Każda
Panna Młoda pragnie w dniu swojego ślubu wyglądać wyjątkowo i
pięknie. W końcu to jedyny taki dzień w życiu, w którym na
dodatek wszystkie oczy skierowane są właśnie w kierunku
zakochanych, którzy rozpoczynają wspólną drogę przez życie.
Wybór sukni ślubnej i ślubnych dodatków to ważny element
przygotowań – dla niektórych nawet najważniejszy. Przed
rozpoczęciem tego etapu nasłuchałam się i naczytałam tylu
nieprzyjemnych opinii na temat salonów sukien ślubnych, że szłam
tam jak na ścięcie.
Czy
moje obawy były uzasadnione? Jak wybrałam moją suknię ślubną?
Odpowiedzi
szukać możecie w tym poście!
Do
tematu sukni ślubnej podeszłam jak do jeża. Nie należałam nigdy
do dziewczyn, które już od lat nastoletnich przeglądają suknie
ślubne, zachwycając się nimi i marząc o tym, by na własnym
ślubie wyglądać jak księżniczka z bajki Disneya. Było wręcz
przeciwnie. Suknie ślubne najczęściej w ogóle mi się nie
podobały. Rozpoczęcie poszukiwań tej jedynej sukni przyszło mi
zatem bardzo ciężko. Nie wiedziałam nawet, czy wolę kupić suknię
czy też ją wypożyczyć – w tej kwestii decyzję podjął mój
mąż, którego wrodzone poczucie dumy i ambicji nie pozwalały, bym
założyła suknię noszoną już kilkanaście razy przez kogoś
innego. Ostatecznie w grę wchodził jedynie zakup w salonie z
sukniami ślubnymi.
Zdjęcie pochodzi ze strony internetowej
salonu Agnes. Kolekcja: Love Collection, model: 15146
W moim rodzinnym mieście wybór butików z sukniami nie jest zbyt duży, a przeglądając ich strony internetowe i oferowane przez nie suknie, stwierdziłam, że nic ciekawego tam nie znajdę. Stąd też musiałam poszerzyć krąg poszukiwań. Krążąc po internetowym świecie sukni ślubnych dotarłam do Poznania, gdzie umówiłam się na pierwszy termin – wyboru sukni ślubnej.
Pierwszym
krokiem było wybranie potencjalnych modeli, które spełniałyby
główne założenia. Podeszłam do tego zdroworozsądkowo. Ze
względu na moją figurę musiałam odrzucić większość z nich i
nawet nie zastanawiałam się nad tym, że wyglądają one tak
pięknie (oczywiście na modelce!). Starałam się bazować głównie
na kroju w kształcie litery A. W grę wchodziły również krótkie
sukienki. Moja suknia musiała koniecznie mieć zakrytą górę (nie
wyszłabym w stroju, który jest np. mocno wycięty na plecach, a w
dodatku nie ma ramiączek i cały swój ciężar opiera na biuście –
po pierwsze Bóg poskąpił mi biustu, a po drugie chciałam czuć
się komfortowo i nie musieć co chwilę podciągać sukni do góry).
Przed pierwszą wizytą w salonie udało mi się wybrać kilkanaście
modeli sukien, które spełniały moje oczekiwania i z wypisanymi
numerami jechałam do Poznania, do salonu Agnes.
Tak
jak już mówiłam, nasłuchałam się wiele na temat salonów z
sukniami. Niemiła obsługa, panie rodem z PRL-u, próbujące na siłę
wcisnąć model, który ich zdaniem będzie jedynym odpowiednim,
przerzucanie pomiędzy przebieralniami... Mogłabym jeszcze wymieniać
w nieskończoność. Znając mój wrodzony pech, byłam pewna, że
trafię właśnie do takiego salonu. Całe szczęście tak się nie
stało!
Po
wejściu do salonu czekało nas małe zamieszanie, ponieważ nikt nie
zapisał mojego terminu w kalendarzu (umawiałam się na wizytę
drogą mailową) i musieliśmy chwilę poczekać, aż przekopano się
przez stertę maili i doszukano, że faktycznie ja to ja i jestem
umówiona właśnie na tę godzinę. W tym czasie miałam jednak czas
na przeglądnięcie wywieszonych w części głównej sukien. Muszę
wspomnieć tutaj, że panie były nieco zaskoczone faktem, że
doradzaniem mi w kwestii wyboru sukienki zajął się nie kto inny
jak mój przyszły mąż. Z tym akurat nie mieliśmy żadnego
problemu, a wiedziałam, że jest to osoba, która nie pozwoli mi
dokonać złego wyboru.
