Być
może pamiętacie, że grudzień kończyłam z rekordową ilością
zużytych kosmetyków. Powiem nawet więcej, używanie kilku z nich
przeciągnęłam nawet nieco dłużej, rozcinając opakowania tych,
które wyjątkowo dobrze się u mnie sprawdzały. W związku z
wykończeniem wielu kosmetyków z różnych kategorii w styczeń
weszłam z nowościami. W dzisiejszym poście poza zużyciami
znalazły się również kosmetyki, które śmiało nazwać można
bublami. Styczeń często wiąże się u mnie z dużymi porządkami i
czystkami w kuchennych oraz łazienkowych szafkach. Stąd też moja
chęć rozstania z produktami, których od dawna nie używam.
Legenda:
Kolor zielony – Kupię ponownie!
Kolor pomarańczowy – Zastanowię się nad kupnem / Kupię w innej wersji zapachowej
Kolor czerwony – Zdecydowanie nie kupię!
1) Kremowy
żel pod prysznic Elkos Milch&Kokos
Marka
Elkos to dość tania niemiecka marka własna dostępna w
supermarkecie Edeka. Wiele osób porównuje ją z rossmannowską
Isaną lub Baleą, dostępną w drogeriach DM. Ze względu na
różnorodność zapachów i liczną gamę kolorystyczną
postanowiłam kupić kilka rodzajów i wypróbować je. Działanie
żelu o zapachu mleka i kokosa było poprawne. Nie można oczekiwać
jakieś nadmiernej wydajności, ale za to zachwycał zapachem oraz
dobrze się pienił. Jak na tak niską cenę, był w porządku.
2) Żel
pod prysznic Fa Shower Secrets
Marka
Fa była mi przez większą część życia zupełnie obojętna.
Znałam ją i od czasu do czasu używałam, ale nie wnosiła sobą
nic nadzwyczajnego. Moje nastawienie zmieniło się, gdy poznałam
serię Shower Secrets, której zapachy mnie hipnotyzują. Jest to
seria, która wypuszczona została na rynek niemiecki i wydaje mi
się, że nie jest dostępna w Polsce. A szkoda! Zużyte opakowanie
zawiera żel o zapachu niebieskiego lotosu i frezji, który jest
absolutnie obłędny. Przy tym kosmetyk jest wydajny i zapewnia
przyjemne zmysłowe doznania pod prysznicem.
3) Szampon
przeciwłupieżowy Pharmaceris H-Purin Oily
Po
pierwszym sukcesie, jakim zakończyła się moja znajomość z
szamponem marki Pharmaceris, zapragnęłam zaopatrzyć się w zapas
tych produktów. Do tej pory miałam do czynienia z zielonym
szamponem normalizującym, który idealnie wpasował się w potrzeby
mojej skóry. Jako że kosmetyki te dostać mogę jedynie w Polsce,
poprosiłam pewną osobę o zakup jednej butelki. Tak niefortunnie
się stało, że otrzymałam niebieski szampon przeciwłupieżowy.
Nie byłam jednak zrozpaczona i stwierdziłam, że sprawdzę
przynajmniej działanie tego rodzaju na sobie. Na stronie
internetowej wyczytałam dodatkowo, że powinno używać się go przy
ŁZS w formie kuracji i profilaktycznie. Zaczęłam go używać w
dobrym okresie, gdy nie zmagałam się z żadnymi problemami skóry
głowy. Po jakimś czasie pojawiły się u mnie nieprzyjemne symptomy
i ponownie zagłębiłam się w lekturę. Wyczytałam, że głównym
wskazaniem jest łupież mokry, z którym ja nigdy nie miałam
problemu, a co więcej po zużyciu ponad połowy butelki zaczęłam
go u siebie zauważać. Niestety niebieska butelka zupełnie nie
nadaje się dla mnie, ale z prawdziwą przyjemnością powrócę do
wcześniejszej wersji.
4) Woda
micelarna Bourjois Paris
Powoli
kończą się moje zapasy najlepszej wody micelarnej, która niestety
została wycofana z rynku. Fioletowa wersja sprawdzała się u mnie
najlepiej z wszystkich marek, z jakimi miałam kiedykolwiek do
czynienia. Idealnie zmywała makijaż, nie podrażniała cery i można
było używać jej do ekspresowego demakijażu oczu. Bardzo żałuję,
że nie można jej już dostać.
