czwartek, 29 listopada 2018

Jedz, pij, żuj #14 - Torino

Całe wieki nie pojawił się żaden post z serii „Jedz, pij, żuj” i nie będę udawać, że o nim zapomniałam, bądź też w inny sposób się wykręcać. Otwarcie przyznaję, że jakoś przestałam to czuć i potrzebowałam odpocząć od tej formy. Dałam sobie zatem czas, by zatęsknić, a niedawno zaczęła krążyć mi po głowie myśl stworzenia serii wpisów, które jednak śmiało podpiąć mogę pod ten tytuł. W najbliższym czasie pragnę Wam zatem przedstawić kilka szwajcarskich marek, a Wy będziecie mieć okazję poznania smakołyków z tego kraju, które warto spróbować.

Dzisiaj kilka słów o marce Torino.





































Torino to znana ze swych czekoladowych przysmaków marka należąca do koncernu Chocolats Camille Bloch SA. Założono ją w 1929 roku w Bernie. Po kilku latach siedzibę główną przeniesiono do miejscowości Courtelary w kantonie Jura, gdzie ma swe miejsce do dziś. Torino to przykład jednego z wielu rodzinnych biznesów w Szwajcarii. Obecnie firma znajduje się w rękach trzeciego pokolenia założycieli.

Przedsiębiorstwo zatrudnia 180 pracowników, a rocznie wytwarza 3700 ton smakołyków z czekolady. Aż 20% z tej liczby stanowią eksporty zagraniczne. Torino zalicza się do jednych z pierwszych firm, które wprowadziły na rynek tabliczki czekolady z nadzieniem. Pionierem była tu limitowana zimowa edycja, która zawierała czekoladę specjalnie chłodzoną w sklepach.

Najpopularniejszym produktem tej marki są czekoladowe batoniki. W Szwajcarii noszą one nazwę Branche. W skrócie opisać można je jako podłużne czekoladowe, wypełnione nadzieniem batony, które wręcz rozpuszczają się ustach. W kraju czekolady jest to bardzo popularna przekąska i wiele firm wypuszcza swoje wersje popularnych Branche. Ten smakołyk od Torino powstał w latach 50. i od tamtej pory notuje wysokie rankingi sprzedaży. Na zdjęciu widzicie klasyczną wersję tych batoników.

Po ponad 50 latach marka zdecydowała się w 2003 roku na odświeżenie swojej oferty i dodała do niej nowy rodzaj: Torino Noir. Klasyczne produkty tej marki zostały stworzone w nowej odsłonie z ciemnej czekolady. Najnowsza nowość wśród Torino została ogłoszona światu w 2014 r. Wtedy też powstało Torino Blond: połączenie migdałowo-orzechowego nadzienia zamkniętego w karmelowej czekoladzie. Dwa lata później w szwajcarskich McDonald's można było zakupić McFlurry z dodatkiem Torino w wersji Blond i Lait (klasycznej). Od roku Torino dostępne jest również w większych tubach pod nazwą La Piazza. Czekoladowe pyszności stworzone zostały w formie małych cukierków, a opakowanie z powodzeniem podarować można komuś jako prezent.


































Każdy z wariantów smakowych dostępny jest w trzech odsłonach: klasycznych batoników typu Branche, tabliczki czekolady oraz w opakowaniu prezentowym La Piazza. Klasyczny rodzaj Torino Lait dostępy jest także w większym kartoniku zawierającym 12 batoników (widoczny na zdjęciu).

Bez dwóch zdań moją ulubioną wersją Torino jest jego klasyczna odsłona – Lait. Absolutnie delikatne nugatowe nadzienie oblane zostało mleczną czekoladą, a to połączenie jest czystą rozkoszą dla zmysłów.

Na stronie Torino znaleźć można 7 przepisów, w których głównych składnikiem są produkty z ich palety. Są to na przykład ciasteczka, czekoladowo-jabłkowe kieszonki, mus czekoladowy czy muffinki (LINK). Markę tę znaleźć można na Instagramie i Facebooku pod nazwą Torino_original. Koncern Camille Bloch posiada również centrum zwiedzania, gdzie można bliżej poznać nie tylko historię firmy, ale także smaki, które ją charakteryzują. Znajduje się ono tuż przy głównej siedzibie.


































