Dzisiejszy
wpis jest dla mnie bardzo osobisty. Chyba nigdy jeszcze się tutaj aż
tak nie otworzyłam. Jest niewiele osób, które wiedzą o tym, że
zmagam się z chorobą. Nigdy nie był to dla mnie temat do rozmowy i
mimo że ta przypadłość jest coraz bardziej znana, to nadal mam w
głowie pytania szkolnych kolegów: „Czy to co masz na twarzy, jest
zaraźliwe?”...
Jeśli
tylko masz chwilę, wysłuchaj proszę mojej opowieści.
Moje
problemy rozpoczęły się z dnia na dzień. Uczęszczałam wtedy do
gimnazjum i pewnego dnia obudziłam się z dziwną wysypką na twarzy
w okolicy nosa. W tamtym czasie byłam okropną alergiczką i
alergizowało mnie dosłownie wszystko. Z tego też powodu nie
przejęłam się tak bardzo. „Samo się pojawiło, samo zniknie”
- myślałam. Faktycznie następnego dnia wszystkie objawy ustąpiły.
Powód do zmartwień pojawił się ponownie po tygodniu.
Zaczerwienienie na twarzy pojawiało się i znikało, a ja zaczęłam
wiązać te symptomy z kosmetykami, których używałam, następnie z
jedzeniem. Z moich obserwacji wynikało, że po spożyciu niektórych
produktów spożywczych moja twarz wygląda zdecydowanie gorzej, co
dodatkowo utwierdzało mnie w przekonaniu, że jest to reakcja
alergiczna.
Przestałam
jeść wiele produktów, w tym chociażby Bogu ducha winne pomidory,
unikałam musztardy i innych ostrych przypraw. Używanie kosmetyków
ograniczyłam do absolutnego minimum, kończąc ostatecznie na
stosowaniu jedynie szarego mydła. Mimo to od czasu do czasu w
różnych sytuacjach pojawiało się u mnie zaczerwienienie, które
oprócz okolic nosa zajęło również całe policzki. Początkowo
wyglądało to jak gdybym była wiecznie zawstydzona. Z czasem jednak
było coraz gorzej, a pojawiający się rumień przypominał paskudne
liszaje.
Bywały
lepsze i gorsze dni. Mając przed sobą ważny dzień, oczywiście
starałam się zamaskować te zmiany przykrywając je pudrem, co
również nie za dobrze służyło mojej skórze. Chyba najgorszy
etap rozpoczął się w liceum. Sama zmiana szkoły i sposób, w jaki
to się odbyło (szkoła nieźle namieszała z moimi papierami i było
realne zagrożenie, że nie dostanę się do żadnego liceum)
przysporzyło mi sporo stresu. W dodatku jako jedyna z „paczki
znajomych” dostałam się do tej szkoły, więc w klasie nie znałam
absolutnie nikogo. Z natury jestem skrytą i nieśmiałą osobą, a
mój wygląd już wtedy przysparzał mi mnóstwo kompleksów. Skutek
był okropny: już kilka dni przed rozpoczęciem roku szkolnego
pojawiło się moje znienawidzone zaczerwienienie na twarzy, które
sięgało od płatków nosa do kości jarzmowych na kącikach ust
kończąc. Byłam załamana. Moja twarz jeszcze nigdy nie wyglądała
tak źle, a jako nastolatka chciałam oczywiście pokazać się nowym
znajomym z jak najlepszej strony.
Przez
pierwsze tygodnie szkoły moje „plamy” nie ustępowały, a ja
coraz bardziej skrywałam się w sobie. Moje życie towarzyskie
praktycznie nie istniało. W końcu postanowiłam wybrać się do
lekarza pierwszego kontaktu. Pech chciał, że akurat w dniu wizyty
wszystkie objawy zniknęły – podczas późniejszego maratonu po
lekarzach sytuacja ta nagminnie się powtarzała. Nie mogłam zatem
„pokazać” mojego problemu, a jedynie o nim opowiedzieć.
Usłyszałam wtedy, że to tylko jedna z postaci trądziku i
otrzymałam alkoholowy płyn do przecierania twarzy. Jaki był tego
efekt? Myślałam, że umrę od pieczenia, które spowodował u mnie
ten „lek”. Szybko go odrzuciłam i rozpoczęłam serie wizyt u
państwowych lekarzy-dermatologów.
