Nie
chcąc marnować czasu, już pierwszego dnia wybraliśmy się na
zwiedzanie okolicy. Pogodę mieliśmy wyśmienitą. Świeciło piękne
słońce, a temperatura sięgała ponad 20 stopni. Prognozy
informowały jednak, że następnego dnia pogoda zmieni się
diametralnie, więc był to jedyny dobry moment na wybranie się na
punkt widokowy i obejrzenie miasta z góry.
Zacznijmy
jednak od początku!
Mieszkanie,
które opisywałam w poprzednim poście (LINK) było położone wręcz
idealnie. Wystarczyło zejść ze stromej górki, by znaleźć się w
ścisłym centrum miasta. Nasze pierwsze kroki powędrowały jednak w
zupełnie inną stronę. Kierując się pod górkę, kręte ścieżki
doprowadziły nas do położonej nieco na uboczu restauracji Kozel.
Powiedziałabym raczej, że jest to coś w rodzaju pubu, który
oferuje również pyszną regionalną kuchnię.
Byliśmy
zachwyceni obsługującym nas panem, który biegle władał językiem
niemieckim, rosyjskim oraz naturalnie czeskim, przechadzając się
pomiędzy stolikami i dopytując, czy wszystko smakuje oraz czy
niczego nam nie potrzeba. W karcie od razu zwróciliśmy uwagę na
regionalne potrawy, spośród których mój ukochany zdecydował się
na robiącą wrażenie golonkę, a ja wybrałam mięsny omlet
ziemniaczany. Całość wraz z napojami kosztowała nas (w
przeliczeniu na złotówki) około 100 zł, więc byliśmy bardzo
zadowoleni, tym bardziej, że jedzenie było wyborne.
Po
tak sytym posiłku z trudem zebraliśmy się w drogę. Ponownie
wkroczyliśmy w ciąg uliczek. Ta okolica położona jest na wzgórzu,
więc jest tam pełno stromych górek: pokonujesz podejście pod
górę, by trafić na nachylenie 21% w dół, a tuż za rogiem czeka
Cię kolejna góra. Jedno z takich podejść czekało nas pod samym
domem i o ile schodziło się z niego bezproblemowo, to już po całym
dniu wędrówki, była to droga przez mękę ;)
Jak
już wspominałam, chcieliśmy koniecznie udać się tego dnia na
punkt widokowy, znajdujący się na wieży o uroczym imieniu Diana.
Można udać się na nią, wędrując przez las, bądź wjechać
kolejką. My zdecydowaliśmy się na tę drugą opcję. Przed
wejściem znajduje się plansza z rozpisanym cennikiem oraz godziny
odjazdu kolejki. W kwietniu była ona czynna do godziny 18:00, więc
mieliśmy jeszcze wystarczająco dużo czasu, by spokojnie
rozkoszować się widokiem z wieży. Ceny biletów są różne,
istnieje wiele pakietów. Zapłacić należy także za psa czy rower.
My za dwa bilety dla osób powyżej 15 roku życia w tę i z powrotem
zapłaciliśmy 160 koron. Wejście na wieżę jest już bezpłatne.
Jadąc
od centrum miasta do wieży Diana, kolejka zatrzymuje się jeszcze
przy przystanku Jeleni Skok.
Zwróćcie na to uwagę, by wysiąść w dobrym miejscu. Na szczyt
wieży wiedzie 150 stopni lub winda. Ta ponad stuletnia budowla jest
słynnym w mieście punktem widokowym, z którego zobaczyć można
okolicę kurortu, jak i góry położone w oddali.
Widok
na okolicę
Na
wzgórzu znajduje się także restauracja. My byliśmy totalnie
przepełnieni po wcześniejszym obiedzie, więc nie spojrzeliśmy
nawet na ich ofertę. Naszą ciekawość (i zresztą nie tylko naszą)
wzbudził jednak piękny, biały paw, który leżakował sobie na
dachu budynku.
Tuż
za restauracją czekają dwie atrakcje dla najmłodszych. Jedną z
nich jest mini zoo, gdzie dokarmiać można kucyki pony, kozy i
świnki.