Jeśli ktoś z Was będzie chciał spróbować smaku wybornej szwajcarskiej czekolady, bądź zastanawia się co przywieźć najbliższym z tego kraju, może mieć pewność, że Torino będzie dobrym wyborem. Ta słodycz jest absolutnie wyjątkowa i pozostaje w pamięci na długo. Dla mnie jest to produkt, który kojarzy mi się z jakąś okazją i jest to mój świadomy wybór. Gdy wydarzało się w moim życiu coś ważnego, bądź chciałam sama siebie wynagrodzić, sięgałam po Torino i dlatego też mam z tą marką tak pozytywne wspomnienia. Polecam gorąco spróbować!

Czy mieliście już szansę spróbować Torino? Słyszeliście o tej marce?

poniedziałek, 26 listopada 2018

Coś pysznego: 50 przepisów w rok #3

Tak jak rok dobiega końca, tak i moje tegoroczne wyzwanie powoli finiszuje. To już trzeci wpis przedstawiający moje kulinarne poczynania w ciągu tego roku. Dla przypomnienia wspomnę, że moim założeniem było wypróbowanie w ciągu 12 miesięcy pięćdziesięciu nowych przepisów. W dzisiejszym zestawieniu dominują ciasta, które uwielbiam piec. Jest to coś w czym doskonale się odnajduję i staram się, by przynajmniej raz w tygodniu w domu pachniało świeżymi wypiekami.

Jakie potrawy trafiły ostatnio na mój stół?



31) Ciasto z gruszkami pod chmurką – To ciasto, którego nie można pominąć! Przepyszne kruche ciasto, na którym leżą gruszki przykryte białkowo-budyniową pianką, nadającą lekkości całemu wypiekowi. Nie tylko wygląda, ale również smakuje rewelacyjnie. Ciasto, którym można zachwycić gości – LINK.


32) Kruche ciasto z dżemem z czarnej porzeczki – To ciasto jest bardzo podobne do powyższego, z tym wyjątkiem, że zamiast owoców głównym nośnikiem smaku jest dżem z czarnej porzeczki. O ile dobrze pamiętam nosi ono uroczą nazwę Pleśniak. Przepisy różnią się nieco między sobą, ale smak obu jest godny pochwalenia.


33) Sernik pod kakaową kruszonką – Kolejny raz w tym roku w moje ręce trafił twaróg, którego nie można było inaczej wykorzystać, jak tylko do sernika! Tym razem zdecydowałam się na wersję z kakaową kruszonką, która podbiła nasze podniebienia – LINK.


34) Mrówkowiec – Ciasto na bazie maku, na które przepis odnalazłam na stronie Winiary, gdzie ostatnio często zdarza mi się zaglądać. Osobiście nie przepadam jednak za wypiekami, do których dodaje się suchy mak, więc tego przepisu nie zamierzam powtarzać. 


35) Ciasto śliwkowe – to przykład bardzo szybkiego i prostego w przygotowaniu ciasta z owocami, które zawsze wychodzi. Śliwki w tym przepisie zamienić można na każdy inny owoc. Świetna przekąska na jesień. 


36) Ciasto drożdżowe ze śliwkami i kruszonką – Jeśli jednak miałabym wybrać wersję ciasta śliwkowego, która przemawia do mnie bardziej, to z pewnością będzie to ciasto drożdżowe z kruszonką z dodatkiem tych jesiennych owoców. To absolutnie mój smak dzieciństwa. Przepis pochodzi od Ani Starmach.


37) Ciasto kakaowo-kokosowe – To kolejny przykład prostego wypieku, przy którym nie sposób się narobić. Zwyczajnie należy wrzucić wszystkie składniki do miski i wymieszać. Powstało, gdy miałam ochotę na coś słodkiego.


38) Torcik kokosowy – Bez okazyjny torcik, który przygotowałam jedynie po to, by sprawić mojemu mężowi przyjemność (dobra żona, co?;)). Podczas jego tworzenia trafiłam na przepis na idealny biszkopt, który świetnie nadaje się do tortów. Masa kokosowa powstała na bazie mleka kokosowego, a całość wyszła pysznie. Być może nie broni się wyglądem, ale smakiem jak najbardziej. W tym przypadku korzystałam z dwóch oddzielnych przepisów i mojej osobistej inwencji - LINK


39) Biszkopt kokosowy – Tworząc powyższy torcik, chciałam by był on jeszcze bardziej kokosowy i żeby na bazie kokosa powstał również sam biszkopt. Niestety nic mi z tego nie wyszło. Szybko zapomniałam o nieudanym przepisie i niewyrośnięty biszkopt trafił prędko do kosza.

