W pierwszym poście z
serii Z pamiętnika opowiedziałam Wam o moich perypetiach
związanych z poszukiwaniem mieszkania w Szwajcarii. W tym cyklu nie
chciałabym jednak skupiać się jedynie na temacie kraju, który
zamieszkuję, dlatego dziś zdecydowałam się poruszyć z Wami inną, nieco drażliwą kwestię. Jak pewnie wiecie, niedługo czeka mnie zmiana stanu
cywilnego. W ciągu ostatnich miesięcy nasze życie kręci się
wokół tego, a w naszych głowach pojawiło się wiele przemyśleń
na temat samego zawarcia związku małżeńskiego, jak i reakcji
najbliższych na tę wiadomość.
Zachęcam do przeczytania
mojej historii!
Słowem wstępu...
By dobrze zrozumieć
nasze położenie, muszę wyjaśnić, że od 6 lat jestem w związku
z moim narzeczonym. Można powiedzieć, że rozpoczynając ten
związek, wchodziłam również w dorosłe życie. Dość szybko
pojawiła się decyzja o wspólnym zamieszkaniu i tym samym
przybyliśmy do Szwajcarii. W maju minie dokładnie 5 lat od momentu
naszego zamieszkania razem. Oczywiście początkowo nie mieliśmy
zbyt dużego doświadczenia życiowego, ani tak ugruntowanego
własnego zdania jak dziś. Mój narzeczony czuł się zatem w
obowiązku, by przed wspólnym zamieszkaniem się oświadczyć. Nie
należymy do osób romantycznych, nie lubimy tego typu uniesień,
patrzenia sobie przez cały wieczór w oczy i przekomarzań na
zasadzie Kto kocha kogo bardziej. Jesteśmy typowymi
realistami, tak więc zaręczyny nie były specjalnym wydarzeniem i
polegały jedynie na wręczeniu pierścionka. Z perspektywy czasu
wiem, że to wydarzenie powinno mieć miejsce o wiele później i nie
być traktowane jako obowiązek przed wspólnym zamieszkaniem. Nie
trudno się domyślić, że w stanie narzeczeństwa byliśmy 5 lat,
lecz do ślubu nam się nie spieszyło.
Ciąg niewygodnych pytań
uważam za otwarty!
Od momentu otrzymania
pierścionka zaręczynowego dumnie nosiłam go na palcu, ale bardzo
niechętnie używałam górnolotnych słów: narzeczony,
narzeczona, przez co wielokrotnie byłam poprawiana przez
znajomych. W Szwajcarii zaczęliśmy poznawać coraz więcej osób, w
tym (jakoś tak się składało) większość par małżeńskich. W
przypadku jednych była to kwestia kilku spotkań, w przypadku innych
– kilkanaście miesięcy, lecz zawsze pojawiało się w końcu
niewygodne pytanie: Kiedy ślub? Praktycznie na każdym
spotkaniu w pewnym momencie pojawiał się temat małżeństwa, które
(co ważne) było w szerokim spektrum zachwalane, bo nie ma
przecież nic piękniejszego niż dwoje ludzi ślubujących sobie
miłość i oddanie do końca swoich dni... Przyznam Wam
szczerze, że najczęściej w tym momencie szybko się ulatnialiśmy.
Pośrednio docierały do mnie opinie (ludzie gadają...), że
jestem dziwna, coś ze mną nie tak itp. Po pierwsze nie spotkałam
się ze zdaniem, że dziwny jest mój narzeczony, tylko ja – nie
chcąc, zaciągnąć go do ołtarza. Kolejnym absurdem był
dla mnie fakt, że każdy z góry zakładał, że to on nie chce
zgodzić się na ślub, a ja nawet jeśli mówię inaczej, to
podświadomie i tak chcę wziąć ślub. Morał wysuwa się sam:
Polacy w dalszym ciągu mają obraz patriarchatu mężczyzny, który
o wszystkim decyduje i wyobrażenie o kobiecie, która tylko czeka na
złowienie dobrej partii, wychodzi za mąż i zajmuje się domem oraz
dziećmi. Jeśli ktoś reprezentuje zgoła inne przekonania, uważa
się go za dziwnego.