W
niedługim czasie podeszła do mnie młoda kobieta – pracownica
salonu – która chciała poznać moje preferencje. Jako osoba
zorganizowana natychmiast wręczyłam jej listę sukien, które mnie
interesują. Spośród nich połowa nie była dostępna na miejscu,
więc skupiłam się na dostępnych modelach. Zostałam pokierowana
do przymierzalni z podestem, a mój ukochany zajął dumnie miejsce
na fotelu przed kotarą i oczekiwał na efekty. Na pierwszy ogień
poszły sukienki krótkie, które na modelkach wyglądały bardzo
zwiewnie i lekko. Gdy tylko je założyłam, czułam jednak tak
ogromny ciężar, a tona materiału nie wyglądała najkorzystniej.
Słowa przyszłego męża: „Zdejmuj to od razu!” utwierdziły
mnie w przekonaniu, że krótkie sukienki odpadają. W pozostałych,
wybranych przeze mnie sukniach powtarzał się jeden motyw: krój
litery A – mniej lub bardziej rozłożysty – i zabudowana góra
motywem koronki. Obsługująca mnie pani z lekkością i wdziękiem
jednym ruchem ręki ściągała i nakładała na mnie kolejne modele,
a ja z każdym ruchem byłam coraz bardziej załamana. Suknie
dodawały mi kilogramów i wyglądały na mnie okropnie. W końcu
przyznałam szczerze, że żadna z sukien mi się nie podoba i chyba
nie ma na tym świecie sukni dla mnie. Pani popatrzyła na mnie i
kazała mi czekać, a po chwili przyniosła delikatną suknię o
prostym kroju i pięknie mieniącej się górze.
Im
dłużej w niej stałam, tym bardziej zaczynała mi się ona podobać.
Był jednak pewien problem: nie miała ona ramiączek. Salon
rozwiązał go jednak w 2 sekundy. Suknia i tak musiała być szyta
na wymiar, więc mogli oni również dorobić ramiączka w tym samym
stylu. Byłam zachwycona i od razu zdecydowałam się na jej zakup.
Zostałam dokładnie zmierzona, sporządziliśmy umowę i umówiliśmy
się na termin przymiarki. Pewnie zdziwi Was fakt, że termin wyboru
sukni miał miejsce w lipcu, a pierwszą przymiarkę odbyłam dopiero
w lutym, na 2 miesiące przed ślubem. Niestety tak wygląda
organizacja ślubu zza granicy, a przez cały ten okres pilnowałam
się, by waga wskazywała zawsze tą samą wartość.
Czy
doświadczyłam któregokolwiek z nieprzyjemnych zachowań, o których
tyle się nasłuchałam? Zdecydowanie nie. Nie byłam przekładana z
jednej przymierzalni do drugiej, a co więcej miejsce, w którym się
znajdowaliśmy było oddzielone od głównej części sklepu, przez
co nie musiałam być narażona na wzrok ciekawskich. Obsługująca
mnie pani dawała rzeczowe rady i faktycznie doradzała, a nie
wciskała na siłę konkretny model. Z cierpliwością przynosiła
kolejne suknie i znosiła nasze komentarze. I w końcu, gdyby nie jej
podpowiedź pewnie do dziś jeździłabym po salonach i szukała
idealnej sukni.
Doradziła
mi ona również w kwestii dodatków i tak po chwili dyskusji, w
której prężnie udział brał również mój ukochany, podjęłam
decyzję o braku welonu, a w głowie miałam już pomysł na fryzurę
i delikatną biżuterię, która będzie idealnie pasować.