40) Ciasto jabłkowe – Szybkie i nieskomplikowane ciasto z jabłkami, które pokrojone w plasterki rozmieszczone były warstwami w cieście. Powstało z powodu nadmiaru jabłek.


41) Placki drożdżowe – To smaczna, aczkolwiek nieco pracochłonna wersja placuszków, które idealnie sprawdzają się na śniadanie. Te podane zostały z domowej roboty konfiturą.


42) Sałatka z fasolą – Sałatka, do której przygotowania użyłam czerwonej fasoli i resztek, które zawsze znajdą się w kuchni.

43) Surówka z kapusty, ogórka i kopru – Tę surówkę mogę z czystym sercem polecić do obiadu. Jej wykonanie jest banalnie proste. Wśród składników znajdują się: kapusta, ogórek, koperek i kukurydza. Fajnie wpasowała się w drugie danie z białym mięsem.


44) Zupa koperkowa z jajkiem – Odkąd przygotowałam po raz pierwszy zupę koperkową pojawia się ona u nas bardzo często. Wersja z jajkiem również podbiła nasze podniebienia, a do tego jest bardziej sycąca. Nie wiem, jak wcześniej mogłam bez niej żyć!



45) Zapiekanka z rybą – Jeśli chodzi o rybę, to miałam do niej bardzo klasyczny stosunek. To znaczy przyrządzałam ją na jeden znany mi sposób. W tym roku zaczęłam dopiero eksperymentować z tym składnikiem i w taki sposób powstała zapiekanka ziemniaczana z rybą. Można śmiało powiedzieć, że był to rodzaj jednogarnkowego dania w formie zapiekanej, która okazała się być niezwykle smaczna.


Oczywiście jak zawsze czekam na Wasze komentarze, które dania wydały się Wam najciekawsze, bym mogła zamieścić dokładny przepis w kolejnym wpisie C pysznego

Jadłyście którąś z tych potraw?

czwartek, 22 listopada 2018

Szwajcarski poradnik: świeże produkty od rolnika.

Już w pierwszym zdaniu tego wpisu muszę zaznaczyć, że nie jestem osobą zafiksowana na punkcie zdrowej żywności. Nie wyrzucam z moich przyzwyczajeń żywieniowych prawie wszystkich składników, bo przeczytałam coś w internecie czy obejrzałam filmik na YT. Większość popularnych w danym momencie artykułów, które szturmem podbijają media, przechodzą obok mnie, a ja nawet nie odwracam głowy w ich kierunku. Faktem jest jednak, że zwracam uwagę na jakość produktów, które kupuję. Raz zawiedzione zaufanie zraża mnie do całej marki. Często też wynajduję okazję do zrobienia zakupów wprost od rolnika. Czy łatwo jest zrobić tego rodzaju zakupy w Szwajcarii? Gdzie kupić produkty dobrej jakości?

Zapraszam do mojego przeglądu!

Wochenmärkte

Odbywają się zazwyczaj cyklicznie, w konkretny dzień tygodnia w danej miejscowości. Często jest to tak ważne wydarzenie, że na czas rozstawienia takiego „ryneczku” zamykane są drogi dojazdowe. W miejscowości leżącej nieopodal mojego miejsca zamieszkania taki markt odbywa się w każdą sobotę od 8:00 do 12:00. Niezależnie od pogody rolnicy oraz rzemieślnicy ustawiają swoje prowizoryczne budki i stoły, na których oferują swe produkty. Wybór jest ogromny: od świeżych warzyw i owoców, przez własnoręcznie wykonane konfitury i dżemy, miód, domowe wypieki, kwiaty czy dziergane skarpetki. Dla mnie jest to możliwość zakupu produktów, które są o wiele smaczniejsze, a nadal pozostają w zbliżonej cenie do tych z supermarketu.






















