ich jak najwięcej dla Ciebie w grudniu ! ;)
OdpowiedzUsuńFaktycznie po stworzeniu wpisu poczulam, ze przez ogolny "pech zyciowy" nie docenialam tych pieknych, drobnych rzeczy, ktore mi sie przydarzyly.
UsuńMój listopad pomimo kilku potknięć, był udany, dużo spotykałam się z przyjaciółkami. Życzę zdrowia! A witryna warta była chyba tych problemów, bo bardzo ładnie wygląda. Ciasta świetne, kokosowe kosmetyki też bym polubiła ;).
OdpowiedzUsuńKochana jak zwykle swietnie spedziliscie miniony miesiac, sama chetnie wybralabym sie na ten pchli targ :D
OdpowiedzUsuńTak to już w życiu bywa, że raz mamy lepsze dni raz gorsze, raz lepsze miesiące raz gorsze :) mój listopad też nie był dobry. Prawie cały miesiąc przesiedzialam w domu bo oskrzela mnie dopadły, przez co nie pojechałam na Lofoty na kurs fotografii ale przełożyłam go na marzec i mam nadzieję że się uda. Kuchnia grecka to jedna z moich ulubionych i dlatego między innymi lubimy do Grecji latać :)
OdpowiedzUsuńWidze, ze nie tylko mnie pokonala choroba :/ Zycze duzo zdrowia!
UsuńMój listopad był tak spokojny, że nawet nie ma o czym pisać ;)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę :P
UsuńBardzo ładny ten listopad i słodki;).
OdpowiedzUsuńU mnie, o dziwo, listopad okazał się być całkiem udany do tego minął niezwykle szybko. Zupełnie jak nie on :)
OdpowiedzUsuńNo to faktycznie miałaś nieciekawy listopad. Oby grudzień przyniósł już same dobre chwile!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy:)
Genialny ten motyw jednorożca!
OdpowiedzUsuńNie lubię produktów Le Petit Marseillais, również żeli, ale przy wariantach kokosowych od razu mi się bardziej otwierają oczy.
OdpowiedzUsuńO! Jeszcze chyba nie spotkalam sie z taka opinia? A co Ci w nich nie pasuje? Zapachy czy dzialanie?
Usuńzjadłabym te serduszka:)
OdpowiedzUsuń