Terminy
wizyt były od siebie oddalone czasem nawet miesiącami, ale po kilku
z nich (u różnych specjalistów) wiedziałam, że nikt mi nie
pomoże. Diagnozy, które usłyszałam to: ponownie trądzik,
alergia, „taka moja uroda”. Zdarzyła się nawet opinia: „Nie
wiem”.
Objawy
zdążyły przez ten czas bardzo się pogorszyć. Zaczęły obejmować
całe policzki. Były one krwiście zaczerwienione, potwornie piekły
i swędziały. Zdarzały się dni, gdy nie mogłam się wytrzymać,
żeby się nie podrapać. Te „stany”, występujące najczęściej
wieczorami, były najgorsze. Starałam się robić dosłownie
wszystko, by pozbyć się swędzenia i nie drapać twarzy, łącznie
z wiązaniem rąk! W nocy jednak nie kontrolowałam moich
bezwarunkowych odruchów i budziłam się z otwartymi ranami na
twarzy, z których sączyła się krew...
Widok
był tak paskudny, jak tylko możecie sobie wyobrazić. A może nawet
gorszy... Na mój stan psychiczny wpłynęło to jeszcze gorzej.
Poznawanie nowych ludzi było dla mnie prawdziwą tragedią. Miałam
wrażenie, że patrząc na mnie, każdy zauważa mój problem. Z
biegiem czasu i pogarszającymi się objawami stawałam się coraz
bardziej zamknięta w sobie. Mało wychodziłam. W szkole nawet
podczas odpowiedzi ustnych nie skupiałam się na dobrym wypadnięciu
przed nauczycielem. Martwiłam się tylko tym, że wszyscy na mnie
patrzą. Znienawidziłam moje odbicie w lustrze i starałam się w
ogóle w nie nie patrzeć. Przechodząc obok luster, zasłaniałam
twarz ręką. Nie wspominając nawet o zdjęciach, których nie
pozwalałam sobie robić. Podczas uroczystości, gdy musiałam stanąć
przed obiektywem, zawsze wybierałam miejsce z tyłu, by nikt nie
musiał mnie oglądać. Tylko ja wiem, ile razy zamykałam się w
łazience i płakałam nad tym, jak wyglądam. Na moje nieszczęście
łzy powodowały jeszcze bardziej zaognione plamy, więc płakałam
jeszcze bardziej.
Pewnego
dnia, gdy było już bardzo źle, moja mama postanowiła zapisać
mnie do poleconego jej lekarza prywatnego. Czekałam na tę wizytę
jak na zbawienie. Podczas wywiadu lekarskiego opowiedziałam
wszystko, co zauważyłam na przestrzeni 6 lat zmagania się z tym
paskudztwem. Nie obyło się oczywiście bez emocji. Pani Doktor
jedynie uśmiechnęła się z politowaniem i powiedziała, że gdy
tylko weszłam, gołym okiem widać było, co mi dolega. Po dokładnym
obejrzeniu moich symptomów w powiększeniu nastąpiła diagnoza:
Łojotokowe Zapalenie Skóry (ŁZS). W pewnym sensie nieco mi ulżyło,
bo przynajmniej wiedziałam, co mi jest. Specjalistą w tej
dziedzinie nie jestem, lecz chciałabym krótko wyjaśnić Wam, na
czym polega ta choroba.
ŁZS
to choroba skóry, która objawia się widocznym zaczerwienieniem na
twarzy, które umiejscowione jest na policzkach, w dużej mierze
wokół nosa, tworząc kształt motyla. Istnieją różne stadia
choroby, które wiążą się również z intensywnością
zaczerwienienia i miejscami występowania (choroba objąć może
również skórę głowy, plecy, dekolt, uszy itp.). Owy stan zapalny
charakteryzuje się także nadmiernym złuszczaniem naskórka.
Choroba ta nie jest uleczalna. Jej objawy można jedynie zaleczyć i
wprowadzić schorzenie w stan uśpienia. W każdym momencie może
jednak nastąpić nawrót.