Hofladen

To określenie na lokal/pomieszczenie, które znajduje się bezpośrednio przy domu rolnika i przekształcone zostało na sklepik z jego artykułami. W ciągu ostatnich lat nastąpił w Szwajcarii prawdziwy wysyp tego typu miejsc i wcale nie jest trudno znaleźć je w okolicy. Dla wielu rolników otwarcie własnego przedsiębiorstwa staje się jedynym źródłem dochodu. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że ceny artykułów w takich sklepikach są nieco wyższe niż w supermarketach, lecz jest to cena, którą może znieść przeciętny mieszkaniec Szwajcarii. Zazwyczaj kupić można w takich miejscach cały przekrój świeżych, surowych produktów: owoce i warzywa, mleko, jajka oraz mięso. Większe przedsiębiorstwa mogą oferować również przetworzone artykuły spożywcze, zazwyczaj przy współpracy okolicznych serowni, piekarni i masarni.



















Bioladen

Jak sama nazwa wskazuje w takim miejscu kupić można produkty oznaczone mianem Bio. Z reguły są to już większe sklepy rozmieszczone często w dużych miastach, a nawet centrach handlowych. Te artykuły pochodzą w większości od różnych dostawców. W takich sklepach można swobodnie przechadzać się pomiędzy półkami z koszykiem w ręku. Bio-sklepy są typowymi obiektami samoobsługowymi. Poza typowymi produktami bio spotkać można tam m.in. kosmetyki, soki, produkty zbożowe, mąki, kaszy czy nawet pamiątkowe magnesy i pocztówki. W takim miejscu zatrudniony jest naturalnie dodatkowy personel, więc zabraknie tam bezpośredniego kontaktu z osobą, która przyczyniła się do wyhodowania danego warzywa. Koszty transportu, pracowników, opłacenie lokalu i utrzymanie go powodują, że w Bioladen zdrowa żywność będzie kosztować dużo więcej niż w innych miejscach sprzedaży, które dziś prezentuję.

























Zbierz to sam

Wiosną i latem to zdecydowanie moja ulubiona forma zakupu owoców i warzyw. Polega ona na tym, że wybiera się na pole bądź do sadu, które oferuje taką opcję i własnoręcznie zbiera tyle, ile ma się ochotę. Nie ukrywajmy, że można sobie podczas zbierania nieco podjeść ;) W Szwajcarii spotkać można kilka rodzajów takiej sprzedaży. Na niektórych polach rozstawione są budki, w których zasiada sprzedawca i wydziela kartoniki na owoce bądź waży nasze zdobycze i pobiera opłatę. W innych przypadkach funkcjonuje to identycznie, lecz bez sprzedawcy – zamiast niego znajduje się puszka na pieniądze, a obok niej stoi cennik za towary. Taki system działa często także w przypadku sprzedaży polnych kwiatów. Niezależnie od sytuacji mamy jednak gwarancję najwyższej świeżości własnoręcznie zebranych produktów, a do tego ile frajdy przynosi sam sposób ich pozyskania. Jeśli chodzi o ceny, to może się Wam wydać zaskakujące, że często (ja nie trafiłam jeszcze inaczej) ceny owoców i warzyw za kilogram są mniejsze od ceny sklepowej nawet o połowę. Nie muszę chyba dodawać, że walory smakowe są o wiele wyższe niż zapakowanych artykułów.
























Mlekomaty

Niezwykle popularną w Szwajcarii metodą na pozyskanie świeżego mleka jest jego zakup w mlekomatach. Ustawione są one w różnych miejscach w całej Szwajcarii i czynne całą dobę. O dowolnej godzinie można zatem sięgnąć w jego kierunku i cieszyć się świeżym mlekiem. W zależności od miejsca może istnieć pewna minimalna ilość, poniżej której nie można zakupić mleka. Od dawna nie kupuję już tego produktu w sklepach nie tylko ze względu na sam smak, który w świeżym mleku jest zdecydowanie lepszy i w końcu można poczuć, że mleko to mleko, lecz także ze względów praktycznych. Nie piję tak dużo mleka, by kupować litrowe butelki. W moim mlekomacie mogę zakupić ilość odpowiadającą jednej szklance, czyli dokładnie tyle ile potrzeba mi np. do przygotowania ciasta, przez co nie muszę wylewać prawie pełnej, niezużytej butelki.