Dobry czas na podjęcie ważnych decyzji
Dochodzące do nas
zewsząd pytania zaczynały powoli cichnąć i wśród wielu osób
mieliśmy opinię: Im już nic nie pomoże, nie warto nawet
zaczynać tematu. Ponad rok temu wybraliśmy się na rejs, który
zresztą opisywałam dość dokładnie w relacjach na blogu. O ile
mogliście zobaczyć piękne miejsca, które odwiedziliśmy, to już
o najważniejszej decyzji Was nie poinformowałam. Podczas jednej z
pierwszych kolacji na statku nasunął się temat ślubu. Zupełnie
luźna pogadanka przekształciła się w rozmowę o tym, jak oboje
wyobrażamy sobie ten dzień i kiedy powinien nastąpić. Wiele
kwestii zostało wtedy przez nas ustalonych, mimo że do końca nie
zdawaliśmy sobie sprawy, że rozpoczęliśmy planowanie Naszego
Wielkiego Dnia. Temat ślubu przewijał się przez cały pobyt, a
wracając do domu, wiedzieliśmy już, że wydarzy się to w
przyszłym roku. Czy miały na to wpływ pytania i naciski znajomych?
Zdecydowanie nie. Obojgu z nas nie przeszkadzałoby, gdybyśmy wzięli
ślub w wieku 30, 40 lat czy nawet wcale, lecz w tamtym momencie coś
pyknęło. Poczuliśmy, że to ten właściwy moment, że chcemy
zacząć planować dzień ślubu i by odbył się on za rok. Oboje dojrzeliśmy do tej decyzji.
W końcu się doczekali!
Po oswojeniu się z tą
myślą zaczęliśmy powoli informować najbliższych o naszych
planach. Pierwsza dowiedziała się oczywiście rodzina, która o
dziwo najmniej naciskała na jakiekolwiek deklaracje z naszej strony.
Znajomi reagowali różnie. Większość reakcji była bardzo
pozytywna, otrzymywaliśmy gratulacje, a standardowym zdaniem było
No! Nareszcie! Pojawiło się jednak grono osób, które
zaczęło bojkotować nasz pomysł, a mój narzeczony słyszał
wielokrotnie (pół żartem, pół serio): Nie żeń się!
Najśmieszniejsze było to, że często takie zdanie padało z
ust osób, które wcześniej tak gorliwie zachęcały nas do zawarcia
związku małżeńskiego. Często w rodzinach tychże osób działo
się nie najlepiej, co domyślam się miało wpływ na takie reakcje.
Rozumiem, że w Twoim
małżeństwie dzieje się źle, ale dlaczego zakładasz, że moje
również się tak skończy? Dlaczego zamiast zwykłego „Gratuluję”,
przeprowadzasz półgodzinną dyskusję z moim narzeczonym, mówiąc,
że będzie żałował i każda kobieta jest taka sama?
W ciągu tamtego roku
wiele kontaktów ze znajomymi, mieszkającymi w Szwajcarii rozwiązało
się właśnie z takich powodów. Osobiście uważam, że nie należy
przebywać z ludźmi, którzy są energetycznymi wampirami. Być może
część z tych, którzy mieszkają na obczyźnie, potwierdzą, że
znajomości za granicą często są zawierane na dziwnych zasadach i
przyjaźnisz się z kimś, z kim w normalnym życiu pewnie nie
miałbyś kontaktu. Tak było również w naszym przypadku, gdzie po
każdym spotkaniu z taką osobą, czuło się paskudne przybicie i
zero pozytywnych emocji. Ostatecznie cieszę się, że te znajomości
zostały rozwiązane, a pomogła nam w tym właśnie decyzja o
ślubie.
Do szału doprowadzały
mnie osobiście żarty, mówiące, że po ślubie wszystko się
skończy!, że powinniśmy korzystać póki można, bo potem
wszystko się zmieni! I może Wy będziecie mi w stanie wyjaśnić,
co się skończy i co się zmieni? Nagle przestaniemy się kochać?
Żyjąc ze sobą od 5 lat pod jednym dachem znamy się na wylot i
wiemy o sobie nawzajem wszystko, łączenie z przewidzeniem
zachowania się w danej sytuacji. Co zatem miałoby się zmienić?
Chyba jedynie moje nazwisko! W jaki sposób mielibyśmy wykorzystać
ostatnie dni wolności, skoro i tak większość rzeczy robimy
wspólnie, ponieważ najlepiej czujemy się we własnym towarzystwie
i przede wszystkim jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Co właściwie mają
oznaczać te ostatnie dni wolności? Przecież nie zwalniają
mnie one z obowiązku wierności wobec partnera...