5) Aktywny
krem eliminujący niedoskonałości Iwostin Purritin
Jest
to przykład produktu, do którego z chęcią wracam. Zarówno żel
tej marki, jak i poniższy krem sprawdzają się u mnie świetnie w
duecie. Żel skończył mi się naturalnie wcześniej, a aktywny krem
pozostał nieco dłużej w pielęgnacji. Używałam go każdego ranka
i widziałam dużą poprawę w kondycji mojej skóry. Niedoskonałości
goiły się szybciej, a sam krem matowił dodatkowo skórę i
ograniczał wydzielane sebum. Jest to kosmetyk, który z czystym
sercem polecić mogę posiadaczom tłustej cery.
6) Serum
węglowe Bielenda Carbo Detox
Kolejny
hit od Bielendy! Seria Carbo Detox idealnie wpasowuje się w potrzeby
mojej skóry i każdy jej produkt pozostawia po sobie miłe wrażenia.
W butelce z pompką zamknięte są aktywne, czarne perełki, które
przy wydobyciu zamieniają się w jedwabistą substancję. Już przy
pierwszym użyciu moją uwagę przykuł sam zapach - słodki,
przypominający mi gumę balonową. Serum łatwo wchłaniało się i
już po kilku użyciach widziałam dużą poprawę wyglądu twarzy.
Była bardziej promienna i odżywiona. Krostki również stały się
mniej widoczne. Używałam tego kosmetyku na dzień i na noc i przy
takiej częstotliwości dość szybko zużyłam to opakowanie, mimo
że ostrożnie go dozowałam. Uznać mogę to za jedyny minus. Poza
tym byłam z niego bardzo zadowolona.
7) Olejek
do twarzy Alterra Bio-Granatapfel
Ten
olejek kupiłam tylko ze względu na to, jaki szał spowodował w
internetach. W myślach widziałam siebie, nakładającą go na twarz
wieczorami, by dać jej maksymalnego odżywienia. Przed oczami miałam
już promienną cerę, jaką zobaczę po wstaniu w lustrze. Jakby
powiedział klasyk: „I co? - I gówno”. Z góry widać, że
kosmetyk ten przeznaczony jest do skóry bardzo suchej, więc czego
ją oczekiwałam. Nałożyłam go kilka razy (zużyłam jakieś 3/4
opakowania), lecz nie zauważyłam najmniejszego działania.
Wieczorem kładłam się spać natłuszczoną od olejku twarzą i
mniej więcej w takim stanie się budziłam. Moja twarz nawet nie
wchłaniała go w całości przez noc. Produkt nie dla mnie.
8) Maska
w płachcie Snail Regenerating Facial Mask
Już
kilkukrotnie używałam tej maski ze śluzem ślimaka. Składnik ten
dobrze robi mojej cerze, więc chętnie po niego sięgam. To
opakowanie zawierało dwuetapowy zabieg: serum oraz maskę. Po ich
użyciu byłam zadowolona. Twarz była nawilżona i odżywiona.
Prezentowała się naprawdę dobrze. Widać było także pozytywny
wpływ na zaczerwienienia. Sama w sobie nie powodowała żadnych
podrażnień. Na uwagę zasługuje sama płachta, która posiada
specjalne szycie na brodę i nos, które ułatwia jej założenie.
9) Maska
nawilżająca Cadeavera
Przyznam,
że ta maska znajdowała się w moich zapasach bardzo długi czas i
jakoś nie ciągnęło mnie do jej używania. Nie mając już innego
wyboru, sięgnęłam właśnie po nią i poczułam się absolutnie
zafascynowana. Ten rodzaj maski sprawdziłby się co prawda o wiele
lepiej latem, lecz teraz także miałam przyjemność z jej użycia.
Ten kosmetyk miał żelową konsystencję, która pięknie pachniała
owocami (maska zawiera ekstrakty z owoców i aloe vera). Maska ta
przeznaczona jest do każdego rodzaju cery i osób w wieku pomiędzy
25 a 30 lat. Na twarzy nosiłam ją lekko ponad 15 minut, do czasu
gdy większa część uległa wchłonięciu. Po tym czasie moja cera
wyglądała zauważalnie lepiej. Była bardziej promienna, gładsza i
do granic nawilżona. Gołym okiem widać było, że dokonała się
zmiana.