Koniecznie
zajrzeć chciałam jednak do Domu Motyli (Motyli Dum). Być może
tego nie wiecie, jednak nienawidzę wszelkich owadów latających i
pełzających. Do tego szanownego grona zaliczają się również
motyle. Mimo że kolorowe i piękne, to czuję pewnego rodzaju lęk,
gdy znajdują się w pobliżu. Stwierdziłam jednak, że takie
miejsce będzie dla mnie sporym wyzwaniem i być może przekonam się,
że nie są one tak groźne, jak rysuje je moja wyobraźnia.
W
tym miejscu zapłaciliśmy również 160 koron za dwa bilety dla
dorosłych. Jest ono czynne w tych samych godzinach co kolejka
linowa. Temperatura w środku przypomina las tropikalny. Jest gorąco
i występuje wysoka wilgotność powietrza, dlatego wchodząc tam
zimą, zaleca się pozostawienie kurtek w sklepie z suwenirami.
Według
strony internetowej wewnątrz specjalnego pokoju, który ma
powierzchnię ponad 100 metrów kwadratowych, znajduje się około
400 motyli. Pochodzą one z Tajlandii, Filipin oraz lasów
tropikalnych Ameryki Południowej i Meksyku.
Całość
wygląda dość skromnie. Głównym elementem wystroju jest widoczny
na zdjęciu wyżej staw. Osobiście mam bardzo mieszane uczucia do tego
miejsca. Głównie ze względu na ogromne niebezpieczeństwo dla
motyli. Zarówno na zewnątrz budynku, jak i w samym centrum
widzieliśmy mnóstwo zdeptanych owadów. Sama wielokrotnie łapałam
się na tym, że prawie nastąpiłam na skrzydło motyla, który
akurat leżał na drewnianej kładce.
Faktem
jest jednak to, że można zobaczyć tam piękne okazy motyli, które
są bardzo fotogeniczne i towarzyskie. Owady upodobały sobie
zwłaszcza mojego męża i cały czas siadały mu na plecach, głowie
czy ramionach (ostatecznie to chyba on nabawił się większej fobii
niż moja :P).
Miejsce,
gdzie zaobserwować można, jak rodzi się nowe życie:
Wychodząc z Domu Motyli, mój ukochany nabrał ochoty, by pospacerować po lesie. W sumie aż żal było nie skorzystać z tak pięknej pogody. Widząc znak Jeleni Skok (jak pamiętacie, był to przystanek pomiędzy wieżą Diana a centrum miasta) postanowiliśmy udać się w jego kierunku i dopiero tam wsiąść w kolejkę.
Zupełnie
nie spodziewaliśmy się tego, że krok za nami kroczyć będzie
dzielnie biały paw, którego widzieliśmy już wcześniej. Dzielny
kompan towarzyszył nam przez kawałek naszej drogi, później jednak
zrezygnował z dalszej wędrówki, stając na jednym z kamieni i
wydając donośne odgłosy. Niestety nie znam pawiego języka i nie
wiem zupełnie, o co mu chodziło.
Okolica,
po której się poruszaliśmy, była naprawdę piękna i pozytywnie
nastrajała do życia. Co prawda było stromo, a leśne ścieżki nie
wyglądały na często uczęszczane, jednak przebywanie na łonie
natury było bardzo kojące. Ostatnie promienie słońca przedzierały
się przez konary drzew, a my żwawo pokonywaliśmy drogę, by ujrzeć
znaną kozicę na wzgórzu.
Warto
zaznaczyć, że po lesie poruszaliśmy się bez żadnej mapy czy
planu. Była to totalnie spontaniczna wędrówka i nie byliśmy do
niej przygotowani. Widzieliśmy wprawdzie jakieś oznaczenia na
drzewach (namalowane farbami), jednak były one na tyle sprzeczne, że
nie daliśmy rady odgadnąć, dokąd właściwie prowadziły. Nasze
poszukiwania Jeleniego Skoku trwały nadal, a po drodze napotkaliśmy
ciekawy obiekt.