Spytacie o przyczyny? Sama wielokrotnie
pytałam, dlaczego akurat mnie to spotkało. Odpowiedź nie będzie
satysfakcjonująca. Nie wiadomo, dlaczego właściwie się ona
pojawia u pewnej grupy osób. Istnieją różne teorie: jedni
twierdza, że odpowiedzialna jest za to wzmożona aktywności
gruczołów łojowych, inni – nieprawidłowy skład łoju, a nawet
zaburzenia układu odpornościowego. Może być to także wina
drożdżaków – baterii, które wchodzą w skład naturalnej flory
bakteryjnej zdrowego człowieka. U osób chorych wywołują one
jednak tak okropne rumienie. Na spotkaniu z lekarzem zostałam
poinformowana, jakie czynniki wzmagają objawy choroby. Zaliczają
się do nich: nieprawidłowa dieta, palenie papierosów, alkohol,
nadmierne eksponowanie twarzy na działanie promieni słonecznych,
zanieczyszczenie środowiska i przede wszystkim stres, którego
przecież nie jesteśmy w stanie wyeliminować.
Gdy
usłyszałam, że postać mojej choroby nie jest jeszcze najgorsza, a
mój przypadek został zakwalifikowany jako lekki, prawie spadłam z
krzesła. Została mi wyjaśniona dokładna procedura leczenia
choroby. Miałam do wyboru leczenie tańsze i droższe. Pierwsza z
przepisanych mi maści kosztowała zaledwie 10 zł (nazwy niestety
nie pamiętam), ale zostałam uprzedzona, że może ona nie przynieść
żadnego rezultatu. Mimo wszystko postanowiłam spróbować.
Faktycznie, nie zadziałała. Drugi lek okazał się być moim
wybawieniem. Zaczęłam używać maści Protopic 0,1% według zaleceń
lekarki: odrobinę maści (wielkości grochu) rozsmarowywałam w
chore miejsca na twarzy. Dodatkowo przyjmowałam kwasy Omega 3 i
probiotyki. Już po tygodniu widziałam pierwsze efekty, a po
miesiącu moja twarz wyglądała, jak gdyby nigdy nic mi nie
dolegało.
Tak,
jak wspominałam, tej choroby nie da się wyleczyć, więc od tamtej
pory, już kilka razy zdarzył mi się jej nawrot. Objawy nie były
jednak bardzo widoczne, a potraktowane odpowiednio szybko wymienioną
maścią natychmiast znikały. Może wydać się to śmieszne, ale w
walce z ŁZS najbardziej chyba pomogła mi przeprowadzka do
Szwajcarii, gdzie prawie w ogóle nie występują u mnie żadne
symptomy. Powracają one jednak, gdy bywam w Polsce i używam zwykłej
wody z kranu czy jem lokalne jedzenie.
Póki
co jestem w fazie uśpienia. Rumienie nie występują u mnie. Jedyny
problem, jaki mam to nawracający łupież, który jest skutkiem
występowania tej choroby na skórze głowy. Sytuacja na twarzy
poprawiła się na tyle, że mogę używać większości kosmetyków,
a moja skóra znosi je tak samo jak skóra zdrowego człowieka. I mam
nadzieję, że tak pozostanie!
o jejku... bardzo Ci współczuję. Naprawdę przez wiele musiałaś przejść a ta choroba przysporzyła Ci tyle smutku :( dobrze, że już jest lepiej
OdpowiedzUsuńDoskonale cię rozumiem, bo ja cierpię na Atopowe Zapalenie Skóry. W dzieciństwie to był istny horror, bo czerwone rany miałam dosłownie wszędzie, a do tego oczywiście jak to dziecko, drapałam je do krwi... Teraz jest już dużo lepiej. Wysypkę mam tylko na lewej dłoni, na nadgarstkach i w zgięciach łokci, ale nie jest aż tak widoczna i męcząca. Oczywiście zdarzają się tygodnie, gdy wszystko się pogarsza, a wysypka przechodzi na inne części ciała. Powodzenia w walce z chorobą, ale niestety ona chyba nigdy nie ustąpi całkiem. :(
OdpowiedzUsuńCzytajac o obu tych przypadlosciach, odnosze wrazenie, ze maja one wiele wspolnego. Mam nadzieje, ze Twoje objawy rowniez ustapia i nie bedziesz cierpiec.