Podczas
tej wizyty w salonie poinformowaliśmy o naszej sytuacji, w związku
z którą nie ma nas „na miejscu” i zastrzegliśmy, że pierwsza
przymiarka powinna być naszą ostatnią wizytą i wtedy też
zabierzemy suknię. Do Polski jechaliśmy w lutym i był to okropnie
intensywny czas. Byliśmy ciągle w drodze, mieliśmy spotkanie za
spotkaniem, a wśród nich przymiarkę sukni. Tutaj czekało nas
rozczarowanie, ponieważ pomimo wcześniejszych ustaleń, sukienka
nie była gotowa na ten dzień. Była ona o wiele za długa, a
zamówione ramiączka niedoszyte. Przez cały okres przygotowań
starałam się podejść do wszystkiego z głową i nie wpadać w
niepotrzebną panikę, toteż tym razem podeszłam do tematu, jak do
rozlanego mleka. Trudno, stało się. Ktoś mógł zapomnieć, ktoś
nie przekazać dalej. W końcu minęło ponad pół roku od moich
słów. Szybko ustaliliśmy, że jedynym terminem, kiedy jesteśmy w
stanie ponownie przyjechać do Poznania jest przyszły poniedziałek,
na co przystanął również salon. Jako że taka wycieczka trwa
zazwyczaj cały dzień, miałam zdecydowanie mniej czasu na resztę,
w tym na poszukiwanie dodatków.
Szybki bilans w głowie pozwolił na podjęcie decyzji – w salonie muszę dokupić buty i bolerko. Buty znalazłam od razu. Klasyczne czółenka na niewysokim obcasie, gdyż mój mąż nie jest o wiele wyższy ode mnie. W kwestii bolerka był już mały zgrzyt. Moja opinia nie pokrywała się z wyborem moich towarzyszy, ale ostatecznie wybrałam to, w czym sama miałam najlepiej się czuć. Mojego rozmiaru nie było jednak w salonie i musiał być on specjalnie domówiony. Z welonu czy torebki zrezygnowałam, co było ostatecznie dobrą decyzją.
Szybki bilans w głowie pozwolił na podjęcie decyzji – w salonie muszę dokupić buty i bolerko. Buty znalazłam od razu. Klasyczne czółenka na niewysokim obcasie, gdyż mój mąż nie jest o wiele wyższy ode mnie. W kwestii bolerka był już mały zgrzyt. Moja opinia nie pokrywała się z wyborem moich towarzyszy, ale ostatecznie wybrałam to, w czym sama miałam najlepiej się czuć. Mojego rozmiaru nie było jednak w salonie i musiał być on specjalnie domówiony. Z welonu czy torebki zrezygnowałam, co było ostatecznie dobrą decyzją.
Poniedziałkowa
wizyta w salonie była bardziej stresująca, głównie za sprawą
napiętego terminarza. Szybko przywdziałam suknię, okręciłam się
w niej dwa razy i kazałam zapakować. Panie wyprasowały mi suknię
parowo, a całość została szczelnie zapakowana. Bolerko niestety
nie zostało dostarczone, więc umówiliśmy się na opłatę „z
góry” i wysyłkę na mój rodzinny adres. Na sam koniec naszej
wizyty w salonie Agnes otrzymaliśmy życzenia oraz drobny upominek:
breloczek z logo marki oraz niebieską podwiązkę.
Wróćmy
jednak do historii samych butów. Przezornie myślałam cały czas
nad zakupem drugiej pary, gdyby cokolwiek nieprzewidzianego się
zdarzyło. O ile przez pół roku szukałam idealnych butów i
absolutnie nic nie znalazłam, to zupełnie przypadkowo trafiłam na
takie w jednej ze znanych sieciówek. Będąc w cukierni, z której
zamawialiśmy nasz weselny tort (znajduje się ona w centrum
handlowym), stwierdziłam, że podskoczę szybko do Deichmanna i
proszę! Białe buty na obcasie o idealnej wysokości wręcz czekały
na mnie. Od razu popędziłam do kasy, a obie pary zabrałam ze sobą
do domu na „rozchodzenie”. Mniej więcej miesiąc przed ślubem
zaczęłam chodzić w nowych butach po domu, by nie mieć niemiłej
niespodzianki w tym wyjątkowym dniu. Uwierzcie mi, byłam lekko
zszokowana, gdy okazało się, ze buty z salonu (za bagatela ponad
300 zł), które stworzone są specjalnie dla Panien Młodych, które
przetańczyć mają całą noc, są tak okropnie niewygodne, że nie
można spędzić w nich 20 minut, bo nogi odpadają. Byłam wściekła
na wydane pieniądze, zwłaszcza gdy założyłam buty z sieciówki,
w których mogłabym dosłownie latać! Kończąc wywód o butach
ślubnych, muszę przyznać, że ostatecznie udało mi się
rozchodzić droższe buty do tego stopnia, że wytrzymałam w nich
całą ceremonię i obiad weselny. Na tańce założyłam już
wygodniejszą parę.