10) Czarna
maska Xiuzilm Mask
Swego
czasu popularne były czarne maski typu peel off, które poza
zaskórnikami usuwały nawet delikatne włoski z twarzy. Takiego
rodzaju produkt miałam także w mojej łazience. Poniższa maska
miała intensywnie czarną barwę, a jej nałożenie było zawsze
problematyczne i wiązało się z dużym bałaganem. Zapach również
nie należał do najprzyjemniejszych. Po nałożeniu na twarz
zaczynała stopniowo zastygać. Moim zdaniem ciężko było w tym
przypadku dobrać odpowiednie proporcje. Zarówno zbyt cienka, jak i
zbyt gruba warstwa były trudne do ściągnięcia. W niektórych
miejscach ściągająca maska wręcz nie chciała się oderwać od
skóry, co powodowało ból. Sam efekt był dość średni i nie
zawsze jednakowy. Raz usuwałam przy jej pomocy dużą część
zaskórników, innym razem prawie nic. I nie było to związane z
przygotowaniem twarzy, bo ta część wygląda u mnie zawsze tak
samo. Ostatecznie nie zdecydowałabym się ponownie na zakup takiej
maski, ze względu na ogromny bałagan, który wręcz zniechęcał
mnie do sięgania w jej kierunku.
11) Optyczny
wygładzacz Garnier Skin Naturals
Przyznaję,
że dostałam ten produkt w ramach testu i nawet miałam wypowiedzieć
się na jego temat w osobnym wpisie, lecz jego działanie było dla
mnie tak rozczarowujące, że porzuciłam ten plan. Jak widać tubka
jest prawie pełna, bo już po pierwszych użyciach wiedziałam, że
nie jest to produkt godny uwagi. Substancja znajdująca się w
opakowaniu ma konsystencję musu, który jest bezzapachowy i łatwo
się wchłania. Po jego nałożeniu skóra jest co prawda gładsza w
dotyku, lecz pozostawia on nieprzyjemne uczucie. Zupełnie jak gdyby
nałożyć na twarz silikon. Zainteresowałam się tym kosmetykiem,
ponieważ miał on retuszować zatkane pory. W rezultacie substancja
wchodziła w nie głębiej i dodatkowo je zatykała, czego skutkiem
były większe problemy niż przed pierwszym użyciem. Nie polecam.
12) Reduktor
zmian potrądzikowych Ziaja Liście Manuka
Wiem,
że wiele osób przestrzega przed używaniem tej serii znanej
polskiej marki. Ja wypatrzyłam pewnego razu na stronie internetowej
ten produkt i z ciekawości wrzuciłam do koszyka. Używałam go
jakiś czas, jednak nie widziałam absolutnie żadnych zmian ani na
lepsze, ani na gorsze. Ostatecznie porzuciłam go i nie sięgnęłam
w jego kierunku od kilku miesięcy.
13) Krem
z łoju jelenia Fusswohl
Po
kilku bublach pora na mój osobisty hit. Krem z łoju jelenia choć
nie zachwyca nazwą, ma świetne działanie. Przeznaczony jest do
suchej skóry. Ja używałam go do pielęgnacji stóp i po kilku
użyciach widziałam już zadowalające efekty. Skóra natychmiast
stawała się miększa i gładsza, a efekt ten pozostawał na długo.
Najlepszą rekomendacją jest fakt, że po wykończeniu tego
opakowania wyciągnęłam kolejne i nadal trwa on u mego boku (a
raczej u mych stóp).
14) Regenerujący
krem do rąk Garnier Hand
Kolejnym
hitowym kremem, który świetnie sprawdza się przy suchej skórze
jest czerwona wersja Garniera, którą chętnie widuje w mojej
pielęgnacji. Zarówno krem przeznaczony do stóp, jak i regenerujący
krem do rąk są rewelacyjne w działaniu. Poniższy krem używałam
zarówno na noc, jak i w ciągu dnia. Miał przyjemny zapach i od
razu nawilżał suche dłonie.
15) Maskara
L'oreal Volume Million Lashes So Couture So Black
Z
maskarami L'oreal jakoś mi nie po drodze. Nie rozumiem ich fenomenu
i zazwyczaj moje spotkanie z nimi okazuje się być klapą. Fioletowa
wersja sprawdziła się u mnie przyzwoicie. O dziwo, od razu dawała
jakiś efekt. Początkowo byłam z niej nawet zadowolona. Ładnie
rozczesywała rzęsy, lecz po krótkim czasie konsystencja szybko się
zmieniła (na gorszą). Tusz osypywał się po nałożeniu, odbijał
się też na powiece. Szybko podjęłam decyzję o jego wyrzuceniu.