W Szwajcarii istnieje również wiele stron internetowych, które oferują dostarczenie świeżych, ekologicznych produktów do domu, lecz z tej opcji nigdy nie zdarzyło mi się korzystać i ciężko jest mi się do nich odnieść. Wydają się one jednak działać jak tradycyjne strony wysyłkowe.

Gdzie Wy najczęściej kupujecie świeże produkty? Co ma dla Was większe znaczenie: praktyczność, cena czy walory smakowe?

wtorek, 20 listopada 2018

10 najlepszych zdjęć według Instagrama

Od dawna wiadomo, że Instagram rządzi się własnymi prawami. Dodając perfekcyjne zdjęcie, trzeba liczyć się z tym, że nie zdobędzie ono zainteresowania, a czasem wrzucając jakąś fotę bez większego zaangażowania, okazuje się, że to strzał w dziesiątkę. Mniej więcej takie wnioski wysuwam po przeglądnięciu mojego konta, które prowadzę od jakiś 5 lat. Nudząc się podczas mojej choroby, która zmusiła mnie do pozostania w domu przez długi czas, robiłam porządek na laptopie i  dokopałam się do zdjęć z największą ilością polubień, które kiedyś zapisałam.

Moje TOP 10 z Instagrama

10) Zawartość jednej z odsłon pudełka kosmetycznego Pinkbox, którego subskrypcję już dawno zakończyłam. Dzięki niemu poznałam jednak sporo ciekawych kosmetyków, które są ze mną do dziś. Takim przykładem jest ampułka do włosów Pantene Pro-V.


9) W zestawieniu pojawiło się również moje selfie. O ile dobrze pamiętam, dodałam je jeszcze przed ślubem.


8) Zeszłoroczne majowe Denko również zyskało sporą liczbę polubień. Jak widać, już wtedy uwielbiałam wodę micelarną Bourjois i żel do mycia twarzy Iwostin.


7) Poniższe zdjęcie przedstawia naszą świąteczną kolację, którą spędziliśmy w jednej z górskich, szwajcarskich gospód w kantonie Graubünden.


6) Uwiecznienie tego ciasta z malinami i bezą spowodowało, że za każdym razem gdy na nie patrzę, dostaje ślinotoku. Było naprawdę przepyszne, a przepis na nie odnaleźć możecie na blogu – LINK.


5) Było to chyba jedno z pierwszych zdjęć, kiedy to dopiero wkręcałam się w Instagrama i nie miałam pojęcia o hasztagach. Kawa z dodatkiem mini-pianek marshmallow.


4) Jak niezmiernie miło było mi zobaczyć pod tym wyjątkowym dla mnie zdjęciem tak liczne komentarze z życzeniami! To w ten sposób poinformowałam świat o mojej zmianie stanu cywilnego.


3) Zdjęcie, którego fenomenu nie zrozumiem nigdy. Mam na nim po prostu maskę w formie rękawiczek. W dodatku pominęłam angielskie hasztagi. Mimo to polubień było tak wiele, że otwiera ono podium.


2) Kolejny przykład starszego instagramowego zdjęcia, kiedy to jeszcze bawiłam się w przygotowywanie podobnych deserów. Truskawki, bita śmietana i kiwi – niby proste, a jakie ciekawe.


1) Absolutny mistrz wśród moich zdjęć to … fotografia racuchów! Dodałam je rok temu i do dziś nie wiem, co w nich takiego nadzwyczajnego. A może nie powinnam filozofować, bo wszyscy lubią racuchy? ;)


Jak widać po zestawieniu moich zdjęć, Instagram lubi zaskakiwać. Z prawdziwą przyjemnością przypomniałam sobie moje stare zdjęcia i to, co kiedyś upubliczniałam. Czy to zestawienie najlepszych jest dla mnie zaskakujące? Absolutnie tak. Kto by pomyślał, że nie znajdzie się w nim ani jedno „typowo instagramowe” zdjęcie. Króluje raczej ogromna prostota. Czyżby znowu pasowało tu zdanie: „Kiedyś było lepiej”?

piątek, 16 listopada 2018

Park Seleger Moor, czyli czy warto zapłacić za kontakt z naturą?