Przygotowania ślubne
powinny być objęte całkowitą tajemnicą
Nasze przygotowania
ślubne zaczęły się od przyjazdu do Polski na przełomie czerwca i
lipca zeszłego roku. Już od samego początku czułam, że będzie to
przeprawa niczym spływ kajakiem po rzece pełnej wygłodniałych
krokodyli. Moja intuicja mnie nie zawiodła, wszak wszyscy wiedzą
lepiej, jaką powinnaś mieć suknię, gdzie zrobić przyjęcie i
kogo zaprosić. Jak już wspominałam nie należymy do romantyków, a
przy okazji nienawidzimy wesel, dlatego wiele typowych zwyczajów
ślubnych było w naszym przypadku nie do przyjęcia. Do Polski
jechaliśmy zatem z wizją uroczystości, która satysfakcjonuje nas
oboje i jest możliwa do spełnienia. Przyszła Para Młoda musi się
niestety zmierzyć z rodziną, która ma zupełnie inne wyobrażenie
na temat całego ślubu i chce na przykład zaprosić możliwie jak
największą ilość gości (nawet tych, których na oczy nie
widzieliście). Gdybym ja chciała zaprosić całe drzewo genealogiczne, liczba gości
zwiększyłaby się z 60 do ponad 300 i ponad połowa z nich byłaby
mi zupełnie nie znana. Dla mnie to totalny bezsens! Na własnej skórze przeżyłam zadawanie
miliona pytań, dlaczego akurat w tym miejscu robię ślub, skoro TU
mam bliżej i taniej i w ogóle to nie ma sensu, bo przyjęcie nie
będzie trwać do 6 nad ranem, a następnego dnia nie będzie
poprawin!
Przecież tak się nie
robi! - i ten główny argument przejawiał się podczas każdej
rozmowy. Rozumiem, że moje przyjęcie nie będzie typowym, polskim
weselem, do którego przyzwyczajona jest zwłaszcza starsza część
społeczeństwa, ale na litość boską, co to znaczy, że tak się
nie robi? Dlaczego muszę postępować tak jak wszyscy? Dlaczego
Polska jest nadal krajem, który stoi w miejscu? Dlaczego nie mogę mieć przyjęcia, które będzie odbiegać
od wizji wesela w remizie, gdzie wódka leje się strumieniami, a na
koniec męska część gości idzie za stodołę, by kolokwialnie
mówiąc, dać sobie w mordę. I w końcu dlaczego nikt nie chce
uszanować mojej woli i pomysłu, który mi odpowiada, narzucając
własne utarte zachowania? Początkowa faza przygotowań nie była
zdecydowanie najmilszym okresem mojego życia. Z każdej strony
dochodziły do mnie nieproszone dobre rady, słyszałam, że
jestem głupia, nie chcąc mieć sukni z miliona warstw tiulu i
welonem na 5 metrów, że oni zrobiliby wszystko inaczej. A to
wszystko oczywiście w formie rady i pomocy dla niedoświadczonej
Panny Młodej...
Dwa pytania, których
nigdy nie powinno się zadawać
Najbardziej
kontrowersyjną kwestią, poruszaną w momencie zawierania związku
małżeńskiego jest sama decyzja, czy ma być to ślub cywilny czy
kościelny. Jak dla mnie istnieją tematy tabu, które nie powinny
być poruszane i należy do nich właśnie religia. Nigdy nie
weszłabym w żadną dyskusję, dotyczącą religii zarówno mojej
własnej, jak i drugiej osoby. Żyję w kraju, gdzie różnorodność
etniczna jest bardzo duża i każdy wyznaje inną religię, ale
fakt posiadania innej wiary, nie umniejsza mu jako człowiekowi w
moich oczach. Jestem osobą pod tym względem bardzo tolerancyjną i
nigdy nie zadałabym pytania: Jakiej jesteś wiary? Co więcej,
dopiero po dwóch latach znajomości z moją najlepszą koleżanką z
pracy, przypadkowo dowiedziałam się, że jest ona muzułmanką
(uprzedzam pytanie: Nie. Nie wygląda na muzułmankę) i chociaż nie
popieram zasad tej religii, to nie traktuję tej znajomej inaczej
przez sam fakt. A jak wygląda sytuacja w Polsce?
- Dlaczego nie
bierzecie ślubu kościelnego?
- Czy on/ona jest
świadkiem Jehowy?
- Przecież ślub
cywilny to nie ślub!