Bolerko
doszło do domu moich rodziców po może 3 tygodniach. Nie było mnie
wtedy na miejscu, więc nie mogłam go przymierzyć i byłam w
stresie, czy przysłany rozmiar będzie idealnie pasował. (Przysłano mi rozmiar 40, podczas gdy na co dzień noszę 38). Całe
szczęście moje obawy były zupełnie bezpodstawne, a wybór bolerka
był kolejną dobrą decyzją. W dzień naszego ślubu pogoda była
bardzo kapryśna i narzutka z koronki, która była mi proponowana, zupełnie nie spełniłaby swojego zadania.
Do sukni dobrałam bardzo delikatną biżuterię. Kolczyki kupione zostały u Jubilera Schuberta, gdzie mój mąż lubi zaopatrzyć się w prezenty dla mnie. Musiałam oczywiście założyć „coś starego” i „coś pożyczonego”, więc wykorzystałam to właśnie wśród dodatków. Wisiorek został mi pożyczony, natomiast bransoletka była moją własnością, prezentem, który kiedyś sprezentowali mi rodzice.
Do sukni dobrałam bardzo delikatną biżuterię. Kolczyki kupione zostały u Jubilera Schuberta, gdzie mój mąż lubi zaopatrzyć się w prezenty dla mnie. Musiałam oczywiście założyć „coś starego” i „coś pożyczonego”, więc wykorzystałam to właśnie wśród dodatków. Wisiorek został mi pożyczony, natomiast bransoletka była moją własnością, prezentem, który kiedyś sprezentowali mi rodzice.
Na zdjęciu jestem już po imprezie ;)
Tydzień
przed ślubem już w domowych warunkach, na spokojnie, przymierzyłam
suknię i wszystkie dodatki. Chciałam nie tylko zobaczyć, jak
będzie wyglądać całość, ale także przekonać się, jak się w
niej czuję i czy bez skrępowania mogę się poruszać. No i tutaj
pojawił się klops! Ramiączka jednak nie zostały prawidłowo
doszyte i przy bardziej ekstremalnych ruchach (np. próbach
pierwszego tańca) zsuwały mi się z ramion. Byłam o tyle wściekła,
że przez ten element musiałam dwukrotnie jechać po suknię, a i
tak nie był on prawidłowo wykonany (mimo że zostałam zmierzona).
Cóż, kolejny raz zapanowałam nad emocjami i pogodziłam się z
tym, że przed ślubem odbędzie się akcja pod tytułem: „Szycie”,
która ostatecznie w dniu samej uroczystości nieźle mnie zestresowała.
Moje dziewczyny dały całe szczęście radę.
W
ramach podsumowania mogę tylko powiedzieć, że z wyboru sukni
jestem bardzo zadowolona. Całość prezentowała się delikatnie i
skromnie, a właśnie na takim efekcie mi zależało. Nie tylko
bardzo dobrze czułam się w sukience, ale także była ona bardzo
praktyczna (np. nie potrzebowałam pomocy podczas wizyty w
toalecie;)). Wiązanie gorsetowe sprawiło nieco trudności przy
zakładaniu, ale potem nic złego się z nim nie działo (i
najważniejsze byłam w stanie oddychać), a przy tym wyglądało
pięknie. Jeśli ktoś zapytałby mnie, czy drugi raz zdecydowałabym
się na tę samą suknię, bez wahania odpowiedziałam: „Tak!”.
W
dzisiejszym poście planowałam jeszcze opowiedzieć Wam kilka
historii, które przydarzyły mi się podczas poszukiwań mojej
ślubnej fryzury oraz jak wyglądał mój makijaż, ale jak zwykle za
bardzo się rozgadałam. O tej części przygotowań przeczytacie
zatem wkrótce!