W
końcu natknęliśmy się na znak, który (wydawałoby się)
doprowadzi nas do celu. Tak bardzo chciałam zobaczyć tę znaną kozicę na kamieniu, która spogląda na miasto (podgląd, jak
wygląda – LINK). Po zobaczeniu tabliczki odżyły w nas
chęci do dalszej wędrówki – znowu pod górkę!
Po
wejściu na ten mały szczyt miałam już ochotę całować ziemię,
po której stąpam..., ale ALE! Dlaczego nie ma tu kozicy tylko
kolejna restauracja? Obeszliśmy ją dookoła, bo nawet po takim
wysiłku nie byliśmy jeszcze głodni i podążyliśmy krokiem
kilkorga ludzi, którzy wyglądali na takich co wiedzą, dokąd iść.
Ta pogoń nie trwała zbyt długo, gdyż wszyscy oni kierowali się
do skałki z krzyżem, która znajduje się tuż za budynkiem, a z
niej roztacza się piękny (piękniejszy?) widok na miasto.
W
okolicy nie wypatrzyliśmy kozicy. Nie mieliśmy żadnego punktu
odniesienia, a za kilka chwil miała odjeżdżać ostatnia kolejka do
miasta. Na domiar złego zaczynało się chmurzyć, co zwiastowało
nieuchronną zmianę pogody, a my mieliśmy na sobie letnie ubrania.
Podjęliśmy męską decyzję! Z żalem odpuszczamy kozicę i wracamy
na starówkę. Dopiero będąc w domu, okazało się, że od naszego
celu dzieliło nas raptem 100 metrów, lecz nie było bezpośredniej
drogi, która by nas tam poprowadziła. Musielibyśmy zejść piętro
niżej i krążyć leśnymi ścieżkami po omacku.
Tego
dnia obeszliśmy jeszcze okolicę w ramach spaceru i zrobiliśmy drobne zakupy. Wieczorem zaczął jednak padał paskudny
deszcz, więc szybko zmyliśmy się do naszego mieszkanka, a
pierwszej nocy towarzyszyła nam burza. Czy był to jakiś zwiastun?
W
trzeciej części relacji pokażę Wam luksusowy hotel oraz opowiem,
jakie wrażenia towarzyszyły nam podczas picia leczniczej wody ze
źródeł.
Czy
Wy również szukacie punktów widokowych podczas wyjazdów, by móc
podziwiać okolicę z góry?
Chętnie bym się tam wybrała ;)
OdpowiedzUsuńPięknie wygląda ten Dom Motyli :) miłej niedzieli!
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy post, aż chce się odwiedzić Czechy:) Piękne zdjęcia:)
OdpowiedzUsuńhttp://www.ladymademoiselle.pl
Byłam w Czechach w ostatniej klasie podstawówki,obudziłaś moje wspomnienia :) Cudne zdjęcia,super wycieczka ❤
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, ze same pozytywne :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWspaniałe miejsce wybraliście na Wasza podróż. Karlowe Wary zwiedzałam, ale tylko chodząc po uliczkach jego. Wy wybraliście świetną opcję udając się w górę. Domem motyli byłabym zachwycona, ja uwielbiam takie miejsca i cudownie się tam czuję. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńŚwietne miejsce! Bardzo spodobał mi się Dom Motyli! W Luala Lumpur widziałam siedzącego na ulicy motyla ogromnego jak ręka. Obiecałam sobie,że przy nadarzającej się okazji udam się właśnie do takiego miejsca, gdzie można podziwiać motyle. <3
OdpowiedzUsuńświetna wycieczka ;)
OdpowiedzUsuńDom motyli bardzo chętnie bym odwiedziła :)
Sandicious
Piękne zdjęcia:)
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie.
Punkty widokowe to zawsze świetna sprawa :)
OdpowiedzUsuńSuper wycieczka, bardzo ładnie tam ;)
Do domu motyli to bym się przeszła :) ogólnie cały wypad był udany :)
OdpowiedzUsuń