Ingerencja w kwestie
wiary jest ogromna... Co odpowiedzieć ma owa
Para Młoda, by usatysfakcjonować pytającego, skoro zwykłe: Taka
jest nasza decyzja nie pomaga? Kolejny raz nie ma jakiegokolwiek
szacunku dla decyzji podjętych przez PM.
Innym pytaniem, które powoli zaczyna być już do mnie kierowane, jest: Kiedy dzieci? Zawsze, gdy je słyszę, czy w kierunku do mnie, czy innej osoby, zaczynam się zastanawiać, czy osoba, która je zadaje żyje w innym niż ja świecie, czy też jest na tyle bezczelna. Myślałam, że już dawno skończyły się czasy, w których 16-letnia dziewczyna miała świadomość, że jej życie będzie polegać tylko na rodzeniu dzieci i zajmowaniu się domem. Kobiety mają w dzisiejszym świecie coś do powiedzenia, zajmują ważne stanowiska, robią kariery... A w dalszym ciągu istnieje powszechna presja otoczenia do posiadania potomstwa. A co jeśli któraś kobieta nie czuje takiej potrzeby? Traktowana jest jak wyrzutek społeczeństwa, osoba bez uczuć. Dzisiejszy świat nie jest już tym samym, co kiedyś, coraz więcej par zmaga się z bezpłodnością, więc może nie dokładać nikomu zmartwień i smutku, pytając o tak intymną kwestię. Pewne pytania warto jest zostawić tylko dla siebie. Niezależnie od powodów obu decyzji jest ona tylko i wyłącznie sprawą konkretnej pary i moim zdaniem tych pytań w ogóle nie należy wypowiadać.
Innym pytaniem, które powoli zaczyna być już do mnie kierowane, jest: Kiedy dzieci? Zawsze, gdy je słyszę, czy w kierunku do mnie, czy innej osoby, zaczynam się zastanawiać, czy osoba, która je zadaje żyje w innym niż ja świecie, czy też jest na tyle bezczelna. Myślałam, że już dawno skończyły się czasy, w których 16-letnia dziewczyna miała świadomość, że jej życie będzie polegać tylko na rodzeniu dzieci i zajmowaniu się domem. Kobiety mają w dzisiejszym świecie coś do powiedzenia, zajmują ważne stanowiska, robią kariery... A w dalszym ciągu istnieje powszechna presja otoczenia do posiadania potomstwa. A co jeśli któraś kobieta nie czuje takiej potrzeby? Traktowana jest jak wyrzutek społeczeństwa, osoba bez uczuć. Dzisiejszy świat nie jest już tym samym, co kiedyś, coraz więcej par zmaga się z bezpłodnością, więc może nie dokładać nikomu zmartwień i smutku, pytając o tak intymną kwestię. Pewne pytania warto jest zostawić tylko dla siebie. Niezależnie od powodów obu decyzji jest ona tylko i wyłącznie sprawą konkretnej pary i moim zdaniem tych pytań w ogóle nie należy wypowiadać.
Zdaję sobie sprawę, że
poruszyłam wiele trudnych dla polskiego społeczeństwa kwestii.
Chciałabym, by mój blog był miejscem, w którym mogłybyśmy
porozmawiać również na tematy, które nas trapią. Jeśli tylko
macie taką ochotę, zachęcam Was do opowiedzenia, z jakimi
nieprzyjemnymi sytuacjami ze strony otoczenia zmagaliście się w
trakcie przygotowań ślubnych. A może jesteście właśnie w tym
momencie życia, a podejście najbliższych doprowadza Was do szału?
Podzielcie się swoją historią w komentarzu!
