Jak
już Wam opowiadałam, prywatnie listopad przyniósł mi wiele
problemów i pechowych sytuacji. W kwestii zużytych kosmetyków
powinnam być jednak całkiem zadowolona. Tak jak zapowiadałam od
dawna, chcę wykorzystać moje kosmetyczne zapasy i zmniejszyć ilość
przechowywanych miesiącami produktów przynajmniej o połowę.
Wyznaczyłam sobie idealną granicę, która zakładałaby
przechowywanie zaledwie jednego kosmetyku w zapasie z każdej
kategorii. W listopadzie wzięłam na celownik rzeczy, które stały
już jakiś czas otwarte i zaczęłam sięgać po nie
systematyczniej, by pozbyć się kolejnych opakowań do końca roku i
wejść w kolejny z nowymi kosmetykami. Dodatkowo uporządkowałam
produkty do włosów, co spowodowało ostateczne rozstanie z kilkoma
zalegającymi bublami.
Co
trafiło w listopadzie do mojej denkowej torby?
Legenda:
Kolor zielony – Kupię ponownie!
Kolor pomarańczowy – Zastanowię się nad kupnem / Kupię w innej wersji zapachowej
1) Żel pod prysznic Le Petit Marseillais White Peach & Nectarine
Korzystając
z rabatu na produkty tej marki, postanowiłam przypomnieć sobie
doznania, które towarzyszą używania ich żelów pod prysznic.
Wybraliśmy dwa warianty zapachowe: widoczną brzoskwinię z
nektarynką oraz kokos (ten drugi naturalnie z myślą o moim mężu).
Jako pierwsza do użycia trafiła wersja owocowa, której używało
się nam bardzo dobrze. Żel zamknięty był w
pomarańczowo-łososiowej butelce, a sam kolor idealnie
odzwierciedlał jego zapach. Zamykając oczy i czując tę woń,
zdecydowanie wybrałabym kredkę w tym odcieniu do jej narysowania.
Samo działanie kosmetyku ocenić mogę bardzo wysoko. Żel dobrze
się pienił i był całkiem wydajny. Dodając do tego piękny
aromat, który unosił się przy jego używaniu, można śmiało go
polecić. Chętnie powrócę do niego latem.
2) Szampon
przeciwłupieżowy Head&Shoulders Apple Fresh
Jeden
ze standardowych kosmetyków, które pojawiają się w mojej
pielęgnacji skóry głowy bardzo często. Należę do osób, na
które dobrze wpływają szampony H&S, toteż jest to marka, do
której ciągle powracam. Wersję jabłkową lubię dodatkowo ze
względu na zapach.
3) Maska
do włosów Kallos Milk
W
tym przypadku nie może być mowy o zużyciu produktu, ponieważ
praktycznie w całości wędruje on do kosza. Kupiłam go całe wieki
temu, gdy maski tej firmy były na fali. Moje wspomnienia jednak nie
należą do najlepszych. Mleczna maska z Kallosa na moje włosy po
prostu nie działała. Co więcej, efekt był nawet gorszy niż przed
użyciem. Kosmetyk ten pozostawiał na włosach bardzo tępe uczucie,
a włosy zamiast przyjemnej lekkości, były wręcz szorstkie i
puszące się. Moje włosy wyglądają nawet lepiej, gdy nie użyję
niczego. Ten produkt absolutnie nie wpisał się w moje potrzeby.
4) Odżywka
w sprayu Marion 7 efektów
Eh!
Gdyby chociaż jeden efekt był u mnie widoczny. Jest to przykład
kolejnego produktu do włosów, którym zachwycali się wszyscy, a u
mnie zupełnie nie działał. Jak widać dobrnęłam w jego używaniu
do połowy opakowania, lecz gdy zaczęłam zauważać, że sięgam po
niego tylko wtedy, gdy mogę zostać cały dzień w domu i nie
pokazywać się ludziom, dotarło do mnie, że coś jest tutaj nie
tak. Po zastosowaniu odżywki nie widziałam absolutnie żadnych
pozytywnych efektów. Włosy były natomiast bardziej oklapnięte niż
zazwyczaj i zdawały się być mało świeże (nawet gdy zostały
świeżo umyte). Do tego ten spray w dziwny sposób je oblepiał i
skończyło się na tym, że przestałam w ogóle go używać.