Skąd
pochodziła Wasza suknia ślubna? Jakie dodatki upiększyły Waszą
kreację? Czy byłyście zadowolone z wyboru? A jeśli jeszcze nie
brałyście ślubu, to jaki krój sukni Wam się marzy?
Ja jeszcze mężatką nie jestem ;) Ale w tym roku będę świadkową na ślubie koleżanki ;) Za suknię zapłaciła całkiem sporo, ale taka jej się marzyła ;)
OdpowiedzUsuńKazdy wyznacza sobie priorytety, za ktore jest w stanie wiecej zaplacic. Moim akurat nie byla sukienka, ale najwazniejsze to byc zadowolonym z wyboru ;)
UsuńKoleżanka też tak myślała, ale jak przymierzyła suknię to przepadła :D I już nie było odwrotu, miała być ta i koniec :D
UsuńPieknie wygladalas :D
OdpowiedzUsuńDziękuję :):"
UsuńŚlicznie w niej wyglądałaś. :) Ja też jakoś nigdy specjalnie nie oglądałam sukien ślubnych, ale generalnie chyba podobają mi się takie dość proste. :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! Pod tym względem byśmy się pewnie dogadały :)
UsuńKochana, przepięknie wyglądałaś w tej sukni - jak księżniczka! Ślub przede mną jeszcze, ale wiem,że sama będę chciała zaprojektować suknię :)
OdpowiedzUsuńSandicious
O! Świetny pomysł! Wręcz nie mogę się doczekać, kiedy będziesz wychodzić za maż! :D Dziękuję za mile słowa :*
Usuńpięknie :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńTakie suknie są najpiękniejsze, choć jestem ciekawa jak to będzie gdy sama będę swoją wybierać ;)
OdpowiedzUsuńTak naprawdę dopiero zakładając suknie kształtuje się zdanie na temat tego, jakiej sukni się faktycznie szuka i w czym dobrze się wygląda :)
UsuńŚliczne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńwww.stylishmegg.pl
Dziękuję :)
UsuńWybór sukni to na prawdę ciężka sprawa ;)
OdpowiedzUsuńNie należy do najłatwiejszych ;)
UsuńWybór sukni ślubnej i ogólnie organizacja wesela jeszcze przede mną, chodź sądzę że zdarzy się to w niedalekiej przyszłości :) ja właśnie wręcz przeciwnie, marzę o wielkiej sukience i o wyglądzie jak z bajki :) :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam cieplutko myszko :*
ayuna-chan.blogspot.com
Najważniejsze, żebyś Ty była zadowolona :)
UsuńPiękna suknia! Przygotowania na pewno pochłaniają mnóstwo czasu. :-)
OdpowiedzUsuńJak się wszystko dobrze zorganizuje, to można się spiąć i dopiąć wszystko podczas dwutygodniowego pobytu w Polsce ;)
UsuńAle pięknie :)
OdpowiedzUsuńDzięki :)
UsuńCudowną miałaś suknię! Taką delikatną, dziewczęcą. <3 Dobrze, że udało się skombinować ramiączka. Przepięknie wyglądałaś. :*
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Bardzo dziękuję :)
UsuńŚliczna:*
OdpowiedzUsuńbuziaki śle:*
WWW.KARYN.PL || FACEBOOK || INSTAGRAM
Dzięki :):*
UsuńDziękuję :) Ze mną już tak jest, ze jak mi się coś spodoba i tego nie kupie, to później sobie to wyrzucam do końca życia, wiec musiałam :P
OdpowiedzUsuńWyglądałaś cudnie! A z suknią miałam bardzo podobnie do Ciebie, nic mi się nie podobało i poszłam do salonu wręcz zrezygnowana, że nic nie wybiorę. Jednak panie stanęły na wysokości zadania i zaproponowały mi sukienkę w której od razu się zakochałam :)
OdpowiedzUsuńDziękuję! Cieszę się, ze również trafiłaś na dobry salon :)
UsuńPięknie wyglądałaś tego dnia :* ja za swoją sukienkę dużo zapłaciłam ale dostałam 500 zł rabatu :)
OdpowiedzUsuń