UsuńCzego mogę Ci życzyć? Zdrowia i dużo cierpliwości i wytrwałości w swojej chorobie ;)
OdpowiedzUsuńZdrowia nigdy za wiele ;)
UsuńZawsze mnie śmieszy, gdy lekarze zalecają "mniej stresu" - chyba powinniśmy rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady ;) A tak serio to życzę Ci dużo zdrówka :)
OdpowiedzUsuńOczywiscie stres nie jest mozliwy do wyeliminowania, ale wiele chorob pogarsza sie wlasnie ze wzgledu na stan psychiczny...
UsuńZ pewnością ta choroba dała Ci porządną lekcję życia. Przykro mi, że musiałaś przez to przechodzić:(
OdpowiedzUsuńDużo zdrówka i oby choróbsko było uspione jak najdłużej! :)
Na pewno w duzym stopniu wplynela na to, jaka teraz jestem i jak mysle. Oby!
UsuńJesteś bardzo dzielną kobietą, że te wszystkie lata dawałaś radę! Dobrze, że o tym piszesz i mam nadzieję, że wpis dotrze do jak największej liczby nowej osób - szczególnie młodych, którzy mają podobny problem i są wytkani w szkole.
OdpowiedzUsuńZ taka nadzieja pisalam ten post. Niestety rowiesnicy w szkole potrafia dopiec.
UsuńZdrowia życzę i aby nie powracały nawroty.
OdpowiedzUsuńPurpurowyKsiezyc
Dziękuję serdecznie :)
UsuńWspółczuję Ci .. najgorsze,że nie mamy na to wpływu , niestety . mam nadzieję, że nie będzie nawrotów choroby.
OdpowiedzUsuńNiestety, nic nie da sie z tym zrobic...
UsuńW takich przypadkach rówieśnicy potrafią dokopać, przykro mi ze tak długo z tym chodziłaś nim ktoś kompetentny stwierdził co to
OdpowiedzUsuńTo chyba najgorsze w tej sytuacji. Takie zycie w niewiedzy
Usuńlovely post ! nice share :)
OdpowiedzUsuńlets follow each other? let me know on my blog and leave me your links aswell !
NEW - 60's OOTD
♥Instagram ,Bloglovin Google✚
Stay Gold
Zdrówka kochana, mam nadzieje, że nie będzie nawrotów :)
OdpowiedzUsuńZapraszam na nowy post :)
http://www.stylishmegg.pl/2017/10/sweter-z-napisem-sunday.html
Dziekuje, rowniez mam taka nadzieje :)
UsuńŚwietny wpis! Sama nigdy nie miałam problemów z ŁZS, ale mam trądzik i wiem, jak potrafi on zniszczyć pewność siebie i samoocenę, szczególnie w młodych latach. W trądziku też najgorsze jest to, że w sumie ciężko znaleźć przyczynę jego powstawania i zacząć działać u źródła. Mam nadzieję, że kiedyś pożegnam się z nim raz na zawsze! Dużo zdrowia i pewności siebie!
OdpowiedzUsuńTwoj wpis przekonal mnie do napisania mojej historii. Ja zmagam sie i z jednym i drugim, wiec wiem, jak obie te przypadlosci potrafia zniszczyc zycie.
UsuńBardzo często już słyszałam o ŁZS kiedyś może to był taki temat, którego się nie poruszało, teraz bardzo często się słyszy o tej chorobie, dziewczyny często szukają porad na forach, grupach, fajnie, że poruszyłaś ten temat będę do niego odsyłać dziewczyny z pytaniami :) Fajnie, że jest już poprawa i też mam nadzieję, że już tak pozostanie! :)
OdpowiedzUsuńDokladnie, kiedys byl to temat tabu. Jeszcze moja mama powtarzala, bym nigdy nie przyznawala sie do choroby... Dobrze jest w koncu wyrzucic to z siebie.
UsuńDobrze że w końcu po latach trafiłaś na kogoś kompetentnego kto postawił diagnozę! Dzisiaj ciężko trafić na dobrego specjalistę ;(
OdpowiedzUsuńTrafienie na moja pania doktor bylo szczesciem w nieszczesciu!
Usuń