5) Lakier
do włosów Constance Carroll Hair Spray
Bardzo
standardowy lakier do włosów, który nie wyróżniał się niczym
szczególnym. Miał typowo „lakierowy”, niezbyt przyjemny zapach.
Utrzymywał fryzurę przez jakiś czas w ładzie i dobrze pryskał –
do czasu. W butelce znajduje się jeszcze jakaś resztka, ale nie
można jej wydobyć ze względu na zepsucie się nasadki od spraya.
6) Ampułka
do włosów Pantene Pro-V
Jeśli
miałabym wybrać jeden produkt do poprawy kondycji włosów, którego
miałabym używać cały czas, byłaby to właśnie ta ampułka.
Ubolewam ogromnie, że nie ma tego produktu w opakowaniu
pełnowymiarowym (maska 3-minutowa w większym opakowaniu nie działa
już tak dobrze). Cóż dużo mówić: moje włosy wyglądają po tej
kuracji rewelacyjnie!
7) Balsam
do ciała The Body Shop Smoky Poppy
Mimo
swojej niewielkiej pojemności ten balsam był ze mną naprawdę
długo. Kiedyś przepadałam za tym intensywnym zapachem serii Smokky
Poppy i zakupiłam cały zestaw kosmetyków. Pamiętam, że w czasie
używania masła do ciała przeżywałam czystą rozkosz w momencie
jego nakładania. Przy dłuższym stosowaniu stwierdziłam jednak, że
jest to nuta zapachowa, która może zmęczyć. I chyba właśnie to
spowodowało, że zaczęłam rzadziej sięgać w kierunku tej czarnej
butelki. Jeśli chodzi o sam balsam, to miał on całkiem ciężką
konsystencję i długo się wchłaniał, więc z pewnością jest to
kosmetyk do używania na wieczór. Pompka działała przez cały czas
bez zarzutu. Do tego zapachu nie powrócę w najbliższym czasie, bo
dziś uważam go za nieco meczący, ale może kiedyś powróci mi na
niego ochota.
8) Żel
do higieny intymnej AA Intymna Fresh
W
listopadzie zużyłam również produkt marki AA Intymna. Tym razem
był to kosmetyk o żelowej formule o nazwie Fresh. Ogólnie o marce
i jej produktach muszę wypowiedzieć się w samych superlatywach, bo
używam ich od lat i póki co nie zamierzam przestać. Z wersją
Fresh chyba jednak polubiłam się najmniej. Nie zrozumcie mnie źle,
bo nie jest to bubel. Nic z tych rzeczy! Po prostu o wiele bardziej
przekonują mnie produkty z tej kategorii o kremowej konsystencji.
Żel działał dobrze, przynosił odświeżenie i łagodził. Ja
jednak pozostanę wierna innym rodzajom.
9) Mgiełka
do ciała i tkanin Rituals The Ritual of Dao
Dwa
kolejne produkty to pozostałość po zeszłorocznym kalendarzu
adwentowym z Rituals, więc najwyższa pora była się za nie wziąć.
Ta mgiełka jest o tyle ciekawa, że używać można było jej
zarówno do ciała, jak i do tkanin. Głównie (według wskazówek
producenta) powinno się pryskać nią poduszki, by zatopić się w
relaksacyjnym śnie. Z tej opcji skorzystałam raz, ale nie było to
dla mnie jakoś nad wyraz fascynujące. Ot poduszka przez moment
pachniała intensywną, oleistą wonią i to by było na tyle. Jako
mgiełka do ciała również miałam do niej zastrzeżenie i to w
kwestii dość istotnej, a mianowicie zapachu. Początkowo myślałam,
że możemy się polubić, ale po kilku użyciach stwierdziłam, że
nie jest mi z nim po drodze. Zmuszałam się jednak i wykorzystałam
do końca. Sam pomysł takiego produktu oceniam dobrze i może nawet
zdecydowałabym się na zakup, lecz na pewno innej serii.