Nasze lato było pełne wyjazdów i praktycznie bez odpoczynku. Co chwilę gdzieś wyjeżdżaliśmy i cieszyliśmy się wyjątkowo piękną pogodą. Jednym z miejsc, które zobaczyliśmy był Park Seleger Moor, który jest chętnie odwiedzanym miejscem w naszej okolicy. Nam jednak wydał się on dość kontrowersyjny. Dlaczego?

Zachęcam do zapoznania się z postem!


Park Seleger Moor znajduje się w miejscowości Rifferswil w kantonie Zürich. Jego historia sięga roku 1953, gdy pochodzący z Adliswil Robert Seleger stworzył na terenie największego w okolicy torfowiska ogród. W 1978 r. założono fundację i wtedy też ogród został udostępniony do publicznego zwiedzania.



Same początki nie były jednak proste. Okazało się, że pierwsze rododendrony nie były odporne na warunki, które panowały w tym regionie i większość roślin nie przetrwała zimy. Właściciel rozpoczął zatem swe poszukiwania i sprowadził rośliny z najdalszych zakątków świata, by odnaleźć te, które przystosują się do tego klimatu. Dodatkowo krzyżował on je między sobą i ostatecznie stworzył nowe gatunki roślin, których nie tylko nie można spotkać nigdzie indziej, ale również mają inne właściwości: między innymi są bardziej trwałe na zimno. Ogólna powierzchnia parku zajmuje obecnie 120 tys. m2.



 Sezon trwa od 1. kwietnia do 31. października

Godziny otwarcia:
od poniedziałku do niedzieli: 8 – 18

Bilety wstępu:
dorośli: 15 fr
młodzież od 16 lat: 10 fr
dzieci i młodzież (do 15 lat): gratis
psy: gratis



W parku stworzono 3-kilometrowy odcinek drogi dostosowany do przejazdu osób na wózkach inwalidzkich.

Przy parku znajduje się parking na kilka aut. Jest on dodatkowo płatny (4 fr).

Cyklicznie organizowane są w parku różne wydarzenia kulturowe i wycieczki powiązane z oprowadzaniem. Pojawiają się także wystawy czasowe. W tym roku można było zobaczyć wystawę kryształów. 

Od razu po wejściu napotkać można mnóstwo małych domków z przedmiotami do zakupu.







Alejki są oznaczone drewnianymi znakami. Przy wejściu otrzymuje się również mapkę, więc nie sposób się zgubić.





To miejsce oferuje również sprzedaż kwiatów, krzaków i drzew, co śmiało można przyrównać do szkółki leśnej. Pani z kasy mocno zachęcała nas byśmy przeszli się drogą, z której będziemy mieć widok na Alpy. Jednak w rzeczywistości nie było tam co podziwiać, a to polecenie wiązało się chyba tylko z ustawionymi po drodze roślinami na sprzedaż.




Rocznie Park Seleger Moor odwiedzany jest przez ponad 40 tys. osób, a nie zapominajmy, że wstęp do niego nie jest możliwy w okresie zimowym. Nie tylko mieszkańcy Szwajcarii, ale także turyści zwiedzają chętnie parkowe ścieżki i podziwiają tysiące rododendronów i azalii we wszystkich kolorach.

Najważniejszymi zasadami parku są: pozostawienie wolnej woli naturze i nie ingerowanie w nią oraz utrzymanie pierwotnego charakteru tamtejszego terenu.





W centralnym punkcie parku znajduje się staw, na którym ustawiono mały domek. Tafla wody pokryta była mnóstwem lilii wodnych. Pod nimi dostrzec można było ogromne złote rybki, a w powietrzu unosił się rechot żab.








Ponad stawem przebiega biały mostek, który nosi imię Karina.




W Seleger Moor dominującymi gatunkami roślin są wspominane już rododendrony i azalie. Ich rozkwit przypada na maj. Właśnie wtedy najwięcej osób zjawia się, by je podziwiać. Atrakcją parku są również piwonie, których krzewy sięgają nawet 2 metrów wysokości.



W tym miejscu spotkać można największy zbiór paproci w Szwajcarii. W parku rosną zarówno paprocie standardowej wielkości, jak i miniaturki czy paprocie drzewiaste.




Największą dumą parku są z kolei lilie wodne. Strumienie biegnące wzdłuż parku zamieniają się w aleje stawów, które zadziwiają swą różnorodnością flory i fauny. 