16) Puder
matujący Catrice All Matt Plus
Jest
to standardowy puder, który zawsze muszę mieć pod ręką. Moim
zdaniem jest to bardzo dobry kosmetyk, który matuje twarz do kilku
godzin. Ma idealny dla mnie odcień, a przy tym nie pozostawia efektu
nadmiernej pudrowości. Nadaje makijażowi ładne wykończenie.
Zawiera beztłuszczową formułę.
17) Płyn
do płukania jamy ustnej Colgate Plax Cool Mint
Spośród
wszystkich płynów do płukania jamy ustnej, jakich używałam, płyn
z Colgate pozostawił po sobie najlepsze wspomnienia. Przede
wszystkim na uwagę zasługuje fakt, że ten płyn nie zawiera
alkoholu, co dla mnie jest bardzo ważne. Wedle zapewnień producenta
produkt ten usuwa do 99% bakterii przy systematycznym stosowaniu.
Poza tym płyn ma przyjemny, miętowy i nieostry posmak. Pozostawia
po sobie świeży oddech.
18) Pasta
do zębów Elmex Sensitive Plus
19) Gąbka
peelingująca Aqua Massage
Próbki:
-> Balsam
do ciała Barnängen – Nie znałam wcześniej tej marki, ale ta
próbka zachęciła mnie do jej poznania. Bardzo przyjemny balsam,
który z chęcią bym kupiła, gdyby nie cały zapas produktów tego
typu, jaki już posiadam.
-> Krem
do twarzy La Roche-Posay Hydraphase Intense Legere – Nie posiadam
nadzwyczajnego problemu z odwodnioną skórą, stąd też nie
widziałam większych zalet tego produktu. Pewnie też zbyt krótko
go używałam.
Wiele
zużytych kosmetyków wymieniłam na nowe opakowanie tego samego
produktu. Pod prysznicem ponownie używam markę Fa, lecz inny
rodzaj. Podobnie nowy szampon i wodę micelarną wymieniłam na tę
samą markę. Do pielęgnacji włączyłam kilka miniatur marki
Kiehl's, żeby je w końcu przetestować. Ponownie powróciłam
również do Effaclaru Duo, który sprawdza się u mnie rewelacyjnie.
Styczeń rozpoczął się u mnie z rozmachem. Cena zużytych
kosmetyków wynosi w tym miesiącu 311,35 zł.
Czy używałyście któryś z tych kosmetyków? Jakie wrażenia po sobie pozostawił?
Jak dobrze, że nie kupiłam tej czarnej maski..
OdpowiedzUsuńSpore zużycie, wielu produktów jeszcze nie miałam i możliwe że się nie skusze, Bielende lubię 😎
OdpowiedzUsuńOj szkoda kochana ze trafily sie buble, ale niestety moja skora takze totalnie nie dogaduje sie z Alterra ;)
OdpowiedzUsuńJa z So Couture też nie byłam zadowolona :(
OdpowiedzUsuńJak ja nie rozumiem także feonomenu tuszu Loral, jakieś średnie są :D tego Fa u nas nie ma ;( a żele z Elkos bardzo lubię ;)
OdpowiedzUsuńKiedyś byłam wielką fanką tego micela Bourjois i zużyłam sporo opakowań. Szkoda, że go wycofali :(
OdpowiedzUsuńTeż żałuję. Najlepszy micel :(
UsuńOo całkiem spore to zużycie :) ja używałam płynu do płukania colgate również uważam że to fajny produkt :) Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńTeż sporo produktów zużyłam w grudniu i cieszyłam się, że w styczniu wypróbuję wiele nowości :D
OdpowiedzUsuńMiałam żel Elkos w wersji z ananasem bodajże i bardzo miło go wspominam, chętnie sięgnęłabym po inne wersje :) Z czarnymi maskami też zdecydowanie się nie lubię i nie rozumiem ich fenomenu. Tusz Loreala mam w zapasach - jestem ciekawa jak się sprawdzi :)
OdpowiedzUsuńDosyć dużo kosmetyków zużyłaś, szkoda, że trafiłaś również na buble. U mnie ostatnio trafił się tylko jeden bubel ale za to porządnie zaszkodził mojej skórze:(
OdpowiedzUsuńWow, robi wrażenie!
OdpowiedzUsuńSpore denko, ale żadnego z Twoich zużyć nie miałam okazji używać.
OdpowiedzUsuń