10) Serum
relaksacyjne Rituals The Ritual of Dao
A
tu będziecie świadkami typowego paradoksu. Seria ta sama, a
zupełnie inne doznania. Niby buteleczka niewielka, a ile z nią
doświadczeń. Tak zupełnie na serio: tego serum używałam w
skrajnych przypadkach. Głównie gdy męczyła mnie migrena lub
miałam problemy z zatokami i sprawdzał się wtedy idealnie. Miał
bardzo kojący zapach z nutką mięty, który odblokowywał zatkane
zatoki. Z kosmetyku zmienił się on zatem w wyrób medyczny. Sam
producent poleca, by stosować go na okolice skroni i kark w celach
relaksacyjnych.
Moja
opinia o kosmetykach Rituals - LINK
11) Krem
pod oczy Anneyake Ultratime
Kolejna
mała tubeczka, która starczyła mi na bardzo długi czas. W kwestii
kremu pod oczy nie powinno być to jednak zaskoczeniem. Kosmetyku od
Anneyake starałam się używać bardzo systematycznie i nawet mi to
wychodziło. Samą próbkę dostałam od siostry, która miała ja w
kalendarzu adwentowym. Ogólnie nie mogę wypowiedzieć się
negatywnie na jego temat, z drugiej jednak strony moja skóra pod
oczami nie jest w jakimś krytycznym stanie i nie zauważam
nadzwyczajnych efektów po użyciu jakiegokolwiek produktu
przeznaczonego do tego fragmentu twarzy. Widząc cenę
pełnowymiarowego produktu wiem na pewno, że w tym momencie mojego
życia nie zdecydowałabym się na taki zakup.
12) Maska
oczyszczająca Daytox Clay Mask
Jest
to drugie opakowanie maski oczyszczającej z Daytox, jakie zużyłam.
Ilość produktu, znajdująca się w tubce starczyła mi na 3-4
użycia i byłam z niej bardzo zadowolona. Śmiało mogę powiedzieć,
że po dwukrotnym kontakcie z tym konkretnym produktem czuję się
zachęcona do zakupu maski, jak i eksperymentowania z innymi
kosmetykami sprzedawanymi pod tą nazwą. Był to produkt o dość
specyficznym zapachu, jednak nie był on jakoś szczególnie
drażniący. Brunatna, nieco glinkowa konsystencja dobrze
rozprowadzała się po twarzy, a następnie łatwo dała się zmyć.
Efekt był dokładnie taki, jaki powinien być: twarz była
maksymalnie oczyszczona, a przy tym miękka i przyjemna w dotyku.
Widoczne było także zmatowienie, jak i zmniejszenie niedoskonałości
przy częstszym stosowaniu.
13) Maska
w płachcie A'pieu Strawberry Milk
Przygoda
z tą maską przeszła bez większego echa. Naturalnie skusiła mnie
tutaj piękna szata graficzna i opakowanie, które wręcz krzyczało
„Weź mnie!”. W saszetce znajdowała się jedna płachta
nasączona esencją o zapachu mleka truskawkowego. Sama płachta
miała jak dla mnie za dużo materiału i nie była dobrze dopasowana
do twarzy. Po ściągnięciu pozostało sporo esencji, która jednak
szybko się wchłonęła. Ogólny efekt mogę ocenić na dobry, lecz
nie rewelacyjny. Taki sam jaki osiągnąć można produktami z
niższej półki cenowej.
14) Maska
nawilżająca Balea Feuchtigkeitsmaske x 2 szt.