Taka różnorodność roślin oferuje schronienie i pożywienie dla wielu mniejszych i większych gatunków zwierząt i owadów. Na drzewach dostrzec można wiewiórki, w stawach skaczące żaby. Warto spoglądać pod nogi, by wypatrzeć jaszczurki, jeże czy krety. W powietrzu latają owady, wśród których dominują pszczoły i ważki. Przy odrobinie szczęścia można ponoć spotkać zające, sarny oraz jelenie.



Aleja z drzewami była pełna miejsc, które idealnie pasowały do obserwacji ptaków. Dostępne były tam także lunety, które umożliwiały zaglądniecie w korony drzew. Miejsce to odznaczone zostało przez Szwajcarskie Stowarzyszenie Ornitologów (VSV), które zajmuje się klasyfikacją zagrożonych gatunków ptaków, które zamieszkują ten teren.





Nie jestem ogromnym znawcą roślin, więc nie zamierzam tu przytaczać nazw, by nie strzelić gafy. Jednak miniaturowe iglaki wydały mi się przeurocze.



Osobiście zachwycił mnie również widok tego puchowo-liściastego dywanu nad ziemią.




























Pośród liści dostrzec można było nie tylko kwiaty, ale także owoce.









Ścieżki pomiędzy alejkami były momentami szerokie niczym autostrady pomiędzy zielonymi pasmami. Innym razem trzeba było przeciskać się przez dzikie chaszcze.




Jedna z alejek o nazwie Feenwald prezentuje drewniane rzeźby artystyczne.





Miejsce, gdzie można wyżyć się, układając stosiki kamyków :)





Zwróćcie uwagę, że zamiast brzydkich koszy na śmieci w wielu miejscach porozkładane zostały wiklinowe kosze.


Gdzieniegdzie widać było jeszcze ślady po wielkiej burzy, która przyszła do Szwajcarii wraz z początkiem roku. 



























To miejsce odwiedziliśmy w czerwcu tego roku, gdy naszła nas ochota na spacer wśród zieleni. Niestety nie mogłam tam zaspokoić mojej chęci fotografowania ze względu na ostre promienie słoneczne, ale przynajmniej zażyliśmy odrobinę odpoczynku. W okolicy, w której mieszkam, najbardziej brakuje mi właśnie takich zielonych skwerków. Na próżno szukać tu parku czy alejki, gdzie wśród szumu wiatru i śpiewu ptaków można usiąść z książką na ławce.





O ile cieszę się, że takie miejsca jak ten park istnieją, to jednocześnie wydaje mi się dość kontrowersyjna kwestia płacenia za spacer pośród zieleni. Wejście (nawet jak na szwajcarskie standardy) jest kosztowne, a na terenie parku nie spotkamy jakiś zadziwiających atrakcji. Czy zatem opłaca się wyskrobać taką kwotę za kontakt z naturą?



























Z jednej strony utrzymanie tak dużego terenu powinno być kosztowne. Z drugiej jednak: jeśli głównym założeniem jest pozostawienie naturze wolnej ręki i nieingerowanie w nią, to czy faktycznie pierwszy argument ma rację bytu? Przykro było patrzeć chociażby na nieuprzątnięte miejsca po burzy. 15 franków to cena, za którą można wejść do niektórych zamków czy muzeów. Poza tym miejsce to z pewnością mogłoby utrzymać się ze sprzedaży roślin, których ceny są równie … ciekawe.



























Waszej opinii pozostawiam zatem, czy za wejście do takiego rodzaju atrakcji powinno pobierać się opłatę. Czy cena biletu wstępu jest dla Was przesadą? Dla mnie przesadą jest rozkładanie po całym parku kolejnych miejsc „zrzutek pieniędzy” na sponsorowanie nie wiadomo czego. Spacerując po alejkach zastanawialiśmy się z mężem, czy właśnie nie do tego dąży świat. Wycinki lasów, niszczenie parków pod budowę autostrady. My już mieszkamy w okolicy, gdzie nie sposób wyjść do parku. Być może za kilkadziesiąt lat ludzie będą płacić krocie, by zobaczyć rośliny w naturalnym środowisku i powdychać świeże powietrze?

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...