Podoba mi się Twoje podejście do ślubu. Tak trzymaj, to jest dla Was bardzo ważny dzień i ma być taki jak Wam się marzy. Ja bym nigdy nie doradzała w tych sprawach i nie robiłam tego, a mam dwoje dzieci. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńZdrowie masz podejście! Mądrze mówisz i to cenna cecha, że wiesz czego chcesz i nie dasz sobie niczego narzucić, a w tym konkretnym przypadku jakiś zwyczajów. TO ma być Twój i Twojego przyszłego męża najważniejszy dzień w życiu, więc inni nie mają co gadać! Fakt w Polsce nadal jest stereotypowe myślenie o ślubach/weselach. Chociaż mam wrażenie, że to się zmienia już powoli, zwłaszcza w miastach, często zamiast hucznego wesela jest po prostu uroczysta kolacja, z poprawin sporo osób rezygnuje. U mnie w rodzinie za wiele wesel nie ma, także mam nadzieję, że za dużo się nie nasłucham jak kiedyś przyjdzie czas na moje . Na szczęście moi rodzice mają też zdrowe podejście do takich spraw, a dziadkowie i reszta będą musieli się dostosować. Jednak jeszcze daleko mi do takich decyzji w życiu ;) Ale z takich ciekawostek to wizję idealnego ślubu wymyśliłam sobie mając 10 lat i aż tak dużo mi się nie zmieniło haha zobaczymy co życie przyniesie heh
OdpowiedzUsuńMy mieliśmy ciągle pytania dlaczego nie chcemy ślubu i dzieci, ale chyba już się ludziom znudziło i nas nie męczą. Niektórzy zdecydowanie za bardzo interesują się życiem innych osób ;) Ja jestem zdania, że każdy powinien żyć tak, jak chce i nic mi do tego.
OdpowiedzUsuńWrrr... Mam dosłownie to samo. Kiedy zaręczyny, ale jak to nie chcecie ślubu, a czemu nie chcecie ślubu kościelnego. Jak to - nie chcecie mieć dzieci?
OdpowiedzUsuńNiestety czasami mam wrażenie, że niektórzy zatrzymali się w czasie, a szkoda. Trzymam kciuki - żyjcie swoim życiem, razem ze sobą w miłości :) Cieszcie się życiem.
A energetyczne wampiry są straszne - wrr ;)
Bardzo rozsądne podejście. Każdy sam najlepiej wie kiedy i czy chce wziąć ślub, a gadanie innych bywa frustrujące. ;) A po ślubie z dnia na dzień też na pewno nic się nie zmienia.;D
OdpowiedzUsuńMy wzielismy slub cywilny i tez slyszalam ciagle te same pytania a dlaczego nie koscielny slub nie chcialo mi sie nawet na takie pytania odpowiadac, to nasza sprawa... doskonale tez rozumiem twoj problem ze znajomymi na obczyznie, ja uwazam ze nie warto przyjaznic sie z kims kto do nas nie pasuje, tylko dlatego zeby miec znajomych. Moja mama zawsze powtarzala ze lepiej miec jedna czy dwie wartosciowe kolezanki niz tysiace, z ktorymi sie nie rozumiemy lub nie mozemy na nich polegac... ale sie rozpisalam :) pozdrawiam x
OdpowiedzUsuńPytania o dzieci jak dla mnie świadczą o kulturze pytających, a raczej jej braku. Niektórzy ludzie nie mogą mieć dzieci, niektórzy z nich cierpią z tego powodu, ale bez przerwy słyszą "A kiedy? A czemu jeszcze nie? Spieszcie się, bo nie zdążycie...". Masakra...
OdpowiedzUsuńMy mieszkaliśmy ze sobą 3lata przed ślubem, po ślubie jesteśmy 2 i pól roku i powiem Ci nic się nie zmieniło i mój mąż to potwierdzi :) a pary które mówią inaczej są dla mnie dziwne.
OdpowiedzUsuńPytanie kiedy dzieci też słyszę wielokrotnie, najczęściej od starszych od siebie osób które to uważają że mają prawo takie pytania zadawać i lepiej wiedzą ode mnie kiedy to powinno być.. Ja w tej kwestii mam takie samo zdanie jak Ty. Takich pytań nie powinno się zadawać, to jest moja sprawa i koniec.
Z zapraszaniem gości u nas było tak że na początku chciałam 50osob potem sami paru dodaliśmy i wyszło około 70, na koniec zaprosiliśmy koło 100 bo przecież nie wypada ich nie zaprosić co z tego że widzieliście się 3x w życiu, a i tak wyszło że przyszło koło 70 i przyszły głównie te osoby, które sami chcieliśmy aby były z nami w ten dzień :)
Moim zdaniem Wasz ślub to Wasz ślub i powinien wiedzieć tak jak Wy chcecie. My zrobiliśmy po swojemu i o dziwo goście stwierdzili, że to było jedno z najlepszych wesel na jakich byli mimo, że się nikt nie spił i nie leżał pod stołem ani nikt nie dał sobie po mordzie :P ;)
Trzymajcie się dzielnie i róbcie tak jak chcecie to Wasz dzień. W końcu :)
Pozdrawiam serdecznie!