Z
gamy masek marki Balea używałam już wiele rodzajów, lecz z wersją
nawilżającą miałam chyba do czynienia po raz pierwszy. W
listopadzie zużyłam dwie saszetki tej klasycznej maski. Miała ona
typową białą barwę i kremową konsystencję. Była bardzo łatwa
w nałożeniu. W opakowaniu było jej tyle, żeby pozostawić grubą
warstwę produktu na twarzy i szyi. Co prawda dała ona lekkie
nawilżenie, ale nie był to wyjątkowy efekt.
15) Głęboko
oczyszczające plastry na nos Dermo pHarma +
Z
Polski przywożę zawsze cały zapas tych plastrów, ponieważ
sprawdzają się one u mnie najlepiej spośród produktów tego typu,
jakie miałam szansę wypróbować (a było ich całkiem sporo).
Należę do osób, które mają duży problem w tej kwestii i Ci,
którzy się z tym zmagają wiedzą, że takie plastry nie są w
stanie zlikwidować go całkowicie. Mimo to dają one widoczną
poprawę i faktycznie usuwają zatkane pory.
16) Maskara
Essence Lash Princess
To
taki rodzaj maskary, na temat której ciężko jest się
wypowiedzieć. Używałam jej jakiś czas i początek miała
absolutnie beznadziejny. Potwornie sklejała rzęsy, które wyglądały
bardzo niekorzystanie i ciężko. Po lekkim przyschnięciu zaczęłam
ją jednak lubić i doceniłam sposób, w jaki podkreśla naturalny
kształt rzęs. Często po nią sięgałam i tak było do czasu, gdy
ponownie zaczęła sklejać rzęsy, a po kilkudziesięciu minutach
osypywać się. Wtedy to zrezygnowanym z dalszego używania i pewnie
nie powrócę do tego tuszu.
17) Puder
matujący Catrice All Matt Plus
To
puder, który towarzyszy mi na co dzień. Jest moim ulubionym spośród
pudrów matujących.
18) Woda
perfumowana Tesori di Oriente Muschio Bianco
Z
tym zapachem spotkałam się po raz pierwszy u mojej szefowej, która
jest jego wielbicielką i nie ukrywam, że zaraziła mnie tą
miłością. W użyciu jest u mnie również dezodorant tego samego
rodzaju. Muschio Blanco ma bardzo intensywny, piżmowy zapach, który
niesie za sobą nutkę egzotyki i kusicielstwa. Nie jestem dobra w
opisywaniu zapachów, więc po prostu zachęcam Was, byście
przekonały się na własnym nosie.
19) Antyperspirant
w sprayu Nivea Men Silver Protect
Standardowe
zużycie mojego męża.
Jak
widać listopad spowodował u mnie pozbycie się wielu opakowań,
które niekiedy nie były zupełnie puste. Przy okazji zobaczyć
mogłyście buble, które zalegały na mojej szafce. Po pozbyciu się
takiej ilości kosmetyków w mojej pielęgnacji pojawiły się
naturalnie nowości. Wystawione zostały dwa żele pod prysznic: dla
mnie marka Fa o zapachu frezji i lotosu, mój mąż zużyje produkt
od I am. Wśród szamponów w zapasach pozostały mi jedynie
kosmetyki Pharmaceris, więc to właśnie ich w najbliższym czasie
będę używać. Do pielęgnacji włosów stosować zamierzam maskę
Fructis. Pozostała mi również jeszcze jedna ampułka z Pantene
Pro-V. Na ciało nakładam obecnie lotion z Bebe Young Care. Nowy żel
do higieny intymnej pochodzi ponownie od AA Intymna, a krem pod oczy
wymieniłam na markę Naturaline. Jeśli jednak interesuje Was
dokładna lista produktów, których obecnie używam i jak prezentuje
się mój plan pielęgnacyjny na zimę, to zachęcam do odwiedzin
bloga, bo już niedługo kolejna aktualizacja.
Czy
znacie te kosmetyki?
O kochana dobrze Ci idzie z tymi zapasami, u mnie nadal leza niektore miniaturki z poprzedniego kalendarza adwentowego hihihi :)
OdpowiedzUsuńJa własnie postanowiłam się wziąć za wszystkie "leżajki".
UsuńZnam kilka produktów ;)
OdpowiedzUsuńRównież uwielbiam te plastry na nos :)
OdpowiedzUsuńBardzo spore denko :)
OdpowiedzUsuńBalsam do ciała mnie zainteresował.
OdpowiedzUsuńJa też bardzo się staram nie kupować i używać regularnie wszystkich produktów, które już pootwierałam ;)
OdpowiedzUsuńKallos Milk moje włosy bardzo, ale to bardzo lubiły! ale za to tą kurecję Marion szło o kant dupy obić ;D
OdpowiedzUsuńRituals mnie bardzo zaciekawił :)
OdpowiedzUsuńA ja maski Kallosa wciąż lubię i tę z proteinami mleka właśnie mam i u mnie sprawdza się dobrze. Olejek z Marion też używałam z chęcią, choć przyznam, że jednak wolę te maleństwa z Biedronki. A te perfumy z Tesori d'Oriente są na mojej liście do przetestowania ;)
OdpowiedzUsuńJestem chyba ewenementem w kwestii Kallosa :P
UsuńZ Twojego denka znam tylko żel LPM, bardzo lubię tę markę i ten zapach też przypadł mi do gustu :)
OdpowiedzUsuńPrzyznam się, że jak mam maskę do włosów albo odżywkę, która nie spełnia moich oczekiwań, nie wyrzucam jej tylko używam jako... piankę do golenia - na nogach sprawdza się idealnie:D
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy:)
Gdybym tylko nie miala miliona pianek to bym wykorzystala Twoja podpowiedz ;)
UsuńDotychczas spotykałam się wyłącznie z pozytywnymi opiniami o maskach Kallos. Dobrze wiedzieć, że nie wszyscy są zachwyceni. Ja ostatnio używam zamiennie dwóch masek, które sprawdzają się idealnie.
OdpowiedzUsuńWlasnie odnosze wrazenie, ze jestem jedyna osoba na swiecie :P
UsuńZnam Kallosa, nigdy nie umiem zużyć go do końca ;)
OdpowiedzUsuńWow! Sporo tego :) 😍
OdpowiedzUsuńPopatrz, a u mnie maska Kallos Milk sprawdziła się wyśmienicie - włosy są idealnie dociążone i niesamowicie błyszczą :D Ale tak czy siak nie zużyłabym takiej ilości :D
OdpowiedzUsuńOOo trochę się tego nazbierało kochana :D
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze, że nikomu nie mydlisz oczu, tylko jesteś szczera co do produktów, to się ceni :)
Nie wyobrazam sobie nie byc szczera we wpisach. Klamstwo predzej czy pozniej wyjdzie na wierzch :)
UsuńNie miałam tej serii z TBS, ale wąchnęłam będąc w sklepie i tak właśnie myślałam, że n a dłuższą metę ten zapach może być męczący <3
OdpowiedzUsuńJabłkowy H&S jest najlepszy <3 u mnie używa go chłopak i nie mogę się nadziwić jak długo czuć jego zapach :) a ampułkę Pantene uwielbiam! I kupiłam ją, zdaje się, za Twoją rekomendacją.
OdpowiedzUsuńO prosze! :) Milo wiedziec, ze odnalazlas fajny produkt, a ja mialam w tym udzial :D
UsuńSpore denko:) Nie znam żadnego z tych produktów, zapachy Rituals pomimo, że mi się podobają są dla mnie za intensywne:(
OdpowiedzUsuńFakt, niektore moga przytaczac. Ja na poczatek zawsze polecam wyprobowac Sakure, bo jeszcze nie spotkalam osoby, ktorej by nie pasowal ten zapach.
Usuńz tą odżywką Kallos Milk miałam to samo - po prostu nie ten typ włosów. Bo u osób, które z niej korzystały z mojego otoczenia- same pozytywne efekty :)
OdpowiedzUsuńNo nic nie miałam.. Jednak Kallos mnie ciekawi, miałam wersję bananową i dla moich włosów była super :)
OdpowiedzUsuń